sobota, 24 czerwca 2017

Od Emilii "Jak Ci na imię?" cz. 4 (cd. Anastazja)

Czwartek i piątek, 18-19 grudnia 2014 r.
Anastazja zaczęła się cofać. Wyglądała na mocno przestraszoną tą całą sytuacją, a przecież wcale nie chciałam wywrzeć na niej takiego wrażenia.
- Kim jesteś?
- Emilia - odpowiedziałam, siląc się na beztroskę. Może uda mi się to wszystko jeszcze jakoś naprawić?
- Czego ode mnie chcesz? - pytała dalej. Dopiero wtedy uświadomiłam sobie, że tak do końca to nie wiem, czego od niej chciałam i dlaczego. Musiałam jednak coś szybko odpowiedzieć. Wzruszyłam więc ramionami i odparłam:
- Porozmawiać.
Ruda wyglądała na coraz bardziej przerażoną. Cofnęła się na tyle, że oparła się o rower. Zobaczyłam w jej oczach ledwo dostrzegalne iskierki złości. Niedobrze.
- O czym?
Nie wiedząc co jej na to odpowiedzieć, po prostu wzruszyłam ramionami. To ją chyba zezłościło jeszcze bardziej.
- Co proszę? Zaczepiasz mnie i nie wiesz po co? - mówiła to dziwnie wysokim głosem. Czy to była jej reakcja na stres?
- No... chyba - odparłam cicho. Zaczęłam się czuć jak skończona idiotka. Śledziłam i zaczepiałam obcą dziewczynkę. To rzeczywiście jakby nie patrzeć wyglądało dość podejrzanie...
- Wyciągasz na dwór, powodując przy tym zepsucie mojego roweru, by mi powiedzieć, że chcesz porozmawiać, nawet nie wiedząc o czym? - mówiła szybko.
- Przepraszam, chciałam... - zaczęłam ze skruchą, ale mi przerwała słowami, które już całkiem mnie dobiły:
- Jesteś głupia?
To była chyba jedna z wielu rzeczy, o których zwyczajnie wolałam nie myśleć. Czy każdy normalny, myślący człowiek podejmowałby tak idiotyczne decyzje, jak ja? Zajmowałam się wyłącznie totalnymi bzdurami. Nawet moje stopnie nie należały do najlepszych. Szkoła waży moje szanse na lepszą przyszłość, co? Ja miałam już teraz poczucie, że mam kilka zagrożeń. Dlaczego tylko poczucie? Nie znałam swoich ocen. Byłam zbyt nieuważna na lekcjach, a zwyczajne przychodzenie na zajęcia było w normie. Pracowity i obowiązkowy ze mnie człowiek, nie ma co... Na co dzień byłam równie ułomna. Ostatnio jedyną rzeczą, którą naprawdę się przejęłam było to, że nie mam chłopaka i kończy mi się pomadka.
Anastazja w tym czasie wyjmowała z kół gałęzie, które ułamane z krzaku zaplątały się między szprychy. Coś mi mówiło, że jest znacznie mądrzejsza ode mnie, choć dzieliło nas kilka dobrych lat.
- Nie wiem, może jestem - podsumowałam w końcu, nieumyślnie kładąc rękę na siodełku jej roweru. Zamierzałam ją przeprosić. To jednak chyba sprawiło, że zdenerwowała się jeszcze bardziej. Twarz miała ukrytą za zasłonką z krótkich, pomarańczowych wręcz włosów.
- Zostaw mnie.
- Anastazja... - zaczęłam, ale stchórzyłam. Nie miałam odwagi, by powiedzieć jedno głupie "przepraszam".
- Powiedziałam, zostaw - powiedziała wręcz błagalnie. Zrobiłam, co kazała, lecz wciąż nie spuszczałam z niej wzroku. Jej zastygła sylwetka wskazywała na głębokie zamyślenie.
- Jak mnie znalazłaś?
To pytanie nieco wytrąciło mnie z równowagi. Musiałam się przyznać. Teraz już nie ma szans, by popatrzyła na mnie choćby odrobinę pobłażliwie.
- Byłam u ciebie w szkole - zaczęłam, z trudem łapiąc oddech. Spojrzała na mnie - Zainteresował mnie twój kolor włosów i...
- Tylko tyle? Podoba ci się rudy?
Potaknęłam. Miałam coraz większą chęć zapadnięcia się pod ziemię. Ściągnęła brwi. Wyglądała na jeszcze bardziej rozzłoszczoną. Prychnęła z sarkastycznym rozbawieniem.
- Oczywiście. Rudy to najbardziej uwielbiany kolor - Wdrapała się na siodełko i syknęła na pożegnanie: - Nie zbliżaj się do mnie ponownie.
Odjechała. Stałam tak w osłupieniu prawdopodobnie przez kilka najbliższych minut. Co ja sobie myślałam? Sądziłam chyba, że jest potulną dziewczynką z podstawówki, na której będę robić wrażenie. Chciałabym, by ktoś brał mnie za autorytet. Przymuszenia do tego dziecka jest co najmniej żałosne. Otuliłam swój bok wolną ręką. Zawracałam jej głowę i w dodatku niemalże zepsuła całkowicie swój rower. Miała inny? Nie wiedziałam. Pewnie nie. Nie wyglądała na kogoś, kto by miał dość pieniędzy, by w nich pływać. A ten iPhone? Może zaciskała pasa tylko po to, by zaimponować swoim znajomym lub przyjaciołom. Mogła mieć ich naprawdę mnóstwo. A ja? Miałam kogoś? Może po prostu szukam przyjaciółki, która będzie dla mnie jak młodsza siostra?
***
W szkole wybitnie nie mogłam się na niczym skupić. Nawet na WF-ie przepuszczałam większość piłek podczas gry w siatkówkę, kiedy to normalnie zdarzało mi się dość rzadko. Cały czas odpływałam myślami ku Anastazji, która jeszcze bardziej mnie zaintrygowała. Chciałam ją przeprosić osobiście, to było pewne. Nie mogłam sprawy tak zostawić. Jest pewnie przestraszona i zdezorientowana po wczorajszej akcji. Może się od teraz bać, że jeszcze ktoś zacznie ją śledzić. Czy to podchodziło pod stalking? Miałam nadzieję, że nie. Nie chciałam zrobić nic złego.
- Hej, Emi, wracamy razem ze szkoły? - zapytał Korzeń, mój kolega z klasy. Patrzył na mnie z rozbawieniem. Faktycznie musiałam mieć wyjątkowo głupią minę. Stałam przy schodach do szkoły, wpatrując się w najbliższe drzewo, ściskając jednocześnie w dłoni telefon. Zerknęłam na wyświetlacz. Wybrany miałam jedyny numer, którego nie zapisałam. Numer Anastazji. Przyciemniłam ekran i włożyłam urządzenie do kieszeni. Zadzwonię później.
- Tak, jasne - odparłam, poprawiając rolki trzymane pod pachą.
- Znowu przyjechałaś na tym? - zapytał. Nie mogłam wyczytać z jego twarzy, czy ze mnie żartował, czy był szczerze zainteresowany.
