Wtorek, 10 luty 2015 r.
- Nataniel, wielki nieuk i przeciwnik matematyki zamierza zapisać się na
kółko chemiczne! - gwałtownie wyrzuca ręce w górę, aż mam okazję przez
ułamki sekund podziwiać jego zadbane, choć przydługie paznokcie prawie
zadzierające mój nos.
- Zamknij się. I nie nazywaj mnie nieukiem. - policzki zaczyna spowijać
mi delikatna czerwień, uśmiech na moment znika z twarzy. Naprawdę tylko
tak jestem postrzegany?
- A kim niby jesteś? - pyta, ale nie odpowiadam. Zanim te kilka prostych
słów przyprawi mnie o filozoficzne rozkminy, najczęściej prowadzące do
zasmucających wniosków, zaczytuję się w listę pozostałych dodatkowych
spotkań pozalekcyjnych. Jedno z nich przykuwa moją uwagę. Okraszone
drobnymi obrazkami przyrządów kuchennych ogłoszenie oznajmujące o
poszukiwaniu chętnych do zajęć kulinarnych. Gastronomia? Właściwie czemu
nie.
- I do kółka kucharskiego. - oznajmiam, odrobinę podekscytowany
możliwością nauki dań bardziej wymagających niż zupki błyskawiczne.
Wreszcie odwracam wzrok w stronę Misia, którego mimika wskazuje na
niezły ubaw ze mnie.
- No co? - znów towarzyszy mi lekkie zażenowanie z powodu podjętych decyzji.
- Będziesz zasuwał w tym kolorowym fartuszku? - wręcz wyobrażam sobie jakie wizje muszą mu teraz chodzić po głowie.
- Czemu nie? - krzyżuję ręce na klatce piersiowej.
- Muszę to zobaczyć. - wyznaje, ledwie powstrzymując parsknięcie śmiechem.
- No śmiej się, śmiej. - wydaję z siebie pomruk, po czym spuszczam wzrok, wyczekując salwy drwin, jaką zaraz mnie okryje.
- A żebyś wiedział, że będę. - następnie robi dokładnie to, czego się spodziewałem. Cierpliwie znoszę ten jakże haniebny moment.
- Nie dostaniesz ode mnie gofrów. Ani kebaba. Ani tego, cokolwiek
będziemy tam robić. - postanawiam, kiedy Miś dochodzi do siebie.
- Dlaczego?
- Bo się śmiejesz. - brzmi to zupełnie idiotycznie, gdyż przybieram ton
dziecka, któremu został odebrany cukierek. Co w tym takiego zabawnego?
- Dobrze, przepraszam. Musisz mnie przecież dokarmiać. - żartuje, kładąc
rękę na moim ramieniu. Nie mam jednak okazji rzucić jakimś ironicznym
tekstem, przerywa mi początek wyciętego fragmentu piosenki wydobywający
się z mojego telefonu, informujący o przychodzącym połączeniu. Nucąc pod
nosem, wyciągam go z kieszeni, zerkam na wyświetlacz, z lekkim
zaskoczeniem rozczytuję imię.
- No co tam, Karo? - pytam, przykładając komórkę do ucha.
- Jestem od ciebie prawie dwa razy starsza, możesz mi tak nie mówić? -
wzdycha, a ja mam przed oczami, jak poprawia okulary, patrząc w dal z
politowaniem.
- Oj, proszę o wybaczenie, ciociu Karolino. - wypowiadam uniżenie, śmiejąc się przy tym.
- Dobra, już wolę skrótem. Wpadnę dzisiaj do ciebie, ugotuję jakiś obiad. Kiedy ostatnio jadłeś coś rozsądnego?
- Czekaj, ile to dni minęło od twojej wizyty? - żartuję, nie mogąc na poważnie znieść jej matczynego tonu.
- Natan… wpadnę przed piętnastą. Kup mięso mielone, makaron, koncentrat i
pomidory w puszce, zrobię spaghetti. Do zobaczenia. - zaraz potem
słyszę sygnał zakończonego połączenia. Chowam smartfon z powrotem,
skupiając uwagę na Misiu.
- Ile masz dzisiaj lekcji?
- Sześć. - odpowiada, najpewniej wymieniając je sobie w myślach.
- A ja siedem… później muszę skoczyć na zakupy. No i nie będę mógł cię
odprowadzić. - mruczę, zastanawiając się nad rozwiązaniem sytuacji. Nie
chcę kazać mu za sobą czekać godzinę tylko po to, żeby ciągnąć go do
sklepu.
- Dobra, dzisiaj najwyżej wrócę sam.
