środa, 1 listopada 2017

Zawieszenie

Blog zawieszony aż do odwołania. Potrwa to od kilku tygodni do kilku miesięcy.
Chętni do dołączenia po przerwie mogą się wpisywać na poniższą listę (swoje chęci mogą wyrazić Admince w wiadomości prywatnej). Duża ilość zgłoszeń przyspieszy zakończenie przerwy. Po odwieszeniu otrzymają oni informację o możliwości nadsyłania opowiadań i postaci.
  1. JeffKiller
  2. Errika
  3. (brak)
  4. (brak)
  5. (brak)
  6. (brak)

czwartek, 31 sierpnia 2017

Oferta specjalna dla nowych członków!

Chcesz do nas dołączyć?
A może już jesteś z nami od jakiego czasu, ale zamierzasz zrobić nową postać?
Teraz, w ramach wielkiego naboru wakacyjnego ogłaszam, iż każdy, kto dołączy nową postacią do Szkoły do dnia 31 sierpnia otrzyma specjalny bonus w postaci startowych 50 zł kieszonkowego!

Wciąż Cię to nie zachęca?
Oferujemy jeszcze świetną atmosferę i niepowtarzalny klimat. Możesz pisać opowiadania o niemalże wszystkim, zarządzać życiem swojej postaci - powstrzymuje Cię wyłącznie wyobraźnia. No i kilka reguł, które zapobiegają zakłócanie innym rozgrywki.
Nawet jeśli aktywność teraz jest niska, to właśnie TY możesz to zmienić! Aktualni członkowie mają to do siebie, że zaczną dopiero pisać, kiedy zdoła się ich rozruszać. To chyba dobry moment na to. :)

Do stałych członków:
Zapraszam na czata! Pora wypełznąć z nor, szczególnie że już na dobrą sprawę możecie cały dzień dotrzymywać nam towarzystwa! Może to zachęci nowych do integracji i zżycia się z nami. Zapobiegnijmy słomianemu zapałowi!

czwartek, 24 sierpnia 2017

Od Michała "Karma zawsze wraca" cz. 5 (cd. Weronika)