- Będziemy razem chodzić? - wypaliłam. Zaraz po tym oblałam się krwistoczerwonym rumieńcem. Spojrzał na mnie w zaskoczeniu.
- Co?
- Będziemy razem chodzić? - powtórzyłam, tym razem nieco ciszej. Fakt, jakiś czas temu zastanawiałam się nad tym, czy nie znaleźć chłopaka. Korzeń był moim kolegą. Lubiłam go. Nie wiem, czy ze wzajemnością. Nic do niego czułam, ale był pierwszą osobą, której zadałam to pytanie. Musiałam się skupić na czymś innym, niż na rudowłosej dziewczynce z podstawówki. Palnięcie jakiejś głupoty było wprost idealnym wyjściem.
- Ale... ty tak na poważnie pytasz? - Wciąż nie dowierzał.
- No... tak - odparłam. Nie wiedziałam, o czym myśli. Pewnie zaraz zacznie się śmiać i wezwie Janka i Hubertusa. Podrapał się po karku. Też wyglądał na nieco zawstydzonego.
- W sumie... czemu nie. Jesteś ładna i w ogóle...
- To super - powiedziałam szybko. Aż za szybko. Patrzył na mnie wciąż w lekkim osłupieniu. Niezręcznie. Bardzo niezręcznie. To nie wróży niczego dobrego.
- Chodźmy już, ok? - zapytałam, uśmiechając się potulnie.
- Jasne, jasne - odparł pospiesznie. Ruszyliśmy w zachodnim kierunku Jaskółkowa, gdzie mieściło się nasze osiedle.
Po kilku minutach drogi w kompletnym milczeniu, Korzeń nieśmiało chwycił moją wolną dłoń. Wypuściłam z płuc powietrze. Był to znak na nieme przyznanie racji, że nie może się skończyć na tym, że będzie to wyglądać na maksymalnie plastikowy związek rodem z podstawówki. Kto wie, może za jakiś czas faktycznie okaże się, że jesteśmy dla siebie stworzeni? Jeśli nie, to trudno. Trzeba będzie szukać dalej.
- Jesteś fanem Marvela, nie?
- Oj, tak - Zaśmiał się cicho.
- Jak chcesz, możesz mi coś o tym opowiedzieć.
I tak zaczęła się jego tyrada na temat kolejnych superbohaterów. Słuchałam tylko jednym uchem, wyławiając co ważniejsze szczegóły. Podobno jego ulubioną postacią był niejaki Iron Fist, na drugim miejscu umieścił Czarną Wdowę, a na trzecim Hulka. Czytał wiele komiksów, obejrzał chyba wszystkie filmy...
Tak zleciała nam droga do domu. Ze swoim zwyczajnym, dziewczęcym uśmiechem pocałowałam go w policzek na do widzenia i zniknęłam za drzwiami mieszkania. Odetchnęłam z mimowolną ulgą. Związki jednak były dość ciężkie. Ponadto cały czas myślałam o Anastazji i tym, jaką wymówkę mogłabym wykorzystać, by ją ponownie spotkać.
Kiedy usiadłam w końcu w swoim pokoju, wybrałam jej numer. Za pierwszym razem nie odebrała w ogóle. Za drugim wystarczył zaledwie jeden sygnał.
- Mówiłam ci, żebyś...
- Pójdziemy na pizzę? - przerwałam jej. Chwila ciszy.
- Najpierw powiedz mi, skąd masz mój numer.
- Powiem ci, jak przyjdziesz - stwierdziłam - To jak? Dzisiaj o szesnastej? W Grubym Benku mają niezłą pizzę z salami. Jak chcesz, ja zapłacę.
- Jasne... Gruby Benek... O szesnastej... - mruknęła.
- Super! To do zobaczenia!
- Pa...
Rozłączyłam się. Szybko poszło i w dodatku zgodnie z planem. Ulga jednak nie trwała długo. Miałam zaledwie godzinę na zebranie się i pójście w okolice rynku, do którego swoją drogą miałam niezły kawałek. Zerknęłam w kierunku rolek, które teraz stały oparte o ścianę mojego pokoju. Zawsze mogłam z nich skorzystać. Dopiero po chwili uświadomiłam sobie, że właściwie to wolałabym się przejść.
Jak postanowiłam, tak zrobiłam. Już za niespełna pół godziny wyszłam z mieszkania, zmierzając ku Grubemu Benkowi. Lubiłam tam chodzić od czasu do czasu z mamą. Był to już swoisty rytuał - jeśli oznajmiała, bym się tam zbierała, oznaczało to, że ma jakąś radosną nowinę. Olaf początkowo nieco zaburzał ten porządek, lecz ostatnio stopniowo zaczynałam się przyzwyczajać do jego obecności. Zaczynałam go nawet dopingować, by oświadczył się mamie i zostali małżeństwem.
Po wejściu do lokalu przywitał mnie znajomy aromat tłustej pizzy. Mama by mnie chyba zatłukła, widząc, że kolejny dzień z rzędu żyję na fast foodach. Tego dnia pracowała dłużej, więc obyło się bez pytań o moje wyjście czy o Korzenia, z którym pożegnałam się dopiero dosłownie pod drzwiami, czego zwyczajnie nie dało się przeoczyć.
Nim usiadłam w swoim ulubionym miejscu przy oknie, poszłam zamówić już pizzę. Przynajmniej dostaniemy ją prędzej. Anastazja w końcu nie protestowała, że chciałaby inny smak. Salami było stanowczo najlepsze. Przez ostatnie dziesięć minut pozostałe do godziny szesnastej z zamyśleniem obserwowałam przechodzących przez ulicę ludzi. Przyszłam ciut wcześniej, więc i tak musiałam poczekać i tak. Musiałam odpłynąć aż za bardzo, bo nawet nie wiedząc kiedy, rudowłosa koleżanka usiadła na fotelu naprzeciwko mnie i zapytała:
- Więc? Skąd masz mój numer i czego tak naprawdę chcesz? Nie chce mi się wierzyć, że tyle fatygi było po nic.
Nie odpowiedziałam jednak na zadane pytanie. W zbyt wielkie zdumienie wprawił mnie jej wygląd. Zupełnie różniła się od tej Anastazji, którą widziałam dzień wcześniej. Dokładniej wyglądała dużo doroślej, wręcz jak gimnazjalistka, choć nią nie była. Pytanie, do której klasy chodzi aż cisnęło mi się na usta, lecz wiedziałam, że było to nie na miejscu.
- Już zamówiłam pizzę - wypaliłam tylko.
- Zadałam pytanie - powiedziała chłodno.
- Aj, tam... Zakumplować się. Byłam u ciebie w szkole. Musisz lepiej chować telefon. - Mrugnęłam do niej porozumiewawczo. Otworzyła usta na znak oburzenia. Splotłam palce, teraz już przybierając poważniejszy ton głosu: - No i przepraszam. Nie chciałam, żeby tak wyszło. Mogłam zagadać jak szłaś do szkoły, albo co. Faktycznie to ja jestem głupia. Tak czy inaczej wyglądałaś mi na sympatyczną osobę i... Tak jakoś wyszło. Chcę żebyśmy miło spędziły czas, to wszystko.