- Poradzisz sobie? - chyba dostanę za to później wyrzutów sumienia. Mam jakieś złe przeczucia.
- Nat, nie jestem dzieckiem… - prycha, marszcząc przy tym nos.
***
- Co ona mi kazała kupić…? Sos pomidorowy, mielone… - mruczę pod nosem,
hasając między półkami. W przyprawy zdążyła zaopatrzyć mnie już
wcześniej, więc nie zawracam sobie nimi głowy.
Gdy wreszcie chwytam wszystkie niezbędne składniki, idę do kasy,
przeliczam drobne, przesuwając je palcem po dłoni. Powinno wystarczyć.
Nie pomyślałem o tym, żeby zabrać ze sobą portfel.
Płacę uroczej kasjerce, posyłam jej uśmiech na do widzenia, po czym szybkim krokiem przemieszczam się w kierunku domu.
- Co tak długo? - tymi słowami wita się ze mną ciotka. Zapomniałem, że ma kopię kluczy.
- Sorry, myślałem, że „przed piętnastą” oznacza przed piętnastą, a nie
po czternastej. - lustruję ją spojrzeniem. Drobna, niższa ode mnie
szatynka o prostych włosach sięgających ramion. Smutne oczy barwy
orzecha laskowego, skryte za prostokątnymi oprawkami okularów. Wyglądają
tak, jakby przed chwilą płakała. Wiem, że od rozstania z narzeczonym
cierpi na stany lękowe, chociaż nie daje po sobie tego poznać.
- Ostatnia klientka przełożyła wizytę. Zrobić ci herbatę? - wstaje z kanapy, podchodzi do kuchenki.
- Jasne. - odkładam plecak pod ścianą, rozpakowuję zakupy. Wiem też, że
woli kawę od herbaty. Ale nigdy nie pije tego napoju w mojej obecności. W
naszym domu nawet jej nie mamy.
- A jak w szkole? - zalewa wrzątkiem nasze ulubione kubki.
- Znośnie. Myślałem, żeby zapisać się do jakichś zajęć dodatkowych.
- Cieszę się, Natan. - obdarza mnie delikatnym uśmiechem. - Bierzmy się za obiad, na pewno zgłodniałeś.
W trakcie gotowania nabieram coraz większej ochoty zapisania się do
kółka kulinarnego. Próbuję przywołać w pamięci, który nauczyciel je
prowadzi, jednak zamiast tego przypominam sobie o Misiu. Głupio mi
trochę, że musiał iść sam. Ostatnimi czasy zawsze razem pokonywaliśmy
trasę ze szkoły do domu i nie ukrywam, zdążyłem się do tego
przyzwyczaić.
14:44: Wróciłeś do domu?
Wystukuję na dotykowej klawiaturze pękniętej komórki. Że też musiała mi
spaść na szkolnym korytarzu. Umowa będzie ciągnąć się jeszcze dwa lata.
Szlag mnie czasem trafia od tej mozaikowej "pajęczyny" na ekranie.
Wracam do mieszania przyjemnie pachnącego sosu, gdy telefon zaczyna
wibrować w mojej kieszeni, oznajmiając o przychodzącej wiadomości.
Miś, 14:46: Niewiem gdzie jestem
Unoszę brew, wpatrzony w jego odpowiedź. W normalnych okolicznościach
dostałby opieprz za tak idiotyczny błąd ortograficzny, jednak treść
rusza mnie bardziej od formy.
14:46: Jak to nie wiesz?
Odpisuję, czując wzbierający niepokój. Cholera, Nat, w co on się
wpakował? Mogłeś kazać mu poczekać tę jedną lekcję i odprowadzić go
przed pójściem do marketu, idioto.
Miś, 14:48: No niewiem
Wzdycham.
- Karo? Odcedzisz makaron? Muszę zadzwonić do kumpla. Sos już jest
dobry. - znikam w swoim pokoju, jeszcze zanim odpowiada. Nadal mam
otwartą naszą wymianę wiadomości, więc nie wchodząc w kontakty naciskam
zieloną słuchawkę w prawym górnym rogu ekranu.
- Jaja sobie robisz? - pytam, wciąż wierząc, że to tylko jakiś żart. Z
drugiej strony, Miś nigdy nie zrobiłby mi takiego numeru, dlatego moją
głowę bardziej zaprząta myśl o tym, czy jest bezpieczny.
- Nie, serio. Próbuję znaleźć jakiś znak, ale nic tu nie ma. - słyszę w
odpowiedzi, którą wieńczy pociągnięcie nosem. Jak długo musi się już
szwendać, że dostał kataru?