Poniedziałek, 16 lutego 2015 r.
 Dopiero dzisiaj, w poniedziałek, mama pozwoliła mi iść do szkoły. Z jednej strony się cieszyłem, a z drugiej przeklinałem konieczność zetknięcia się znowu z tymi debilami. Na szczęście tym razem towarzyszył mi Natan. Przyszedł w dodatku wcześniej, co zwiastowały wrzaski mojej siostry, która nie spodziewała się takiej wizyty, a sama dopiero wstała i była w piżamie. Nat cały czas się za to szczerzył.
- Cześć - przywitał się bardziej z nią niż ze mną.
- Głupek - burknęła, niemalże wbiegając do łazienki.
- Mówiłem ci, żebyś nie przychodził wcześniej - Wywróciłem oczami - Płoszysz mi siostrę.
- Po prostu się za tobą stęskniłem - W końcu jego wzrok zatrzymał się na mnie. Uśmiech nie schodził z jego twarzy. Naprawdę się cieszył.
- Wszystko by było fajnie, gdyby nie to, że przerwałeś mi w jedzeniu śniadania.
- To przepraszam i życzę smacznego - rzekł uprzejmie, wślizgując się do mieszkania. Zamknąłem za nim drzwi i przekręciłem klucz w zamku.
- Braciszka nie ma?
- Nie. Już o siódmej rodzice zawożą go do przedszkola.
- Ach - wyrwało mu się, gdy ściągał ośnieżone buty. Nawet nie pytał o to, czy może wejść. Właściwie było oczywiste, że tak. Głupio by było, gdyby sterczał około piętnastu minut w wąskim korytarzu, opatulony po uszy grubymi, zimowymi ubraniami. Poczłapałem do kuchni, by dokończyć miskę płatków śniadaniowych. Nat rozpiął kurtkę i usadowił się na taborecie naprzeciwko mnie.
- Zdrowe żywienie, jak widzę - zażartował.
- Zamknij się - mruknąłem, biorąc do ust łyżkę z płatkami.
Nie obserwował na szczęście jak jem. Chyba wiedział, że to wszystkich dekoncentruje. Zamiast tego oglądał kwiaty na obrusie, który był założony na blat stołu kuchennego. Następnie obrócił się i nachylił ku żółwiowi, który jak zwykle pływał jak oszalały, sądząc, że Nat ma jedzenie. Szczególnie jak przystawił palec do szyby. Po raz kolejny usiłował go ugryźć. Sądząc po twarzy Nata odbijającej się od szyby akwarium, był tym faktem podekscytowany jak dziecko.
Gdy zjadłem, jako jedyny spośród rodzeństwa zaniosłem pustą miskę do zmywarki. Zuza już wyszła z łazienki i poszła pakować książki, więc oznajmiłem Natowi, że idę umyć zęby. Odpowiedział skinieniem głowy. Wciąż bawił się z żółwikiem.
Kilka minut później wyszliśmy z mieszkania i podążyliśmy do szkoły. Na początku nie rozmawialiśmy, choć kątem oka dostrzegłem, że Nat chciałby coś powiedzieć. Nie zdziwiłem się więc, gdy w końcu wypalił:
- Powiesz mi w końcu co się wtedy stało?
Skrzywiłem się z niesmakiem. Mogłem się domyślić, że właśnie o to chodzi. Nie miałem chęci, by o tym rozmawiać, ale niestety skończyły mi się już wymówki i najwyższa pora, by wyznać mu prawdę.
- Znęcają się nade mną w szkole - oznajmiłem. W mojej głowie brzmiało to mniej złowieszczo - Znaczy... dokuczają.
- To w końcu co? Znęcają się czy tylko dokuczają? - Zapytał, unosząc brew - Bo coś mi się jednak zdaje, że to pierwsze.
Westchnąłem.
- Sam nie wiem. Nazwij to jak chcesz.
- W takim razie... co dokładnie robią i kto?
- Mam w klasie takiego... - ostrożnie ważyłem słowa - ...Gruchę. Na pewno kojarzysz.
- Mariusz.
- Tak, Mariusz - Potaknąłem głową, mierząc spojrzeniem okolicę. Mijali nas tylko dorośli. Żadnych gimnazjalistów, którzy mogliby nakablować o moim żaleniu się kumplowi. - Ma swoją bandę i wybrali sobie mnie na kozła ofiarnego. W sumie nic dziwnego, bo jestem słabeuszem i w dodatku kujonem - Zaśmiałem się nerwowo.
- Ej, nie mów tak o sobie - powiedział Nat szczerze zmartwiony.
- Z tym, że to prawda - Prychnąłem - Ogólnie się we mnie zaczepiają, śmieją się... Wybryki typowej nastoletniej bandy w szkole.
- I uciekałeś z takim przerażeniem tylko dlatego, że się śmieją? - zapytał z nutką drwiny w głosie - Nie ściemniaj mi tutaj.
Zwiesiłem wzrok. Nie wiedziałem, co mu powiedzieć. Że upozorowali... no właśnie, co? Gwałt na mnie? To brzmiało idiotycznie. Nat nie wiedział o tym chyba tylko dlatego, że był wtedy na wyjeździe.
- Jak wtedy skręciłeś kostkę... Wcale nie spadłeś ze schodów, prawda?
Wziąłem głęboki wdech. Czyli jednak podejrzewał już coś wcześniej. Prychnął z mieszaniną złości i bezradności. Przeczesał palcami włosy w taki sposób, jak zawsze to robi gdy jest zdenerwowany.
- Cholera, mogłem się domyślić!
Poczułem się dziwnie mały. Jakby Nat z nerwów mnie zaraz uderzy za to, że nie chciałem mu zawracać głowy własnymi zmartwieniami. Wtuliłem twarz głębiej w szalik, jakby w ramach obrony. Nawet jeśli wiedziałem, że Nat nigdy nikogo nie skrzywdził. Nie byłby w stanie tego zrobić. Przynajmniej tak mi się wydawało.
- Bili cię już wcześniej?
Zastanowiłem się chwilę, po czym potrząsnąłem głową na znak zaprzeczenia. Odetchnął z ulgą.
- Jednorazowy przypadek?
- No... Właściwie to tak. Popychali mnie czasem, ale nic mi się nie stało. No chyba, że wpadłem na ścianę. Ze dwa razy miałem siniaka na ramieniu.
Zaczął wyglądać na jeszcze bardziej zestresowanego.
- Coś jeszcze się stało? Wiem, że tak. Bo nadal nie wyglądasz na dość przestraszonego tymi wyznaniami, by chcieć uciekać na drugi koniec gminy.
Przełknąłem ślinę. Ręce mi się trzęsły. Jak zwykle. Starałem się skupić na mijanym domu, na którym wciąż były rozwieszone lampki choinkowe, bo właścicielowi pewnie zwyczajnie nie chciało się ich ściągać. Wiedziałem, że nie uniknę w ten sposób odpowiedzi. Nat nie odpuści, czułem to.
- To... dość żenujące - wykrztusiłem tylko. Nawet nie zdawałem sobie sprawy z tego, jak bardzo moje gardło było zaciśnięte.
- Po prostu powiedz, co się stało. Będziemy mieć to z głowy, a ja dostanę wgląd w całe zajście.
Oddychałem ciężko, było mi słabo. Chcę rzeczywiście mieć tę kompromitację z głowy.
- Zrobili ze mnie dupodajnego pedała.
- Co? - Aż się zakrztusił, ale nie z rozbawienia. Raczej z grozy. Zacząłem żałować, że mu powiedziałem. Odwróciłem głowę, żeby nie zobaczył, że znowu moje oczy zaszły łzami. Zmieniam się jeszcze w pieprzoną beksę. Lepiej być już chyba nie może.
- To co słyszysz.
- Ale... jak? - zapytał, wyraźnie nie dowierzając w to, co właśnie oznajmiłem.
- Upozorowali, że robiłem coś z Gruchą w jednej z kabin szkolnego kibla i roznoszą się teraz jakieś dziwne plotki...
Nat przez jakiś czas wdychał i wydychał powietrze, zaciskając i rozwierając na przemian pięści. Miał ze złości czerwone policzki.
- Jak oni tak mogą?! To już chyba nawet do pedagoga się nie nadaje! Na policję jak już! Nawet nie myślałem, by ktokolwiek byłby zdolny do czegoś takiego...
- Nat, nie przesadzaj - Próbowałem go uspokoić, ale mnie samemu głos się trząsł.
- I nic z tym nie zrobiłeś? Nic kompletnie?
Niechętnie pokręciłem głową. Wyrwało mu się kolejnie prychnięcie.
- Dlaczego? Boisz się?
- Tak! Że będzie jeszcze gorzej! - Tym razem to ja podniosłem głos. Wciąż był roztrzęsiony ze zdenerwowania. Teraz już patrzyłem na Nata. Zaniemówił, po czym zaczął się wpatrywać jak zaklęty w chodnik.
- Rozumiem. Czyli nie możemy nic zrobić - Wymamrotał cicho, choć widziałem, że najchętniej by im wszystkim po kolei dokopał. Za bardzo jednak szanował moją decyzję, by postąpić inaczej. - Umówmy się jednak tak, że jeszcze jeden numer, a zdobędziemy na nich dość dowodów, by trafili do zamkniętego ośrodka.
- To bez sensu...
- Michał, to ma sens! To już jakaś... patologia! - Jego głos też zaczął być coraz bardziej zdławiony. - Nie pozwolę by cię tak traktowali. Jeszcze ci się coś stanie!
Z początku nie wiedziałem, co mu na to odpowiedzieć. Ostatecznie uznałem, że jego punkt widzenia jest ciut bardziej obiektywny niż mój, więc niechętnie powiedziałem:
- Niech będzie jak mówisz. Jeśli jeszcze raz zrobią coś podobnego, pójdziemy z tym do kogoś.
Pokiwał szybko głową, po czym otarł oczy rękawem. Mnie na szczęście wystarczyło szybkie mruganie. Musieliśmy się szybko ogarnąć, w końcu byliśmy niemalże przy budynku szkoły. Dotarliśmy całe dziesięć minut przed czasem.
- Najchętniej bym poszedł na wagary - mruknął Nat.
- Ani mi się waż - warknąłem.
- Dobrze, mój Panie - Zaśmiał się.
- Widzę, że humor wraca...
- Mój Panie, czas na ruchanie - Powiedział, po czym wybuchnął szaleńczym śmiechem. Myślałem, że zaraz się wywróci na schodach. Musiał się aż przytrzymać barierki.
- CO?
Nat tylko dalej się śmiał, przez co niektórzy z przechodzących uczniów mierzyli go spojrzeniem. Nie chciał się uspokoić, więc też zechciałem wymyślić jakieś marne rymy. Po chwili coś mi przyszło do głowy, więc nachyliłem się do niego i z wrednym uśmieszkiem wyrecytowałem:
- Natanielu, Natanielu, ty cwelu.
- Oż ty!
I wciąż się śmiejąc o mało mnie nie zrzucił ze schodów.
- Mój wierszyk był lepszy!
- Jaki znowu wierszyk?! To raptem jedno zdanie!
- A twoje to co?!
- A rymy!
Dalej się przepychaliśmy, całkowicie ignorując gimnazjalistów, którzy chcieli wejść do szkoły.
- Dalej, kurwa, bo mi zimno! - warknęła jakaś dziewczyna. Dopiero wtedy Nat chwycił moją głowę pod ramię i zagarnął w bok. Spróbowałem się wyrwać, ale trzymał mocno.
- Proszę bardzo - Przepuścił ją uprzejmie. Posłała mu kwaśny, nieprzyjemny uśmiech i weszła do szkoły. Dopiero po chwili udało mi się uwolnić.
- Baran - Wytknął na mnie język.
- Wodnik! - krzyknąłem w odpowiedzi.
- Skąd znasz mój znak zodiaku?!
- Może z urodzin? - próbowałem się nie śmiać, ale było to trudne. Prychnął, udając obrażonego. Już miałem coś dodać, kiedy zza moich pleców dobiegł nieśmiały głos:
- Cześć, Michał.
Odwróciłem się na pięcie i ujrzałem... Weronikę.
- Um... cześć - przywitałem się, zerkając na Nata. Z tak doskonale mi znanym uśmieszkiem zerkał to na mnie, to na nią. Rzeczywiście udzielił mu się humor. Zniknęła powaga sprzed kilku minut. W kościach już czułem, że zaraz palnie coś głupiego. Nie myliłem się.
- No, powiedzcie... Jesteście już może parą czy dopiero będziecie?