<Anastazja? Wiem, że znowu dużo dodałam>

Średnie op.
74%
3

środa, 21 czerwca 2017

Od Weroniki "Karma zawsze wraca" cz.4 (cd. Michał)


Wtorek, 10 lutego 2015r.

- Daj mi wreszcie spokój! - warknęłam w stronę mojego klona, który co chwilę wchodził do mojego pokoju.
Szymon był w wyśmienitym humorze, co uznał za idealną okazję do zrobienia mi na złość. Prosiłam go, aby dał mi wreszcie spokój, ale to wręcz go nakręciło. Traciłam powoli cierpliwość, czego starałam się usilnie nie pokazać, czułam jak moje policzki zaczynają się palić. Robiłam ważny projekt na technikę, a ten smarkacz wciąż mnie zaczepiał. Wkurzało mnie jego zachowanie. Rodzice poszli do teatru, pies pozostawał moją jedyną nadzieją. Która smacznie chrapała sobie w przedpokoju na dywanie. A o kocie nie miałam co mówić, nienawidził mnie. Z wzajemnością.
- Weronika, no weź! Poganiajmy się, albo...
- Przestań! Nie mam czasu! - Tym razem już się na niego wydarłam.
Ten tylko burknął coś pod nosem i wyszedł, trzaskając za sobą drzwiami. Zaczęłam robić głupie miny w tamtą stronę. Wiedziałam, że za parę minut wróci, w celu doprowadzenia mnie do szewskiej pasji. Wiele razy próbowałam mu tłumaczyć, aby podroczył się ze mną po tym jak skończę odrabiać lekcje. Przynosiło to jednak marny skutek, aż w końcu przestałam z nim walczyć. Jeśli już się uparł, po prostu nie potrafiłam go od tego odwieźć.
Na dodatkową ocenę przygotowywałam plakat przedstawiający formy starożytnych, prowizorycznych pojazdów. Nie była to praca skomplikowana, a miałam szansę zgarnąć piątkę, a może nawet szóstkę. Chciałam zrobić to z Igorem oraz Tosią, ale uznali, że im się nie chce i wolą pójść do stajni. Ja również miałam na to ochotę, lecz bardzo starałam się uzyskać czerwony pasek na koniec roku. Zawsze lepsze są takie zajęcia po szkole, niż poprawianie ocen w maju na ostatnią chwilę. Obiecany mi został jakiś kundelek ze schroniska, jeśli będę miała średnią na koniec roku większą niż pięć i czterdzieści setnych. Propozycja bądź co bądź brzmiała kusząco. Chciałam udowodnić, że naprawdę zależy mi na nowym podopiecznym i towarzyszu zabaw dla Hektora.
Mama wydrukowała mi parę zdjęć przedstawiających stare środki transportu, a ja dzielnie przyklejałam je na duży, błękitny brystol. Miałam czas na oddanie tego do czwartku, lecz wolałam to zrobić wcześniej. Jeśli wykonałabym to dzień przed, nie byłoby zapewne to tak dokładne i estetyczne. Tak jak w przypadku ocen, często wtedy wypada to gorzej. Co więcej, Szymon wiedział, jak zależy mi na zgarnięciu tych paru dodatkowych i przeszkadzał mi za każdym razem, gdy próbowałam zrealizować jakiś projekt.
I tak po raz kolejny wparował do mojego pokoju, wrzucając mi do niego miauczącego z niezadowolenia Lucyfera. Skrzywiłam się na widok tego darmozjada, a następnie popatrzyłam nienawistnie w stronę brata.
- Czy ja naprawdę mam powiedzieć o tym wszystkim mamie? - Co jak co, ale tego akurat się mój drogi braciszek bał, bo mamusia powie dziadkom, a wtedy dostanie burę na niedzielnym obiadku.
Osobnik wyszedł z pokoju wraz z pchlarzem, a ja przyglądałam się temu z tryumfalnym uśmieszkiem. Mogłam już spokojnie zająć się tym, czym chciałam.

***

- Kotku, pójdziesz z Hektorem na spacer? Muszę zrobić obiad na jutro.
Pokiwałam zrezygnowana głową. Rodzice wrócili paręnaście minut wcześniej do domu. Było już po dwudziestej i niezbyt widziało mi się brnąć przez śnieg, gdy niebo przybierało ciemne barwy oraz zasnuwało się chmurami. Nie miałam wyboru, więc zwlekłam się z kanapy i odłożyłam książkę na stolik. Miałam nadzieję na skończenie jej jeszcze w tym tygodniu, lecz z każdą chwilą w to wątpiłam. Wydawało mi się, że rodzice ciągle czegoś ode mnie chcą. Irytowało mnie to, ale nie miałam ochoty na kłócenie się z nimi. Więcej złego by mi z tego przyszło.
Zmieniłam domowe kapcie na podniszczone trapery, a na siebie narzuciłam bordową zimową kurtkę kupioną w szmaciarni. Temperatura zapewne spadła już na poziom poniżej zera. Nasz pies słuchał się na tyle, że smycz była tu jedynie czystą formalnością. W takiej małej mieścinie każdy go znał i nie obawiał się z jego strony napaści. Dzieci śmiało do niego podchodziły i obdarzały pieszczotami. Nie raz mnie to irytowało, traktowały go jak misia. On jednak nie narzekał i cierpliwie to znosił. Ulubiony pupil dziadków. Zawsze zabieraliśmy go na niedzielne obiadki, w końcu nie widzieliśmy żadnych przeciwności.
Po wyjściu z domu uradowany kundelek obwąchiwał wszystkie krzaczki i zakątki. Jak zwykle poszłam z nim na tyły domu, gdzie znajduje się niewielkie pole z zieloną trawą, wtedy przykryta białym puchem. Mróz był siarczysty, już po kilku minutach zaczęłam nieznacznie kasłać. Moje zdrowie przez ostatnie kilka dni zdawało się nieco szwankować. Nagle usłyszałam ciche łkanie. Podeszłam w tamtą stronę. Za krzakami kuliła się mała istotka w samej bluzie. Dziewczynka miała spięte włosy w dwa warkoczyki.
- Hej, co tu robisz? - zagaiłam zdziwiona.
- Ja... się zgubiłam... - odparło dziecko, patrząc mi się przestraszonym wzrokiem w oczy.
- Chodź, ogrzejesz się trochę.
Nie czekając na odpowiedź chwyciłam drobną rączkę, zagwizdałam na Hektora i przekroczyłam już po około sześciu minutach próg domu.
- Kto to? - spytała od razu mama, wchodząc do korytarza z ścierką w ręce. Speszyła się widząc śliczną blondyneczkę z ubrudzoną twarzyczką.
- Nie wiem, znalazłam ją na dworze – wzruszyłam ramionami i zaczęłam się rozbierać.
- Jak masz na imię, kruszynko?
- Mamusia nie pozwala mi rozmawiać z obcymi. Ja chyba… już sobie… pójdę – pisnęła.
- Zaraz zaprowadzimy cię do domu, tylko powiedz jak masz na imię i gdzie mieszkasz – powiedziałam odwracając się w stronę naszego gościa.
- Marysia Koniecpolski, na Złotych Liści, biały domek z pomarańczowym dachem – szepnęła po chwili namysłu.
Uśmiechnęłam się, rozbawiona jej nieśmiałością i stwierdzeniem, iż „mamusia nie pozwala jej rozmawiać z obcymi”. Czułam się starsza od niej, bardziej doświadczona i zachwycona jej manierami. A miałam może kilka lat więcej. Zapomniałam o gimnazjalistach, patrzących się na mnie z kpiną i powątpiewaniem w oczach.
- Weronika, ubieraj się migiem. Odprowadzimy małą do domu – powiedziała ni stąd ni zowąd moja rodzicielka, która uznała uratowanie owej małej przed niebezpieczeństwem tego świata jako misję.
Burknęłam coś pod nosem niezadowolona, ale mimo to wróciłam się do szafki z butami.