- Ale jak się tam dostałeś? - zadaję kolejne pytanie, naprawdę nie ogarniając po kiego właściwie tam jest.
- Autobusem. - kolejna zbijająca z jakiegokolwiek tropu wypowiedź.
- Po co wsiadałeś w autobus?
- Długa historia. - uch, Misiu, czy ja jestem aż tak głupi, że czasem
zupełnie cię nie rozumiem? Trzeba go stamtąd zabrać, zanim się całkiem
przeziębi...
Otwieram drzwi od pokoju, wcześniej zasłaniając wlot głośnika w telefonie.
- Muszę na chwilę gdzieś jechać. Zacznij jeść sama, za godzinkę
powinienem wrócić. - uśmiecham się niemrawo do zaskoczonej szatynki
siedzącej przy dwóch talerzach spaghetti.
- Dobrze, tylko uważaj na siebie. - kiwam głową, chwytam klucze od bramy w garażu, ubieram buty i coś ciepłego na wierzch.
- Nie za szybko! - słyszę jeszcze, nim wychodzę. Przy okazji zabieram starą kurtkę ojca, na wypadek, gdyby Miś zmarzł.
- A pamiętasz numer tego autobusu? - ramieniem przystawiam komórkę do
ucha, jednocześnie otwierając kluczem zamek i furtkę przed podjazdem.
- Nie. Nawet na przystanku nic nie było.
- A widzisz coś szczególnego, czy coś? Z jakiego przystanku jechałeś, w
jakim kierunku? - dopytuję, chcąc cokolwiek od niego wyciągnąć. Przy
okazji sprawdzam, czy w bagażniku skutera znajdują się wszystkie
niezbędne papiery, moja karta motorowerowa i zapasowy kask.
- Chyba jest jakiś znak, poczekaj...- mówi, gdy ja wyprowadzam jednoślad
na zewnątrz. - Ale tak ogólnie to pola i jedno wielkie nic.
- A co z tym znakiem? - mruczę z nadzieją, że znajduje się na nim nazwa miejscowości.
- Zaraz, jeszcze kilka metrów. - czekam, aż się odezwie. - Sienniczek. Nic mi to nie mówi.
- Czekaj, sprawdzę w necie. - jestem równie niedoinformowany co do
namiarów miejscowości, w której znajduje się mój przyjaciel. Włączam
transmisję danych, lokalizację, po czym wklepuję odpowiednią frazę w
Google Maps. Wciskam rozpoczęcie trasy, mocuję telefon do specjalnego
uchwytu przy kierownicy pojazdu. Jakieś pół godziny drogi stąd...
- Może złapię kogoś na autostop, czy coś?
- Próbuj, może się uda, ale uważaj na siebie. Już wyjeżdżam, w razie
czego daj znać. - kończę rozmowę, niezbyt przekonany co do misiowego
pomysłu. A jak mi go ktoś ukradnie?
Zakładam kask, włączam silnik, delikatnie zjeżdżam z podjazdu.
Przekręcam rączkę gazu i skręcam w odpowiednie uliczki, kierowany
nawigacją. W normalnych warunkach pewnie jechałbym szybciej, ale jazda
zimą sama w sobie nie jest zbyt przyjemna, a co dopiero na zmarzniętych
drogach. Czuję się odrobinę niepewnie przy większych prędkościach, mimo
zimowych opon, ale tego wolę nie wspominać przy Michale.
Naprawdę cieszy mnie zakup przyrządu do umiejscowienia w nim telefonu,
gdyż bez GPS'a pewnie krążyłbym w kółko. I faktycznie, zgodnie z
potwornie sztucznie brzmiącym głosem wydobywającym się z głośnika, po
około trzydziestu minutach usłyszałem "Jesteś na miejscu". No dobrze,
tylko gdzie Miś?
Nieco zwalniam, rozglądam się po drodze, co chwilę zerkając w boczne
lusterka. Wreszcie dostrzegam opatulonego chłopaka, któremu spod ubrań
wystają tylko okulary. Uśmiecham się. Nie wiedziałem, że można tak
tęsknić za osobą, której nie widziało się zaledwie kilka godzin. Zaraz
jednak nachodzi mnie zdenerwowanie, bo bezmyślnie wpakował się w
kłopoty.
- Ty idioto, co ci odjebało? Martwiłem się! - prawie zeskakuję z białego
jednośladu. Tylko przebłysk rozumu przypomina, że muszę oprzeć pojazd
na nóżce, jeśli nie chcę zbierać go z drogi. Cała złość jednak
przechodzi, kiedy widzę, jak zaczyna płakać. Kretynie, masz chronić
Misia, a nie doprowadzać do płaczu.