 <Wera? Prawdę mówiąc już się pogubiłam w tych op., bo akcja z Natem działo się tego samego dnia i Nat odpisał jakby na moją poprzednią część tego op... No, już totalnie nie ogarniałam. Never again x'D>

 Średnie op.
75%
4

poniedziałek, 21 sierpnia 2017

Podsumowanie lipca

LIPIEC
Odnieśliśmy sukces! Po raz pierwszy od blisko roku!
Tak, mam prawie miesięczne opóźnienie przez nieobecność, ale i tak to raczej nie zrobi większej różnicy.
Tak czy inaczej oświadczam, że wróciłam już w pełni i już w tym tygodniu mam zamiar się brać za odpisywanie. Mam nadzieję, że Wy również się obudzicie i wrócicie do pisania tak dobrze, jak w zeszłym miesiącu, a może i nawet więcej i lepiej. Wrzesień się zbliża wielkimi krokami, więc to ostatnie chwile na opisanie w pełnym spokoju przygód swoich postaci, bez presji kartkówek i sprawdzianów, które odbędą się dnia kolejnego.
Jeżeli napiszecie do mnie, opiszę w przeciągu 48 godzin. :)
Proszę i błagam, piszcie opowiadania i zapraszajcie nowe osoby!
W tym miesiącu pojawiło się 6 opowiadań.

PODSUMOWUJĄC
Wyniki uczniów:
Michał Wrona: 2 (275,05 pkt.)
Ewelina Kiryluk: 2 (25,5 pkt.)
Anastazja Zawadzka: 0 (10 pkt.)
Nataniel Wilk: 2 (98,5 pkt.)
Weronika Gawrońska: 0 (60 pkt.)
Emilia Gwiaździńska: 0 (16,7 pkt.)
Bonus w postaci liczenia ilości kieszonkowego oraz pkt. karmy w lipcu x2,5 dla Nataniela, x2 dla Michała, a x1,5 dla Eweliny.

piątek, 28 lipca 2017

Od Nataniela „Kłopoty” cz. 2 (cd. Ewelina)