***

- Och, to nie był żaden problem! – odezwała się moja mama ze śmiechem.
- Nie wiem jakim cudem Tosia mogła ją zgubić… jeszcze raz dziękujemy.
Pani Koniecpolski radośnie rozmawiała z moimi rodzicami, gdyż tata nas podwiózł. Ja za to nie odzywałam się w ogóle. Nie byłam w nastroju do rozmów.
Z uśmiechem na twarzy wyszłam z budynku po niespełna trzydziestu, długich minutach. Orzeźwił  mnie za to panujący na dworze mróz. 

< No to teraz Ty mów co się tam dzieje MiLady :P >

Średnie op.
1 błąd inter. + 1 błąd orto. = 85%
4

niedziela, 18 czerwca 2017

Od Michała "Karma zawsze wraca" cz. 3 (cd. Weronika)

Poniedziałek 9 lutego i wtorek 10 lutego 2015 r. 
Zareagowała cichym śmiechem i nerwowym spuszczeniem wzroku.
- Dzięki.
Patrzyłem na nią w głębokim zamyśleniu przez kilka sekund, po czym zapytałem:
- Często ci dokuczają?
Potaknęła. Widziałem, że robiła to z dużą niechęcią. Cholera. Co ci ludzie mają w głowach? Tylko wyjący wiatr? Kurwa, co ja w ogóle myślę. Powinienem raczej zapytać o to, co mają w dupach, skoro w głowach kompletnie nic. Tam to też chyba wyłącznie gówno.
- Trzymaj się i nie daj się im zastraszyć - powiedziałem bardziej chłodno, niż stanowczo, po czym po prostu odszedłem w swoim kierunku. Pierdolone gówniary. Gdybym tylko mógł, już byłyby posiekane na jebane kosteczki. Nakarmiłbym tym świnie. Kurwy z nich, nic więcej.
To mi zepsuło humor do końca dnia. W myślach wciąż miałem różnorakie sposoby, jak można by takich ukarać. Pozostawały jednak bez winy. Tak bardzo chciałem obronić tę dziewczynę, ale wiedziałem, że nie jestem w stanie tego zrobić. Tak naprawdę nawet się nie znaliśmy.
***
Kolejnego dnia ze szkoły wrócić musiałem sam. Do Nata zadzwoniła ciocia, mówiąc, by ten udał się na zakupy, bo zamierza wpaść i zrobić mu obiad. Nie chciał mi zawracać głowy, szczególnie że miał tego dnia o lekcję dłużej niż ja (zwykle czekałem na niego godzinę w świetlicy lub bibliotece) i zdecydował, że pójdzie beze mnie. Westchnąłem cicho, stojąc na szczycie schodów przed szkołą. Na co czekałem? Sam nie wiem. Coś kazało mi się odwrócić. Za szklanymi drzwiami w budynku szkoły widziałem Gruchę i całą resztę jego pieprzonej paczki. Nim zdołali zauważyć, że tym razem jestem bez tego "blond ochroniarza", zbiegłem ze schodów, o mało nie wywracając się na topniejącym już powoli lodzie. Dosłownie przebiegłem przez ulicę, nawet nie kontrolując, czy nic nie przejeżdża. I tak nie było tu zbyt wiele aut.
Zatrzymałem się dopiero przy przystanku autobusowym, nerwowo spoglądając w kierunku szkoły. Właśnie wychodzili. Ku mojemu przerażeniu wzrok tej nowej dziwki Gruchy zatrzymał się centralnie na mnie. Pospiesznie odwróciłem się, by być świadkiem upuszczenia przez jakąś dziewczynę telefonu. Odruchowo się po niego schyliłem.
- Proszę... - Dopiero przy podawaniu go właścicielce, zerknąłem na jej twarz. Potrzebowałem chwili, by skojarzyć, skąd ją pamiętałem.
- Dzięki - mruknęła. Na jej policzki wstąpił rumieniec. Skontrolowała stan ekranu, który na szczęście był w jednym kawałku, a następnie włożyła urządzenie do kieszeni.
- Weronika, tak?
- Skąd wiesz jak mam na imię? - Spojrzała na mnie nieufnie.
- Podsłyszałem - odparłem, odbiegając spojrzeniem w kierunku ulicy. Stanąłem na tyle blisko niej, że z perspektywy Gruchy mogłoby się zdawać, że ja i ona doskonale się znamy.
- Wczoraj?
Skinąłem głową. Wypuściła z płuc powietrze.
- Jeszcze raz dziękuję. Nie musiałeś tego robić, a jednak się zainteresowałeś...
- Tak jakoś wyszło - Wzruszyłem ramionami. Zapanowała niezręczna cisza. Zamierzałem poczekać razem z nią na autobus, by mieć absolutną pewność, że Grucha sobie odpuści i pójdzie. Bałem się jedynie, że może zawsze wpaść na naprawdę głupi pomysł w postaci przyjścia do nas i wyżywania się również na mojej nowej znajomej...
- Ach! Miałam zadzwonić do mamy!
Kątem oka obserwowałem, jak wyciąga ponownie telefon i wybiera właściwy numer. Widziałem, że czuje się nieco skrępowana moją obecnością. Odbyła krótką, nic dla mnie nie znaczącą rozmowę z rodzicem i się rozłączyła.
- Tak właściwie, to do której klasy chodzisz? - zapytałem w końcu.
- Szósta - odparła cicho, zapewne nie całkiem przekonana, czy dobrze postępuje.
- No widzisz, jestem tylko rok od ciebie starszy. Także spokojnie, nie musisz mnie traktować tak, jakbym spadł z Księżyca - Uśmiechnąłem się, jednak na nią nie patrząc.
- Jasne... - Po głosie poznałem, że ona również musiała się choćby przelotnie uśmiechnąć - Też czekasz na autobus?
- Nie do końca. Chodzę piechotą, ale właściwie nie mam nic ciekawszego do roboty. Mogę ci potowarzyszyć.
- Jak uważasz...
Ponownie zrobiło się cicho. No może nie licząc tych rozmów i okrzyków innych gimnazjalistów przechodzących nieopodal. Obejrzałem się przez ramię. Wciąż tam stali. Cholera. Pospiesznie się obróciłem, jakbym kompletnie nikim się nie przejmował.
- Tak właściwie, to jak masz na imię? - zapytała nieśmiało.
- Michał - odparłem szybko.
Pokiwała głową. Ta rozmowa jakoś niezbyt się kleiła.
- Nie zaczynały się w ciebie dzisiaj?
Spuściła wzrok.
- No ładnie... - mruknąłem z nieskrywanym niezadowoleniem. Szybko domyśliłem się, że było dokładnie tak, jak myślałem - Niestety na takie chyba nic nie poradzimy. Jak to mawiają - "gówna się nie tyka, bo śmierdzi".
Zaśmiała się lekko.
- Co racja, to racja - zrobiła pauzę - A jak u ciebie? Męczyli cię dzisiaj?
- Na szczęście nie. Byli zbyt przejęci popychaniem jakichś innych pierwszaków. Większość z tych... - przerwałem, nie mogąc znaleźć właściwego, cenzuralnego określenia - ...huliganów już przynajmniej raz kiblowała, więc rozumiesz: są starsi i silniejsi.