- Ej no, Misiu, już dobrze, nie płacz... - mruczę, zbliżając się o kilka
kroków. Głupio mi teraz. Mam ochotę go przytulić. Obrazi się? W końcu
niespecjalnie za tym przepada.
- Może po prostu... jedźmy, dobrze? - trudno, w najgorszym wypadku
będzie na mnie zły. Obejmuję szatyna nieco powyżej pasa, wtulam głowę w
jego ramię. Nie lubię, kiedy się smuci.
- Ja tylko... uciekałem. Nie wiedziałem, że pojedzie tak daleko...
- Uciekałeś? - powtarzam. Przed czym? Ktoś go gonił? Znęcają się nad
nim? Nigdy nie zauważyłem, żeby zaczepiali Misia, ale może po prostu nie
zwracałem na to uwagi...
- T-tak...
- Dobra, nieważne, pogadamy o tym w domu. Przemarzłeś. Masz szczęście,
że zdążyłem chwycić jakąś kurtkę. - odsuwam się i wyciągam ze schowka
nakrycie taty, które podaję chłopakowi.
- Nie trzeba... no i dziękuję... w ogóle, że przyjechałeś.
- Trzeba, zaraz się rozchorujesz. Przecież bym cię tak nie zostawił.
Jeszcze by mi cię porwali, czy coś. - odpowiadam, wręczając mu kask.
W czasie, gdy go zakłada, chowam nóżkę skutera i przeprowadzam na drugą
stronę jezdni. Wkładam swoje białe, nieco szpiczasto zakończone,
ochronne nakrycie głowy. Wsiadam na pojazd.
- Nie bój się, pojadę wolno. - zapewniam MiLady. Najwyraźniej przebudzam
go z lekkiego letargu, musi być zmęczony tą całą przygodą. Zerka na
motorower z lekkim przestrachem.
- Zawsze możemy obaj iść z buta, ale wtedy ty go prowadzisz.
- Dobra... niech już będzie... - przeciera rękawiczką łzy na policzkach.
- W razie czego możesz się mnie trzymać. - proponuję w reakcji na jego
wyraźną niepewność. Kiwa głową i zajmuje miejsce za mną na skórzanym
siedzeniu. Zaraz też czuję, jak mnie obejmuje, mimo że z tyłu
zamontowany jest uchwyt dla pasażera. Opiera głowę na moich plecach,
czego nie komentuję, choć twardy kask wbija mi się w kręgosłup. W sumie
to całkiem miłe uczucie.
Cichym śmiechem reaguję na spięcie chłopaka. Ale przynajmniej musiało mu
się zrobić cieplej. Ruszam powoli. Jakoś wcale nie jest mi spieszno do
domu.
- Misiu, żyjesz tam? - pytam, gdy ten nie zsiada, mimo, że już wyłączyłem silnik.
- Mm... mhm. - pomrukuje w odpowiedzi. Puszcza mnie, więc zsiadam z
pojazdu i zdejmuję kask szatyna. Czemu to robię? Właściwie nie wiem. Miś
schodzi zaraz za mną.
- Ja już może pójdę... i jeszcze raz dziękuję. - mówi nie podnosząc nawet wzroku.
- Nie zapomniałem, że powinniśmy pogadać.
- Może innym razem... - wzdycham. Niech mu będzie. Widzę, że jest zmęczony.
- No dobra... czekaj, schowam skuter i cię odprowadzę. - podrywam pojazd
i prowadzę go w kierunku garażu. Odkładam wszystko na swoim miejscu,
zamykam bramę od przyjemnie pachnącego paliwem pomieszczenia.
- Okej, możemy iść. - oznajmiam, a następnie ruszamy w kierunku
misiowego domu. Przez ten czas nawiązuję kilka prób kontaktu, pytając,
jak się czuje, czy nie jest mu zimno. Jednak jedyną reakcją wydobywającą
się z ust szatyna było „mhmm”. Ostatecznie idę tuż koło niego na
wypadek, gdyby całkiem przestał kontaktować i stracił równowagę.
Odstawiam go pod drzwiami mieszkania.
- Głupi Miś… - mruczę do siebie, kiedy wracam pieszo do domu. Wtedy
obiecuję też sobie, że zajmę się sprawą nękania chłopaka. Bo przecież
ostatecznie wnerwiać go mogę tylko ja.
< Misiu? >
Długie op.
1 błąd ort. + 1 błąd styl. = 93%
5