Sobota, 21 luty 2015 r. / Środa, 25 luty 2015 r.
Luty. Przytłaczająca monotonia. Bura nijakość za oknem, pogoda zachęcająca wyłącznie do tego, żeby pobujać się na wietrze. Na wisielczym sznurze. Natuś, chyba masz okres.
Zaczął się weekend, a ja mam ochotę wyłącznie na zaleganie pod kocem i wykłócanie po rusku na czacie podczas nieudolnych rozgrywek w popularnej grze multiplayer. Ruszam tyłek sprzed komputera dopiero, gdy czuję jak zaczynają wyrastać mi korzenie. W dodatku nastaje popołudnie, a dalej siedzę w piżamce. To znaczy koszulce i bokserkach. Wypadałoby się ubrać.
- Już, już wychodzimy! Spokojnie, Lucy. - podejmuję karkołomną próbę słownego przywołania do porządku niesfornego owczarka. Głupku, najpierw mogłeś się jednak doprowadzić do ładu, zanim wziąłeś smycz.
Szybko zakładam leżące na krześle biurowym dresy, luźną bluzę jako ubranie wierzchnie. Przeczesuję przydługie włosy dłonią i biegnę zapiąć jej obrożę. O dziwo, nie udaje jej się zrzucić nieumytych kubków po herbacie, które zostawiłem na blacie w kuchni.
- Uch, jak wrócę muszę ogarnąć te naczynia. - nie chce mi się nawet zerkać na spiętrzone w zlewozmywaku talerze i miski, więc chwytam klucze, telefon i zaraz wychodzę. Upewniony o zamkniętych na klucz drzwiach, wrzucam wszystko do kieszeni. Zniecierpliwiony pies od razu ciągnie mnie w kierunku ulicy. Kilkakrotnie karcę ją, by przypomniała sobie, że należy iść przy nodze, później bez większych przeszkód udajemy się w stronę pobliskiego lasu. Chyba podejmuję dobrą decyzję, choć przeszliśmy spory kawałek. Przypuszczam, że zarówno ja jak i Lucy czulibyśmy się nieswojo w parku niedaleko centrum. Tutaj jest spokojniej, rzadko przechodzą ludzie. Człowiek od razu nabiera chęci do życia, wdychając świeże powietrze i wsłuchując w odgłosy przyrody. Co nie zmienia faktu, że nadal nie dopisuje mi humor, ptaki za głośno ćwierkają, piździ w cholerę, za szybko robi się ciemno i, choć dzisiaj widać przejaśnienia, to ciągle pada.
- Co, piesku, pobiegamy trochę? - suczka jakby w odpowiedzi macha ogonem, wydaje kilka piskliwych szczeknięć. Dalej trasę pokonujemy spokojnym, acz ciągłym truchtem. Najwyraźniej oboje potrzebowaliśmy ruchu, gdyż zmęczenie nadchodzi dopiero przy drugim okrążeniu po leśnych ścieżkach.
- Dobra, dziesięć kilometrów pasuje królewnie? Chodź, wracamy, bo jeszcze się przeziębimy. - oznajmiam suczce, po czym obieramy kurs do domu. W międzyczasie sprawdzam telefon. Prócz kilku powiadomień z portali społecznościowych dostrzegam nieodebrane połączenie od ciotki. Wibracje najwyraźniej nie sprawdzają się podczas biegania.
- Jak tam, Karo? - przykładam słuchawkę do ucha, szatynka odbiera po trzech sygnałach.
- Powiedz mi, na co ci ten telefon? Nigdy nie odbierasz. - zapodaje swoją maminą paplaninę.
- Uniżenie przepraszam, najukochańsza ciociuniu. To o co chodzi? - śmieję się, gdy wzdycha.
- Właściwie o nic. Zrobiłam pomidorową. Wpadniesz? - na samą wzmiankę o zupie mój brzuch głośno przypomina, że zjadłem dziś tylko kanapkę z serem.
- Daj mi godzinę. O, Karo, masz może ochotę pobawić się we fryzjera? - prawdziwy uśmiech losu, mieć ciotkę pracującą w zakładzie fryzjerskim.
- O niczym innym nie marzę. - ironia bijąca z tego zdania wręcz odbija się echem w moich narządach słuchu. - To widzimy się. - mówi, na co odpowiadam podobnie i kończę połączenie. Zaraz też docieram z Lucy przed nasze mieszkanie. Owczarek otrzymuje kolację w postaci puszki mokrej karmy, i świeżą wodę. Uzupełniam miseczkę królika. Biorę szybki prysznic, dziękując Bogu, względnie mojemu ojcu, za zamontowanie elektrycznej grzałki do wody. Przebieram się, zabieram portfel, kurtkę. Jestem zbyt leniwy, żeby iść pieszo, na szczęście autobusy kursują w miarę często. Kupuję bilet, posyłam kierowcy uprzejmy uśmiech. Nadal mam dupny nastrój.
Choć do bloku, w którym mieszka siostra mojego ojca mam jeszcze jeden przystanek, wysiadam przy niewielkim centrum handlowym, którego głównym atutem wydaje się być placówka znanej niemieckiej sieci drogerii. Wchodzę do okraszonego czerwonym logo sklepu i idę do alejki z kosmetykami do stylizacji włosów. Czy to zabrzmi pedalsko, że znam asortyment perfumerii? E, trudno.
Zerkam po półkach, gdzie czeka opakowanie niebieskiej farby do włosów. To jedyna rzecz widniejąca na mojej wyimaginowanej liście zakupów, więc cały w skowronkach ustawiam się w kolejce. Następnie czeka już tylko dziesięć minut spacerem, wspięcie po schodach na odpowiednią klatkę i przywitanie z ciotką.
- Przyznaj się, nic dzisiaj nie jadłeś. Odgrzej sobie zupę. Znowu farbujesz? Kompletnie zniszczysz sobie włosy. Wiesz, że koloryzacja jest od szesnastki? W ogóle nie powinnam ci na to pozwalać. A jak w szkole? - dobra, słowo „przywitanie” to za dużo powiedziane w tym przypadku.
- Jadłem. Już. Tak. Trudno. Wiem. Ale pozwalasz. Dobrze. - po zdjęciu butów idę do kuchni, żeby włączyć kuchenkę. Nastawiam też wodę. - Herbaty?
- Ziołowej. - kolejne westchnienie. Zastanawia mnie, czy Karo w ogóle pamięta, jak normalnie zaczerpnąć tchu. Podczas, gdy krzątam się po kuchni, ciocia szykuje prowizoryczne stanowisko do ogarnięcia moich blond kosmyków.
- Jak się czujesz? - delikatnie próbuję poruszyć drażliwy temat, nalewając zupę do miski.
- Wszystko dobrze. Natan, naprawdę nie musisz się o mnie martwić. - mówi, a do moich uszu dociera jakby odwrotność tych słów. Wyciągam łyżkę z odpowiedniej szuflady i zabieram się za posiłek.