- No to słabo - mruknęła - W gimnazjum jest tak źle, jak opowiadają?
- Zależy jak na to spojrzeć. O ile umiesz sobie z tym radzić i nie jesteś podatna na wpływy, powinno być dobrze. Wdawanie się w złe towarzystwo może przynieść więcej strat niż korzyści.
Ona również wpatrywała się teraz w ulicę, nie wiedząc jak ma się potoczyć dalej ta niezbyt komfortowa rozmowa. Niedługo potem drgnęła i zerknęła w lewo. Zerwała się z ławki i podniosła plecak. Przyjechał autobus.
- To cześć - powiedziałem, kiedy oddaliła się kilka kroków od przystanku. Słysząc to, odwróciła się, zarzucając swoimi długimi brązowymi włosami. Czasem dziwiłem się, jak dziewczyny są w stanie opanować takie uczesanie. Nie żeby mi to przeszkadzało...
- Pa - odpowiedziała krótko. Na jej twarzy malował się uśmiech. Wpakowała się do środka pojazdu. Już niedługo potem zniknęła mi całkiem z oczu. Włożyłem ręce do kieszeni. No pięknie. Miałem cichą nadzieję, że przyjedzie trochę później. Ostrożnie obejrzałem się za siebie. Wciąż tam stali i szczerzyli się do mnie. Kurwa. Niedobrze. Wiedziałem, że nie odpuszczą takiej okazji. Z drugiej jednak strony nie mogłem przecież stać w miejscu całą wieczność. Czułem szczypanie oczu. Chciało mi się płakać z bezradności. Z iloma siniakami tym razem skończę? Nie mogłem zadzwonić nawet po któregoś z rodziców, by po mnie przyjechali, bo byli w pracy. Musiałem sobie poradzić całkiem sam. Nie miałem dużo czasu.
Zauważyłem, że do przystanku, znajdującego się około sto metrów stąd, przybywa kolejny autobus. Bez namysłu rzuciłem się biegiem w tamtym kierunku. Z plecakiem było to dość ciężkie. Ku mojemu przerażeniu Grucha zauważył, że gdzieś biegnę i zrobił dokładnie to samo. Jego kumple również.
- Stój, pedałku! - Ich okrzyki były przerywane szyderczym śmiechem - Do klienta pędzisz?!
Oddychało mi się coraz ciężej, chociażby przez łzy cisnące się do oczu. Do celu było jeszcze tak niedaleko. Autobus skręcał do zajezdni przy przystanku. Nie odjeżdżaj, nie odjeżdżaj! - krzyczałem w myślach. Kierowca mógł mnie zauważyć, bo cierpliwie odczekał aż wejdę do środka i zamknął drzwi. Zasapany oparłem się o uchwyt dla osób stojących. Ruszyliśmy. Patrzyłem na oddalające się za oknem parszywe mordy Gruchy i reszty ekipy. Wciąż nie wierząc we własne szczęście, usiadłam na drugim siedzeniu na przodzie, tuż za kierowcą. W pojeździe prócz mnie siedziały jedynie starsze panie i jeden facet w średnim wieku.
- Bilet - powiedział nieco oschle kierowca.
- Tak, tak - mruknąłem, zaczynając grzebać po kieszeniach - Ile kosztuje?
- Sześć.
Uniosłem brwi, ale jako, że nie jeździłem komunikacją miejską, posłusznie zapłaciłem. Coś mi tu jednak nie pasowało. Zawsze było tak drogo? Oparłem się o fotel i patrzyłem przez okno. Miałem nadzieję, że najbliższy przystanek, na którym będę mógł wysiąść będzie gdzieś maksymalnie na obrzeżach miasta. Najwyżej się przejdę ten kilometr czy dwa więcej.
Im dłużej jechaliśmy, tym większy niepokój mnie ogarniał. Głupio było jednak pytać. W napięciu patrzyłem na mijane lasy, drobne zabudowania czy pola. Całe ręce mi się trzęsły. Niedobrze, niedobrze...
Autobus zatrzymał się dopiero po pół godziny. Wysiadłem tak szybko, jakbym został poparzony. Szybko jednak okazało się, że stoję w szczerym polu. Ło kurwa, gdzie ja jestem? - to była moja jedyna myśl. Jednak kiedy się odwróciłem, autobus już odjechał. Nie było kogo się zapytać. Obejrzałem się kilka razy, ale okolica nic mi nie mówiła. Przystanek był w zasadzie tylko drzewem z kartką wymokłą od deszczu wymieszanego ze śniegiem. Prawdopodobnie rozkład jazdy. Tekst był nieczytelny. Przekląłem pod nosem. Musiałem być daleko od Jaskółkowa. Zapamiętałem tylko część drogi. Nie miałem pojęcia, czy zdołam dotrzeć całkiem sam. Wyjąłem telefon. Nie było zasięgu. Zajebiście. Nawet gdy go uniosłem nie wyświetliła się żadna kreska. Nie miałem nawet co myśleć o dzwonieniu do rodziców. No i było cholernie zimno. Znalazłem tu się z własnej głupoty.
Koniec końców ruszyłem w kierunku, z którego przybyłem. Dopiero za jakiś czas poczułem wibrowanie telefonu w kieszeni. Wyciągnąłem nieco podstarzały model (wciąż nie miałem dość oszczędności, by kupić sobie nowy - po bójce starczyło mi wyłącznie na okulary) i odczytałem wiadomość od swojego przyjaciela.
Nat, 14:44: Wróciłeś do domu?
Drżącymi rękoma napisałem odpowiedź:
14:06: Niewiem gdzie jestem
Odpowiedź przyszła niemalże od razu.
Nat, 14:46: Jak to nie wiesz?
14:48: No niewiem
Wtedy telefon zadrżał, a na wyświetlaczu zauważyłem, iż Nat do mnie dzwoni. Nacisnąłem zieloną słuchawkę.
- Jaja sobie robisz? - odezwał się. Jego ton był mieszaniną zaniepokojenia i lekkiej złości.
- Nie, serio. Próbuję znaleźć jakiś znak, ale nic tu nie ma - powiedziałem, a swoją wypowiedź zwieńczyłem siorbnięciem nosem. Nigdy nie miałem chusteczek kiedy były potrzebne.
- Ale jak się tam dostałeś?
- Autobusem.
- Po co wsiadałeś w autobus? - słyszałem, że był coraz bardziej zagubiony. Na pewno mniej niż ja. Szedłem aktualnie ulicą przez jakiś las iglasty. Zasięg musiał tu ponownie osłabnąć, bo trochę ścinało niektóre głoski wypowiadane przez Nata.
- Długa historia.
Zapanowała chwilowa cisza. Chyba go wkurzyłem - pomyślałem. W tej samej chwili dało się usłyszeć po drugiej stronie słuchawki jakieś hałasy.
- A pamiętasz numer tego autobusu?
- Nie. Nawet na przystanku nic nie było.
- A widzisz coś szczególnego, czy coś? Z jakiego przystanku jechałeś, w jakim kierunku?