Zawsze lubiłem kuchnię Karoliny. Nie wiem jak to określić, zawsze gotowała z miłością. Z resztą, każdy jej czyn emanował ciepłem. Nigdy nie odmówiła nikomu pomocy, wobec każdego wykazuje się wręcz matczyną troską. Jednak po incydencie z narzeczonym, wycofała się, poza pracą rzadko opuszcza dom. Widzę, jak z każdym dniem mizernieje, podejrzewam u niej niedowagę. Niestety, odtrąca każdą propozycję skontaktowania jej z psychologiem, czy pomysły mojego ojca odnośnie przeprowadzki do nas. Boję się, że kiedyś zrobi sobie krzywdę…
- Znowu tylko końcówki? - przelewa farbę do plastikowej miseczki i rozrabia ją pędzlem.
- Mhm. - mruczę, biorąc ostatnie łyżki pomidorowej. Wolę zjeść zanim zapach amoniaku rozejdzie się po kuchni. Od razu idę umyć brudne naczynia, nie chcąc sprawiać jej problemu.
- A jak z tymi kółkami, o których wspominałeś? - zagaduje, gdy idę do łazienki.
- Na chemiczne zapisał mnie Miś, a co do kulinarnego, ciągle zapominam zagadać nauczyciela. - przechylam głowę do przodu i z pomocą baterii prysznicowej spłukuję włosy. Następnie wyciskam blond kosmyki, by nie kapała z nich woda i wracam na krzesło.
- Miś? Masz na myśli tego Michała, o którym mi wciąż opowiadasz? - nakłada farbę na pierwsze pasma, które następnie zawija w paski folii aluminiowej.
- Tsa. Hej, czy ty mi właśnie sugerujesz, że jestem nudny? - oburzam się sztucznie.
- Skąd. To miło, że znalazłeś sobie przyjaciół w nowej szkole. Tylko uważaj na siebie, Nat.
- Naprawdę nie musisz się o mnie martwić, ciociu. - wyznaję, powtarzając jej słowa, a choć nie widzę jej twarzy, wiem, że się uśmiecha.
***
 - Nie uważasz, że w niebieskim wyglądam pociągająco, Lucy? - śmieję się do owczarka, wyraźnie zbulwersowanego pobudką o tak wczesnej porze.
- Przestań patrzeć na mnie w ten sposób, skoro ja muszę wstawać, ty też byś mogła. Zaraz i tak wskoczysz na sofę i będziesz spała dalej. - wytykam język w jej kierunku, a ta szczeka na odchodne, następnie znikając w moim pokoju.
- Tylko nie zostaw mi futra na łóżku! - poprawiam uczesanie przed lustrem, myję zęby. Kiedy jestem już pewien, że wyglądam oszałamiająco, opuszczam łazienkę i szperam za drobnymi w celu zakupu jakiegoś śniadania. Później już tylko chwytam plecak, sprawdzam zawartość misek zwierzaków i idę pod mieszkanie przyjaciela.
- Misiu, stęskniłeś się za mną? - pytam, gdy wychodzi z domu. W końcu nie widzieliśmy się cały dzień. To przecież bardzo długo.
- Oczywiście. - przewraca oczami, następnie ruszamy do szkoły, w drodze prowadząc luźną rozmowę. Dotarcie do budynku zajmuje nam kilkanaście minut, rutyną stało się otwieranie przeze mnie drzwi dla chłopaka.
- Dobra, muszę jeszcze znaleźć Januszaka i wpaść do sklepiku. Złapię cię później. - uśmiecham się do szatyna i ruszam w swoim kierunku. Dokładniej pod salę 62. Pukam, czekając za standardowym „proszę” zza drzwi, które z resztą zaraz słyszę.
- Dzień dobry panu. - zaczynam, kiedy wchodzę do pomieszczenia.
- Dzień dobry… Norbert? - staruszek wymienia chyba pierwsze lepsze imię, które zaczyna się na literę „n”. Chociaż nie chowam jakiejś specjalnej urazy, w końcu polskiego przeważnie uczy nas Zawieruszyńska.
- Natan. Chciałem spytać, czy można dołączyć do kółka gastronomicznego. - wyjaśniam z delikatnym uśmiechem.
- Natan, przepraszam. Oczywiście, mamy kilka wolnych miejsc. Zajęcia odbywają się we wtorki po ósmej godzinie. Możesz wpaść w przyszłym tygodniu, zobaczyć jak prowadzimy lekcje.
- Dobrze. W takim razie dziękuję i do widzenia. - żegnam się, zamykając za sobą drzwi. Właściwie czemu polonista prowadzi zajęcia kulinarne? Sam do siebie wzruszam ramionami, bo w końcu co za różnica, i obieram kurs na sklepik. Tam dorwałem jakąś kanapkę, sok, chwytam też nowy zeszyt, bo przez to całe odrabianie lekcji, ten od matmy już mi się skończył. Robię to chyba w samą porę, gdyż zaraz zabrzmiał ogłuszający dzwonek, zwiastujący kolejny szary dzień nauki.
Zacząć szkołę od nudnego wykładu na temat poetów? Super. Ziewam, niechlujnie przepisując z tablicy co drugie słowo. W międzyczasie bierze mi się na myślenie. Przez Misia mam coraz mniej nieobecności w szkole i w ogóle trochę lepiej mi idzie. Nat, niedługo zaczniesz zachowywać się jak kujon. Chyba trzeba namówić chłopaków na jakiś wypad w czasie lekcji…
- Ewelina Kiryluk. - przebudza mnie głos dyrektora. Na szczęście nie ja. Chociaż trochę dziwi mnie zachowanie Ewy. Nawet ją polubiłem. W tym wydaniu chyba też. Niby gimbaza zmienia człowieka, ale żeby dobra uczennica tak się zdemoralizowała? Może robi to pod publikę. W sumie nic mi do tego. Ciekawe co wymyślił na nią pan Letter.
***
Informatyka. Po niej jeszcze tylko jedna lekcja. I do domu. Rozpalę w kominku, może zrobię naleśniki. Mógłbym też zaprosić Misia, albo umówić się z kimś na mieście. Niech już przyjdzie wiosna.
- Teraz wytłumaczę wam szczegóły projektu. - dobra, Natuś, nie odlatuj i słuchaj.
Nauczyciel przedstawia nam pomysł stworzenia animacji, który mamy zrobić w parach. Słowa „w parach” od razu wywołują szum, i zanim zdążyłem całkowicie ocknąć się z rozkmin, najlepsze miejsca są już pozajmowane.
- Dosiądziesz się do Eweliny. - instruuje mnie nauczyciel, więc obojętnie przysiadam się do dziewczyny. Informatyk zaczyna jakąś gadkę o poznawaniu nowych ludzi.
- O czym on chrzani? Przecież większość z nas się zna. - mruczę pod nosem, opieram podbródek na zaciśniętej dłoni. Zerkam na to, co robi Ewka. Trochę niemiło usuwać tak czyjeś prace. Naprawdę zaczynam się o nią martwić.

< Ewelina? >

Długie op.
100%
6

Od Nataniela „Korepetycje” cz. 5 (cd. Michał)

Wtorek, 10 luty 2015 r.
- Nataniel, wielki nieuk i przeciwnik matematyki zamierza zapisać się na kółko chemiczne! - gwałtownie wyrzuca ręce w górę, aż mam okazję przez ułamki sekund podziwiać jego zadbane, choć przydługie paznokcie prawie zadzierające mój nos.
- Zamknij się. I nie nazywaj mnie nieukiem. - policzki zaczyna spowijać mi delikatna czerwień, uśmiech na moment znika z twarzy. Naprawdę tylko tak jestem postrzegany?
- A kim niby jesteś? - pyta, ale nie odpowiadam. Zanim te kilka prostych słów przyprawi mnie o filozoficzne rozkminy, najczęściej prowadzące do zasmucających wniosków, zaczytuję się w listę pozostałych dodatkowych spotkań pozalekcyjnych. Jedno z nich przykuwa moją uwagę. Okraszone drobnymi obrazkami przyrządów kuchennych ogłoszenie oznajmujące o poszukiwaniu chętnych do zajęć kulinarnych. Gastronomia? Właściwie czemu nie.
- I do kółka kucharskiego. - oznajmiam, odrobinę podekscytowany możliwością nauki dań bardziej wymagających niż zupki błyskawiczne. Wreszcie odwracam wzrok w stronę Misia, którego mimika wskazuje na niezły ubaw ze mnie.
- No co? - znów towarzyszy mi lekkie zażenowanie z powodu podjętych decyzji.
- Będziesz zasuwał w tym kolorowym fartuszku? - wręcz wyobrażam sobie jakie wizje muszą mu teraz chodzić po głowie.
- Czemu nie? - krzyżuję ręce na klatce piersiowej.
- Muszę to zobaczyć. - wyznaje, ledwie powstrzymując parsknięcie śmiechem.
- No śmiej się, śmiej. - wydaję z siebie pomruk, po czym spuszczam wzrok, wyczekując salwy drwin, jaką zaraz mnie okryje.
- A żebyś wiedział, że będę. - następnie robi dokładnie to, czego się spodziewałem. Cierpliwie znoszę ten jakże haniebny moment.
- Nie dostaniesz ode mnie gofrów. Ani kebaba. Ani tego, cokolwiek będziemy tam robić. - postanawiam, kiedy Miś dochodzi do siebie.
- Dlaczego?
- Bo się śmiejesz. - brzmi to zupełnie idiotycznie, gdyż przybieram ton dziecka, któremu został odebrany cukierek. Co w tym takiego zabawnego?
- Dobrze, przepraszam. Musisz mnie przecież dokarmiać. - żartuje, kładąc rękę na moim ramieniu. Nie mam jednak okazji rzucić jakimś ironicznym tekstem, przerywa mi początek wyciętego fragmentu piosenki wydobywający się z mojego telefonu, informujący o przychodzącym połączeniu. Nucąc pod nosem, wyciągam go z kieszeni, zerkam na wyświetlacz, z lekkim zaskoczeniem rozczytuję imię.
- No co tam, Karo? - pytam, przykładając komórkę do ucha.
- Jestem od ciebie prawie dwa razy starsza, możesz mi tak nie mówić? - wzdycha, a ja mam przed oczami, jak poprawia okulary, patrząc w dal z politowaniem.
- Oj, proszę o wybaczenie, ciociu Karolino. - wypowiadam uniżenie, śmiejąc się przy tym.
- Dobra, już wolę skrótem. Wpadnę dzisiaj do ciebie, ugotuję jakiś obiad. Kiedy ostatnio jadłeś coś rozsądnego?
- Czekaj, ile to dni minęło od twojej wizyty? - żartuję, nie mogąc na poważnie znieść jej matczynego tonu.
- Natan… wpadnę przed piętnastą. Kup mięso mielone, makaron, koncentrat i pomidory w puszce, zrobię spaghetti. Do zobaczenia. - zaraz potem słyszę sygnał zakończonego połączenia. Chowam smartfon z powrotem, skupiając uwagę na Misiu.
- Ile masz dzisiaj lekcji?
- Sześć. - odpowiada, najpewniej wymieniając je sobie w myślach.
- A ja siedem… później muszę skoczyć na zakupy. No i nie będę mógł cię odprowadzić. - mruczę, zastanawiając się nad rozwiązaniem sytuacji. Nie chcę kazać mu za sobą czekać godzinę tylko po to, żeby ciągnąć go do sklepu.
- Dobra, dzisiaj najwyżej wrócę sam.
- Poradzisz sobie? - chyba dostanę za to później wyrzutów sumienia. Mam jakieś złe przeczucia.
- Nat, nie jestem dzieckiem… - prycha, marszcząc przy tym nos.
***
- Co ona mi kazała kupić…? Sos pomidorowy, mielone… - mruczę pod nosem, hasając między półkami. W przyprawy zdążyła zaopatrzyć mnie już wcześniej, więc nie zawracam sobie nimi głowy.
Gdy wreszcie chwytam wszystkie niezbędne składniki, idę do kasy, przeliczam drobne, przesuwając je palcem po dłoni. Powinno wystarczyć. Nie pomyślałem o tym, żeby zabrać ze sobą portfel.
Płacę uroczej kasjerce, posyłam jej uśmiech na do widzenia, po czym szybkim krokiem przemieszczam się w kierunku domu.
- Co tak długo? - tymi słowami wita się ze mną ciotka. Zapomniałem, że ma kopię kluczy.
- Sorry, myślałem, że „przed piętnastą” oznacza przed piętnastą, a nie po czternastej. - lustruję ją spojrzeniem. Drobna, niższa ode mnie szatynka o prostych włosach sięgających ramion. Smutne oczy barwy orzecha laskowego, skryte za prostokątnymi oprawkami okularów. Wyglądają tak, jakby przed chwilą płakała. Wiem, że od rozstania z narzeczonym cierpi na stany lękowe, chociaż nie daje po sobie tego poznać.
- Ostatnia klientka przełożyła wizytę. Zrobić ci herbatę? - wstaje z kanapy, podchodzi do kuchenki.
- Jasne. - odkładam plecak pod ścianą, rozpakowuję zakupy. Wiem też, że woli kawę od herbaty. Ale nigdy nie pije tego napoju w mojej obecności. W naszym domu nawet jej nie mamy.
- A jak w szkole? - zalewa wrzątkiem nasze ulubione kubki.
- Znośnie. Myślałem, żeby zapisać się do jakichś zajęć dodatkowych.
- Cieszę się, Natan. - obdarza mnie delikatnym uśmiechem. - Bierzmy się za obiad, na pewno zgłodniałeś.
W trakcie gotowania nabieram coraz większej ochoty zapisania się do kółka kulinarnego. Próbuję przywołać w pamięci, który nauczyciel je prowadzi, jednak zamiast tego przypominam sobie o Misiu. Głupio mi trochę, że musiał iść sam. Ostatnimi czasy zawsze razem pokonywaliśmy trasę ze szkoły do domu i nie ukrywam, zdążyłem się do tego przyzwyczaić.
14:44: Wróciłeś do domu?
Wystukuję na dotykowej klawiaturze pękniętej komórki. Że też musiała mi spaść na szkolnym korytarzu. Umowa będzie ciągnąć się jeszcze dwa lata. Szlag mnie czasem trafia od tej mozaikowej "pajęczyny" na ekranie.
Wracam do mieszania przyjemnie pachnącego sosu, gdy telefon zaczyna wibrować w mojej kieszeni, oznajmiając o przychodzącej wiadomości.
Miś, 14:46: Niewiem gdzie jestem
Unoszę brew, wpatrzony w jego odpowiedź. W normalnych okolicznościach dostałby opieprz za tak idiotyczny błąd ortograficzny, jednak treść rusza mnie bardziej od formy.
14:46: Jak to nie wiesz?
Odpisuję, czując wzbierający niepokój. Cholera, Nat, w co on się wpakował? Mogłeś kazać mu poczekać tę jedną lekcję i odprowadzić go przed pójściem do marketu, idioto.
Miś, 14:48: No niewiem
Wzdycham.
- Karo? Odcedzisz makaron? Muszę zadzwonić do kumpla. Sos już jest dobry. - znikam w swoim pokoju, jeszcze zanim odpowiada. Nadal mam otwartą naszą wymianę wiadomości, więc nie wchodząc w kontakty naciskam zieloną słuchawkę w prawym górnym rogu ekranu.
- Jaja sobie robisz? - pytam, wciąż wierząc, że to tylko jakiś żart. Z drugiej strony, Miś nigdy nie zrobiłby mi takiego numeru, dlatego moją głowę bardziej zaprząta myśl o tym, czy jest bezpieczny.