Mój wzrok przykuł szary tył znaku. Miał kształt poziomego prostokąta, dokładnie takiego, na którym zawsze pisano nazwy miejscowości. Poczułem przypływ nadziei.
- Chyba jest jakiś znak, poczekaj... - Nat nie odpowiedział, więc z obawy, że przerwało rozmowę, dodałem: - Ale tak ogólnie to pola i jedno wielkie nic.
- A co z tym znakiem?
- Zaraz, jeszcze kilka metrów - odpowiedziałem pospiesznie. Za kilka kroków mogłem się zatrzymać przy odwrocie znaku - Sienniczek. Nic mi to nie mówi.
- Czekaj, sprawdzę w necie - rzekł Nat. Wróciłem do dość mozolnej wędrówki poboczem jezdni.
- Może złapię kogoś na autostop czy coś? - zaproponowałem nieśmiało.
- Próbuj, może się uda, ale uważaj na siebie. Już wyjeżdżam, w razie czego daj znać.
Nim zdołałem cokolwiek odpowiedzieć, chłopak się rozłączył. Westchnąłem cicho i schowałem urządzenie do kieszeni. Czym zamierzał przyjechać? Tym swoim skuterem? Zadrżałem. Nienawidziłem motorów i wszystkiego co do nich podobne. Zdawały mi się być okropnie niestabilne i tym samym znacznie podatniejsze na wypadki. Nigdy nie lubiłem ryzyka.
Im dłużej szedłem, tym miałem coraz większe wrażenie, że robiło się ciemniej. W sumie nic dziwnego, w końcu była zima. Było mi tak okropnie zimno, że teraz już nie tylko nie czułem palców u stóp i rąk, ale i również własnego nosa czy policzków. Nawet, jeśli podwinąłem szalik tak wysoko, że wystawały zza niego tylko okulary. Czapkę również osunąłem na czoło, lecz wciąż było mi zimno. Napisałem pospiesznie SMS-a do mamy. Nie odpisywała. Było mi tak zimno, że prawie czułem, jak mi zamarzają wnętrzności. Może po prostu to sobie uroiłem. Przed oczami miałem wiele scenariuszy rodem z jakiegoś filmu, którego bohater samotnie umiera na mroźnym pustkowiu. Chyba naprawdę ponosiła mnie wyobraźnia. Mogło być raptem kilka stopni na minusie.
Nat, dalej, pospiesz się - myślałem, patrząc na kolejny samochód jadący z naprzeciwka. Nawet nie miałem odwagi, by zrealizować swój plan związany z autostopem. Nawet jakby moje myślenie ulegało zamrożeniu. Robiło mi się słabo i smutno za razem. Wszystko przez tego jebanego Gruchę.
Kiedy po upływie około pół godziny od rozmowy z przyjacielem zauważyłem znajomy biały skuter, coś we mnie drgnęło. To on? To musiał być on. W końcu. Nareszcie. Przystanąłem. Nat też musiał mnie zauważyć, bo gwałtownie przyhamował i prawie że zeskoczył z pojazdu.
- Ty idioto, co ci odjebało? Martwiłem się!
Nie mogąc już logicznie myśleć, jego wściekły wyraz twarzy przyprawił mnie o mimowolny płacz. Miałem już wszystkiego dosyć. Nat nieco złagodniał, lecz nie mogłem przestać. Chciałem uciec jak najdalej od tych wszystkich problemów.
- Ej no, Misiu, już dobrze, nie płacz... - mówił.
- Może po prostu... jedźmy, dobrze? - wykrztusiłem. Ku mojemu lekkiemu zaskoczeniu, Nat mnie przytulił. Nawet nie miałem siły protestować. Lubił to robić, ale ja już niekoniecznie. Tym razem kiedy to zrobił poczułem się tak, jakbym właśnie tego potrzebował. Kolejne słowa popłynęły same:
- Ja tylko... uciekałem. Nie wiedziałem, że pojedzie tak daleko...
- Uciekałeś? - powtórzył z niedowierzaniem.
- T-tak...
- Dobra, nieważne, pogadamy o tym w domu - powiedział szybko - Przemarzłeś. Masz szczęście, że zdążyłem chwycić jakąś kurtkę.
Odsunął się ode mnie, otworzył schowek skutera i wyciągnął z niego jakąś wyjątkowo dużą kurtkę.
- Nie trzeba... No i dziękuję... w ogóle że przyjechałeś - mamrotałem.
- Trzeba, zaraz się rozchorujesz. Przecież bym cię tak nie zostawił. Jeszcze by mi cię porwali, czy coś - mówił stanowczo. Zamknął skrytkę, szarpnął za kierownicę skutera i ściągnął go na pobocze. Niechętnie włożyłem kurtkę. O dziwo dało się ją założyć na zimówkę. Była mi trochę przydługa w rękawach... Kolejne czynności widziałem jakby przez mgłę. Zrobiło mi się trochę cieplej i ogarnęła mnie senność. Musiałem się gapić na skuter, bo Nat już siedząc, zapewnił z lekkim uśmiechem:
- Nie bój się, pojadę wolno.
To i tak pobudziło we mnie wątpliwości. Miał zaledwie czternaście czy tam piętnaście lat. Nawet tego nie mogłem sobie przypomnieć. Tak czy inaczej nie brzmiało to bezpiecznie. Mama jak się dowie, chyba mnie zatłucze. Nat westchnął.
- Zawsze możemy oboje iść z buta, ale wtedy ty go prowadzisz.
Ponownie siorbnąłem nosem. Łzy zaczęły mi zamarzać na policzkach, więc je otarłem rękawiczką.
- Dobra... Niech już będzie...
- W razie czego możesz się mnie trzymać.
Pokiwałem głową i usiadłem za nim. Niewiele myśląc chwyciłem go w pasie i oparłem opadającą ze zmęczenia głowę na jego plecach. Miałem z nerwów wszystkie mięśnie napięte. Nat musiał to zauważyć, bo cicho się zaśmiał. O tym, że ruszyliśmy zostałem poinformowany przez lekkie szarpnięcie.
***
Musiałem przysnąć, bo świadomość odzyskałem dopiero, gdy staliśmy pod domem Nata. Dokładniej przed garażem.
- Misiu, żyjesz tam?
Zamrugałem zaspanymi oczyma.
- Mm... Mhm - mruknąłem w odpowiedzi. Nie czekając na pozwolenie, zdjął mój kask. Kiedy skończył, niezdarnie zgramoliłem się ze skutera, zdjąłem kurtkę, którą mi dał, po czym nie patrząc nawet mu w oczy, oświadczyłem:
- Ja już może pójdę... i jeszcze raz dziękuję.
- Nie zapomniałem, że powinniśmy pogadać - powiedział z powagą.
- Może innym razem...
- No dobra... czekaj, schowam skuter i cię odprowadzę.
Pokiwałem głową i odczekałem, aż skończy. Zrobiło mi się trochę chłodniej po zdjęciu tej jednej kurtki, ale i tak nie zamierzałem się przyznać. Prawdę powiedziawszy nawet nie pamiętałem, co się działo i o czym rozmawialiśmy w drodze powrotnej. Byłem zbyt zmęczony. Pamiętam tylko, że gdy wróciłem, mama strasznie krzyczała. Najwidoczniej moja wiadomość nawet nie doszła.