- Nie, serio. Próbuję znaleźć jakiś znak, ale nic tu nie ma. - słyszę w odpowiedzi, którą wieńczy pociągnięcie nosem. Jak długo musi się już szwendać, że dostał kataru?
- Ale jak się tam dostałeś? - zadaję kolejne pytanie, naprawdę nie ogarniając po kiego właściwie tam jest.
- Autobusem. - kolejna zbijająca z jakiegokolwiek tropu wypowiedź.
- Po co wsiadałeś w autobus?
- Długa historia. - uch, Misiu, czy ja jestem aż tak głupi, że czasem zupełnie cię nie rozumiem? Trzeba go stamtąd zabrać, zanim się całkiem przeziębi...
Otwieram drzwi od pokoju, wcześniej zasłaniając wlot głośnika w telefonie.
- Muszę na chwilę gdzieś jechać. Zacznij jeść sama, za godzinkę powinienem wrócić. - uśmiecham się niemrawo do zaskoczonej szatynki siedzącej przy dwóch talerzach spaghetti.
- Dobrze, tylko uważaj na siebie. - kiwam głową, chwytam klucze od bramy w garażu, ubieram buty i coś ciepłego na wierzch.
- Nie za szybko! - słyszę jeszcze, nim wychodzę. Przy okazji zabieram starą kurtkę ojca, na wypadek, gdyby Miś zmarzł.
- A pamiętasz numer tego autobusu? - ramieniem przystawiam komórkę do ucha, jednocześnie otwierając kluczem zamek i furtkę przed podjazdem.
- Nie. Nawet na przystanku nic nie było.
- A widzisz coś szczególnego, czy coś? Z jakiego przystanku jechałeś, w jakim kierunku? - dopytuję, chcąc cokolwiek od niego wyciągnąć. Przy okazji sprawdzam, czy w bagażniku skutera znajdują się wszystkie niezbędne papiery, moja karta motorowerowa i zapasowy kask.
- Chyba jest jakiś znak, poczekaj...- mówi, gdy ja wyprowadzam jednoślad na zewnątrz. - Ale tak ogólnie to pola i jedno wielkie nic.
- A co z tym znakiem? - mruczę z nadzieją, że znajduje się na nim nazwa miejscowości.
- Zaraz, jeszcze kilka metrów. - czekam, aż się odezwie. - Sienniczek. Nic mi to nie mówi.
- Czekaj, sprawdzę w necie. - jestem równie niedoinformowany co do namiarów miejscowości, w której znajduje się mój przyjaciel. Włączam transmisję danych, lokalizację, po czym wklepuję odpowiednią frazę w Google Maps. Wciskam rozpoczęcie trasy, mocuję telefon do specjalnego uchwytu przy kierownicy pojazdu. Jakieś pół godziny drogi stąd...
- Może złapię kogoś na autostop, czy coś?
- Próbuj, może się uda, ale uważaj na siebie. Już wyjeżdżam, w razie czego daj znać. - kończę rozmowę, niezbyt przekonany co do misiowego pomysłu. A jak mi go ktoś ukradnie?
Zakładam kask, włączam silnik, delikatnie zjeżdżam z podjazdu. Przekręcam rączkę gazu i skręcam w odpowiednie uliczki, kierowany nawigacją. W normalnych warunkach pewnie jechałbym szybciej, ale jazda zimą sama w sobie nie jest zbyt przyjemna, a co dopiero na zmarzniętych drogach. Czuję się odrobinę niepewnie przy większych prędkościach, mimo zimowych opon, ale tego wolę nie wspominać przy Michale.
Naprawdę cieszy mnie zakup przyrządu do umiejscowienia w nim telefonu, gdyż bez GPS'a pewnie krążyłbym w kółko. I faktycznie, zgodnie z potwornie sztucznie brzmiącym głosem wydobywającym się z głośnika, po około trzydziestu minutach usłyszałem "Jesteś na miejscu". No dobrze, tylko gdzie Miś?
Nieco zwalniam, rozglądam się po drodze, co chwilę zerkając w boczne lusterka. Wreszcie dostrzegam opatulonego chłopaka, któremu spod ubrań wystają tylko okulary. Uśmiecham się. Nie wiedziałem, że można tak tęsknić za osobą, której nie widziało się zaledwie kilka godzin. Zaraz jednak nachodzi mnie zdenerwowanie, bo bezmyślnie wpakował się w kłopoty.
- Ty idioto, co ci odjebało? Martwiłem się! - prawie zeskakuję z białego jednośladu. Tylko przebłysk rozumu przypomina, że muszę oprzeć pojazd na nóżce, jeśli nie chcę zbierać go z drogi. Cała złość jednak przechodzi, kiedy widzę, jak zaczyna płakać. Kretynie, masz chronić Misia, a nie doprowadzać do płaczu.
- Ej no, Misiu, już dobrze, nie płacz... - mruczę, zbliżając się o kilka kroków. Głupio mi teraz. Mam ochotę go przytulić. Obrazi się? W końcu niespecjalnie za tym przepada.
- Może po prostu... jedźmy, dobrze? - trudno, w najgorszym wypadku będzie na mnie zły. Obejmuję szatyna nieco powyżej pasa, wtulam głowę w jego ramię. Nie lubię, kiedy się smuci.
- Ja tylko... uciekałem. Nie wiedziałem, że pojedzie tak daleko...
- Uciekałeś? - powtarzam. Przed czym? Ktoś go gonił? Znęcają się nad nim? Nigdy nie zauważyłem, żeby zaczepiali Misia, ale może po prostu nie zwracałem na to uwagi...
- T-tak...
- Dobra, nieważne, pogadamy o tym w domu. Przemarzłeś. Masz szczęście, że zdążyłem chwycić jakąś kurtkę. - odsuwam się i wyciągam ze schowka nakrycie taty, które podaję chłopakowi.
- Nie trzeba... no i dziękuję... w ogóle, że przyjechałeś.
- Trzeba, zaraz się rozchorujesz. Przecież bym cię tak nie zostawił. Jeszcze by mi cię porwali, czy coś. - odpowiadam, wręczając mu kask.
W czasie, gdy go zakłada, chowam nóżkę skutera i przeprowadzam na drugą stronę jezdni. Wkładam swoje białe, nieco szpiczasto zakończone, ochronne nakrycie głowy. Wsiadam na pojazd.
- Nie bój się, pojadę wolno. - zapewniam MiLady. Najwyraźniej przebudzam go z lekkiego letargu, musi być zmęczony tą całą przygodą. Zerka na motorower z lekkim przestrachem.
- Zawsze możemy obaj iść z buta, ale wtedy ty go prowadzisz.
- Dobra... niech już będzie... - przeciera rękawiczką łzy na policzkach.
- W razie czego możesz się mnie trzymać. - proponuję w reakcji na jego wyraźną niepewność. Kiwa głową i zajmuje miejsce za mną na skórzanym siedzeniu. Zaraz też czuję, jak mnie obejmuje, mimo że z tyłu zamontowany jest uchwyt dla pasażera. Opiera głowę na moich plecach, czego nie komentuję, choć twardy kask wbija mi się w kręgosłup. W sumie to całkiem miłe uczucie.
Cichym śmiechem reaguję na spięcie chłopaka. Ale przynajmniej musiało mu się zrobić cieplej. Ruszam powoli. Jakoś wcale nie jest mi spieszno do domu.
- Misiu, żyjesz tam? - pytam, gdy ten nie zsiada, mimo, że już wyłączyłem silnik.
- Mm... mhm. - pomrukuje w odpowiedzi. Puszcza mnie, więc zsiadam z pojazdu i zdejmuję kask szatyna. Czemu to robię? Właściwie nie wiem. Miś schodzi zaraz za mną.
- Ja już może pójdę... i jeszcze raz dziękuję. - mówi nie podnosząc nawet wzroku.
- Nie zapomniałem, że powinniśmy pogadać.
- Może innym razem... - wzdycham. Niech mu będzie. Widzę, że jest zmęczony.
- No dobra... czekaj, schowam skuter i cię odprowadzę. - podrywam pojazd i prowadzę go w kierunku garażu. Odkładam wszystko na swoim miejscu, zamykam bramę od przyjemnie pachnącego paliwem pomieszczenia.
- Okej, możemy iść. - oznajmiam, a następnie ruszamy w kierunku misiowego domu. Przez ten czas nawiązuję kilka prób kontaktu, pytając, jak się czuje, czy nie jest mu zimno. Jednak jedyną reakcją wydobywającą się z ust szatyna było „mhmm”. Ostatecznie idę tuż koło niego na wypadek, gdyby całkiem przestał kontaktować i stracił równowagę. Odstawiam go pod drzwiami mieszkania.
- Głupi Miś… - mruczę do siebie, kiedy wracam pieszo do domu. Wtedy obiecuję też sobie, że zajmę się sprawą nękania chłopaka. Bo przecież ostatecznie wnerwiać go mogę tylko ja.