<Wera? Co tam u ciebie?>

Długie op.
100%
6

piątek, 16 czerwca 2017

Od Eweliny "Czekając na burzę" cz. 7 (cd Michał)

Wtorek, 16 grudnia 2014 i poniedziałek 16 lutego 2015
Wywiad przeprowadziliśmy dosyć sprawnie. Już po piętnastu minutach wyszliśmy z pokoju dyrektora, z gotowym materiałem do gazetki.
- Mamy wszystko... - uśmiechnęłam się pod nosem, patrząc na listę przy której odhaczałam poszczególne pytania. - Przepiszę to w domu... I tak ostatnio nie mam co robić - dodałam bardziej do siebie, niż do chłopaka stojącego obok.
- Jeśli nie sprawi ci to problemu... - stwierdził, dłonią przejeżdżając po swym karku.
- Nie, no coś ty - zaprzeczyłam szybko głową. - Wiesz... Będę się już zbierać. Muszę jeszcze powtórzyć materiał na majce - wzruszyłam delikatnie ramionami, wsadzając swego smartphone'a do kieszeni.
- Spoko, do zobaczenia - pożegnał się krótko, po czym odszedł w swoją stronę.
Westchnęłam cicho, szybko wyciągając telefon z kieszeni. Właśnie dostałam wiadomość... Numer zastrzeżony: "Droga Ewelino. Pamiętaj, że zawsze możesz liczyć na moje usługi. Następnym razem możesz wylądować w szpitalu ze wstrząśnięciem mózgu, ale to szczegół :) Pozdrowienia od twoich kochanych przyjaciółek z klasy II a :*" . Przyjrzałam się chłopakowi, który stał z telefonem kilkanaście metrów ode mnie. Otaczały go te same dziewczyny co wcześniej. Wymruczałam pod nosem kilka przekleństw w ich kierunku, a w ciągu sekundy znalazłam się przed nimi.
- Moglibyście czasami się zastanowić nad tym, co w ogóle robicie? Mam was nauczyć odsługiwać telefon? Posiadam teraz jasny dowód na to, że mi grozicie - uniosłam urządzenie do góry. - I mogę iść z tym do wychowawcy w każdej chwili - uśmiechnęłam się dumnie.
Jedna z dziewczyn chciała się zamachnąć po mój sprzęt. Dostrzegając ten ruch, od razu schowałam telefon do kieszeni spodni.
- Nie odważysz się - wyższy chłopak zaśmiał się, lecz i tak czułam w nim nutkę niepewności.
- Sprawdźmy więc - uniosłam delikatnie brwi do góry, wciąż na twarzy mając szeroki uśmiech. - Oj... Chyba nasza pani tu idzie! - wzrok wszystkich od razu został przeniesiony na drzwi od pokoju nauczycielskiego.
Chłopak przełknął głośno ślinę. Chyba zrozumiał, że jestem zdolna do podejścia i przekazania wiadomości nauczycielce. Skrzyżowałam ręce.
- Proszę pani! - zawołałam w stronę nauczycielki, która akurat przechodziła kilka metrów od nas.
- Tak Ewelino? - zapytała, podchodząc do naszej grupki.
- Bo chodzi o to, że... - w tym momencie spojrzałam prosto na chłopaka.
Przyglądał mi się maślanymi oczkami. Zaśmiałam się cicho, wyciągając telefon. Otworzyłam go na nagraniach z dyktafonu.
- Przeprowadziłam już wywiad z dyrektorem... Czy wie Pani, gdzie znajduje się teraz Pani Zawieruszyńska? - zauważyłam wyraźną ulgę na twarzach osób stojących obok mnie.
Gdybym nie była "tą dobrą", skończyliby zapewne u dyrektora. Przekazałam kobiecie telefon, a ona odsłuchała kawałek nagrania.
- Dobra robota. Pani Zawieruszyńska powinna być w swojej sali - poinformowała, uśmiechając się przyjaźnie w moją stronę.
- Dziękuję - skinęłam głową w jej stronę.
- Nie ma za co. Do zobaczenia, Ewelino - odeszła od nas, po czym skierowała się zapewne w stronę sekretariatu.
Ponownie "uśmiech zwycięzcy" zawitał na mojej twarzy. Przeskanowałam każdego kto stał przede mną, swym zabójczym spojrzeniem.
- Witam. Od dzisiaj jesteście moimi wrogami numer jeden.