< Misiu? > 

Długie op.
1 błąd ort. + 1 błąd styl. = 93%
5

poniedziałek, 10 lipca 2017

Od Michała "Czekając na burzę" cz. 10 (cd. Ewelina)

Poniedziałek, 16 lutego 2015 r.
Stałem przez chwilę w miejscu, tuż pod drzwiami, ściskając ze zdenerwowania telefon. Wydał z siebie ciche skrzypnięcie świadczące o tym, że jego obudowa może lada moment pęknąć. Już miałem ruszyć na dół, w kierunku sali gimnastycznej, w której odbywały się moje kolejne lekcje, gdy usłyszałem zza drzwi donośne "szczęść Boże", a za chwilę z środka wyłoniła się aż zanadto zadowolona z siebie Ewa. To mnie zirytowało jeszcze bardziej.
- Co to było? - syknąłem, lecz wciąż wyglądała na niewzruszoną - Co to do CHOLERY było!?
- Wywiad - oznajmiła, krzyżując ręce na piersi. Kąciki jej ust nieznacznie się uniosły - Dlaczego wyszedłeś?
Taka lekkomyślność sprawiła, że już nie wytrzymałem.
- Nie, to nie był wywiad, tylko jakiś cyrk! - wrzasnąłem, już nie przejmując się tym, czy wszyscy na korytarzu mnie usłyszą, włącznie z księdzem wciąż siedzącym w sali.
- Myślisz, że ludzie z naszej szkoły zadowoliliby się jakimś "normalnym" wywiadem? Odpowiedź jest jednoznaczna: OCZYWIŚCIE, ŻE NIE! - Zmrużyła oczy. To mówiło mi, że nie zamierza zmienić zdania. - Coś się nie podoba?
- Tak, żebyś wiedziałam, że tak! Jak ja mam to teraz Zawieruszyńskiej oddać?! - krzyknąłem, podtykając jej telefon pod nos. Kątem oka zauważyłem, że kilka osób się na nas obejrzało, patrząc to na mnie, to na nią. Wziąłem kilka wdechów i wydechów na uspokojenie, po czym dodałem już nieco cichszym głosem: - Nie rozumiem, co się z tobą dzieje...
I odszedłem. Nie miałem zamiaru dłużej się męczyć w jej towarzystwie. Tak, to już przestała być neutralna relacja. To była prawdziwa katorga. Czegokolwiek nie zrobisz, najesz się przy niej wstydu lub rozpoczniesz kłótnię, nawet jeśli tego nie chcesz.
***
Środa, 25 lutego 2015 r.
Czekałem na nadejście dyrektora pod salą od języka angielskiego. Dlaczego? Powód był zaskakująco prosty. Ostatecznie skusiłem się na zapisanie się również do kółka językowego. W końcu nie wszystkie kółka, do których chciałbym dołączyć są w tej chwili aktywne, więc nic nie stało mi na przeszkodzie. Lekcje skończyłem dosłownie przed chwilą, więc była to tym większa wygoda.
Nagle usłyszałem za sobą głos osoby, której w tej chwili zdecydowanie nie pożądałem:
- Fajnie wyglądałbyś w dłuższych włosach. Nie myślałeś o tym?
Obróciłem się do niej przodem. Tradycyjnie miałem ręce skrzyżowane na piersi. Oparłem się ramieniem o ścianę, nie odrywając od niej rozdrażnionego wzroku.
- Chcesz coś ode mnie... Pewnie nie przyszłabyś bez powodu.
- Tsa... - potaknęła, po czym mówiła dalej, dużo wolniej, jednocześnie spuszczając wzrok: - Zachowałam się źle. Em... Nie powinnam tego robić? I... Ogólnie... To... Ten... Przepraszam?
Przy ostatnim słowie popatrzyła na mnie z nadzieją. Poważny wyraz twarzy zachowałem na zaledwie chwilę. Prychnięcia ironicznym śmiechem po prostu nie dało się powstrzymać.
- Przepraszasz? Czy aby na pewno nie jest na to za późno? To JA ratowałem ci dupę, idąc do księdza i mówiąc, że przychodzę w twoim imieniu, bo wstydzisz się przyznać osobiście do tego, że źle zrobiłaś. To JA poszedłem do Zawieruszyńskiej z nowiną, że wywiadu nie będzie, a druk możemy rozpocząć już od poniedziałku, a sprzedaż od czwartku, czyli jutro. I co? Wychodzi na to, że nic tam nie zrobiłaś - Ponownie się zaśmiałem - Bardzo dziękuję za taką współpracę. Poradzimy sobie lepiej bez ciebie.
Wydała z siebie gardłowe warknięcie, wykonała ostry zwrot wokół własnej osi i odeszła. Wciąż za nią patrzyłem, marszcząc brwi. Sądziła, że ujdzie jej to płazem i zapomnę? Chciało mi się śmiać. Przecież to idiotyczne. Za grosz odpowiedzialności, a według niej pewnie to cały świat jest zły i niedobry. Wszyscy przeciwko niej.
- Michał, tak? - usłyszałem za sobą dość zatroskany męski głos. Gwałtownie się odwróciłem. Dyrektor.
- Tak - odpowiedziałem niepewnie.
- Wygląda na to, że nikt dziś nie przyjdzie. Hania mówiła, że ma zawody, Karol że musi się uczyć na jutrzejszy sprawdzian - Mówił, przekręcając klucz w zamku - A Justyna pojechała do dentysty.
- Jasne - rzekłem ledwo słyszalnie, wślizgując się do sali jak tylko było to już możliwe. Usiadłem na swoim ulubionym miejscu, tuż przed biurkiem Lettera, i czekałem, co dalej się zadzieje. W końcu była to moja pierwsza wizyta na tym kółku i nie wiedziałem dokładnie, w jakiej formie odbywają się zajęcia. Dyrektor podszedł do biurka dużo powolniej, położył dziennik kółka zainteresowań na biurku i oparł się w zamyśleniu o blat. Zapanowała niezręczna cisza. Na jego twarzy malowała się dziwna melancholia. Poczułem lekkie zaniepokojenie.
- Proszę pana?
To go chyba wyrwało z zamyślenia, bo drgnął delikatnie i zwrócił ku mnie wzrok swoich ciemnych oczu. Uśmiechnął się lekko.
- Rozmawiałeś z Eweliną Kiryluk, prawda?
Skinąłem głową. Oho, coś się święciło. Czyżby wpakowała mnie w kłopoty? Zacisnąłem dłoń trzymaną pod stołem w pięść.
- Coś się stało? - dodałem.
- Nie, nie... Po prostu chciałbym wiedzieć, jak sobie radzi w gronie rówieśników. Chodzą pogłoski, że jesteś wzorowym uczniem i wywierasz dobry wpływ na innych. Choćby na Nataniela. Chodzi z nią do klasy, prawda? - Nie czekając na odpowiedź, kontynuował: - Mógłbyś i jej pomóc z nauką? Ostatnio miewa z nią problemy... Jeśli nie, mógłbyś spróbować sprowadzić ją na dobrą drogę. Z monitoringu wynika, że popala w toaletach.
Ponownie zamilkł, wyraźnie zadumany. Nie wiedziałem, co mu odpowiedzieć. Że właśnie się pokłóciliśmy? A może i to widział i słyszał? I chciał, byśmy się pogodzili? W końcu słynie z pojawiania się w niespodziewanych momentach oraz wiedzenia więcej, niż by się można spodziewać. Spuściłem wzrok.
- Ale ty chyba tego nie robisz, prawda? - Zaśmiał się. Pokręciłem przecząco głową, zgodnie z prawdą zresztą. - I tak trzymać - zrobił pauzę, poważniejąc - W takim razie co ty na taki układ? Mógłbym ci potajemnie zorganizować jakiś słodki poczęstunek na koniec roku.
Mrugnął do mnie porozumiewawczo, ale wciąż nie byłem przekonany. Prowadzić amatorskie korki dla Nata to jedno, a walczyć z uzależnieniami i brakiem kultury Ewy to drugie. Mój przyjaciel miał zdecydowanie więcej taktu. Przynajmniej na to wyglądało.
- Tylko, że... Pokłóciliśmy się - wypaliłem, patrząc mu prosto w oczy. Wyglądał na odrobinę rozczarowanego.
- Wiem, niestety wiem - oznajmił z nieskrywanym żalem - Możesz dać jej drugą szansę. Może się wykaże. Poszło o gazetkę, tak?
- Tak... - mruknąłem.
- Więc sprawa jest tym prostsza. W końcu z tego, co widzę, to ty masz większe wpływy na naszą szkolną prasę, niż pani Zawieruszyńska - Zaśmiał się cicho. Chyba bardzo lubił to robić - Myślałeś o pracy redaktora?
Pokręciłem przecząco głową.
- Pasowałbyś do tej roli. Sprawdzasz się idealnie jako przywódca ekipy.
- Ale dowódca nie może sprawować wszystkich funkcji za resztę.
Pstryknął palcami, poderwał się z biurka i położył na moją ławkę grubą książkę dotychczas ściskaną pod pachą.
- Słuszne spostrzeżenie - stwierdził głośno - A teraz, powiedz mi, co ci właśnie podarowałem.
Zerknąłem na tytuł wygrawerowany na złoto. Wyglądało na to, że zamierzał przejść do materiału, który zamierzał przerobić na kółku. Może i to nawet lepiej. Nie chciałem dłużej sobie zaprzątać głowy tą sprawą.
- Harry Potter po angielsku - oznajmiłem po dłuższej analizie okładki.
- Możesz to sobie zabrać do domu i przeczytać, tak dla utrwalenia języka. Kiedy mniej więcej będziesz mógł mi to oddać?
- Za tydzień?
- Dobry wynik - oznajmił ze stałym dla niego uśmiechem - Czytasz więcej książek z zagranicy?
- Trochę... No i tylko po angielsku. Po niemiecku nie powiem za wiele - powiedziałem cicho.
- Francuski też piękny język. Jeśli wyjedziesz do Anglii, przyda się również hiszpański - wymieniał, a ja kiwałem głową, wciąż patrząc na książkę. Kto by pomyślał, że dyrektor będzie miał w prywatnych zbiorach Harry'ego Potter'a. - No ale ja nie o tym. Dziś możemy porozmawiać o tym, jakie dokładnie różnice są między tradycjami poszczególnych krajów Zjednoczonego Królestwa.

Czwartek, 26 lutego 2015 r.
W dzień wydawania gazetki musiałem przychodzić do szkoły pół godziny wcześniej i od razu iść do szkolnej biblioteki po wydrukowane już egzemplarze. Żaneta już tam była, więc na wejściu tradycyjnie przybiła mi piątkę i wyszła do swojej części budynku. Przyjęliśmy ją do redakcji stosunkowo niedawno. Bardzo zależało jej na robieniu krzyżówek i muszę przyznać, że szło jej to całkiem nieźle.
Wyszedłem na hol z naręczem gazet i oparłem się plecami o jedną z kolumn, w oczekiwaniu na chętnych do zakupu. Za pierwszym razem musiałem prawie że krzyczeć z ogłoszeniem, iż istnieje coś takiego jak gazetka szkolna, ale teraz nie było takiej potrzeby. Już część osób była zorientowana w temacie, a przez ten przeszło miesiąc informacja raczej rozeszła się po szkole. Ponadto im było bliżej ósmej, tym zdarzało się więcej chojraków, którzy jak mówili, jestem złodziejem, płacić nie będą i próbowali mi wyrywać gazetki z rąk. Niestety kilkakrotnie się to zdarzyło, a ja do ich pustych makówek nie mogłem przemówić, iż cały zarobek idzie na ksero, a ja nie dostaję z tego ani grosza. W końcu gimnazjalista zawsze najmądrzejszy.
Na szczęście w większości przypadków płacili bez zbędnych kłótni, bo w końcu komu szkodzi te dwadzieścia groszy? Najwyżej kupią o jedną bułkę mniej. Tym, którzy nie mieli tego dnia drobnych, ani znajomych do pożyczania, wielokrotnie podchodzili i dopytywali, czy będę również jutro. Odpowiedź była oczywiście twierdząca. Nawet Nat, jak ostatnio zresztą, zaoferował pomoc i również sprzedawał naszą skromną prasówkę. Nigdzie nie widziałem tylko Ewy. Sądziłem, że się zainteresuje tematem i choćby zdecyduje się kupić efekt pracy, w której nie miała okazji dostać żadnego udziału i obiektywnie ocenić... Choć z drugiej strony mogła się obrazić na świat tak bardzo, że nawet nie przyszła do szkoły.

<Ewa?>

Średnie op.
91%
5