***2 miesiące później...***
Od czasu tego incydentu z telefonem, wiele zmieniło się w moim życiu. Z grzecznej dziewczynki zamieniłam się w to, przed czym zawsze chciałam innych bronić - chuliganem. Zaczęłam palić papierosy, co wprawiło wielu nauczycieli w szał. Po prostu często z mojej torby wystawały różne pety, czy inne używki... W najbliższym czasie planowałam przefarbować włosy na jakiś szalony kolor oraz zrobić sobie pierwszy tatuaż (oczywiście, przy pomocy fałszywego dowodu tożsamości). Mój wygląd zmienił się całkowicie, ale stopnie wciąż miałam takie same. Zaczęłam na oczy nakładać sporą ilość czarnego tuszu i cieni. Punkowe ubrania stały się dla mnie codziennością, podobnie jak słuchanie muzyki tego samego typu. Wielu nauczycieli zadawało mi w kółko, to samo pytanie - "Ewelinko, co się stało? Dlaczego nagle przeszłaś taką przemianę?". Odpowiadałam im jednoznacznie, że to nowe towarzystwo mnie zmieniło. Babcia chyba już ze mną nie wytrzymywała, ponieważ zaczęła ostatnio brać przydużą dawkę leków uspakajających... NIE chciałam jej zabijać, ale NIE podobało mi się bycie osobą, którą już NIE jestem.
***
- Steve, czy masz to o co cię prosiłam? - zadałam pytanie w stronę swego drogiego przyjaciela z paczki.
- Tak, Ewka - wyciągnął z plecaka paczkę papierosów, po czym mi ja podał. - Tak jak sobie Me Lady życzyła - wyszczerzył się, teatralnie robiąc ukłon.
- Dzięki - schowałam przedmiot do swojej torby. - Muszę spadać do szkoły. Kolejne spóźnienie mogłoby delikatnie zmienić moją średnią na koniec roku - wzięłam ostatni łyk bezalkoholowego piwa, po czym odrzuciłam je za siebie.
Byliśmy na starym śmietnisku. Jak niektórzy mogą twierdzić "na sto procent, jest tam dużo odpadów". Otóż odpowiem jednoznacznie, że nie. Na NASZYM terenie znajdowały się stare meble oraz sprzęty elektryczne. Rzadko można było spotkać jakieś cuchnące worki, czy coś w tym stylu.
- Do zobaczenia - pożegnałam się, wychodząc z naszej "bazy" w stronę gdzie znajdowała się szkoła.
Dojście do budy nie zajęło mi zbyt dużo czasu. Na szczęście byłam pod nią kilka minut przed dzwonkiem. Przysiadłam na jednej z ławek na terenie męczarni zwanej "szkołą", po czym wyciągnęłam z kieszeni kurtki telefon. Kilkanaście nowych powiadomień, nowe nieodczytane wiadomości... Nic nowego! Unosząc wzrok znad ekranu, dostrzegłam dwie znajome postacie. Nat i Michał właśnie w tej chwili przechodzili przez bramkę wejściową. Poprawiłam swą czarną czapkę na głowie, po czym wyszłam im na przywitanie. Dawno z nimi nie gadałam... Pewnie dlatego, że cały czas "jestem chora i leżę w szpitalu". Na samo wspomnienie o tej wymówce, chciało mi się śmiać.
- A kogo ja tu widzę? - zaczęłam, będąc kilka metrów od nich. - Nataniel oraz Michał we własnych osobach!

<Michał? Nie wiem dlaczego tak długo... No, ale przynajmniej jest :P >

Średnie op.
1 błąd orto. i 2 błędy inter. = 80% 
Mam jeszcze pewne zastrzeżenie - nie wiem, czy "Me Lady" to jakaś ksywka czy może "moja pani" (w tym wypadku byłoby to raczej "my lady"), lecz jeżeli chodziło o "milady", to jak sama widzisz, pisze się to całkowicie inaczej.
4

piątek, 9 czerwca 2017

Od Michała "Korepetycje" cz. 4 (cd. Nataniel)

Środa, 17 grudnia 2014 r. / Wtorek, 10 luty 2015 r.
- No, i jak? Rozumiesz? - zapytałem, spoglądając na zegarek. Z mojej rachuby wynikało, że musieliśmy siedzieć nad tym przeszło godzinę.
- Chyba tak… - powiedział niepewnie.
- Przez to, że powiedziałeś "chyba", nie dostaniesz czekolady - oznajmiłem, uśmiechając się ironicznie. Odsunąłem podręcznik, by nie spadły na niego żadne kakaowe wióry i zabrałem się za łamanie czekolady.
- Ej, nooo... Przecież ostatnie obliczenia zrobiłem dobrze. - Nat spróbował sięgnąć po słodycz, lecz ostentacyjnie odłożyłem ją na stertę zeszytów po mojej lewej stronie, gdzie chłopak nie miał dostępu.
- Bo ci w nich pomogłem - stwierdziłem, otwierając papierek i zjadając pierwszy kawałek. Nie spuszczałem mojego "ucznia" z oczu. Wyglądał na rozczarowanego i zrezygnowanego za razem.
- Sam też bym sobie poradził.
- Tak? Sprawdzimy… - mruknąłem, biorąc do ręki ostatnią pustą kartkę. Z drugiej strony co prawda była już cała zapisana nieczytelnymi obliczeniami Nata, lecz jedna mi wystarczyła. Po chwili namysłu podjąłem decyzję o zadaniu mu zaledwie pięciu, choć nieco trudniejszych działań.
- A co zrobisz, jeśli pomylę wyniki?
- Nie udzielę ci więcej korepetycji.
Blondyn jednak pochwycił w dłoń najbliżej leżący długopis (a tych było tu całkiem sporo, bo wcześniej nie mógł się decydować, który jest dla niego najwygodniejszy), dokładniej ten wcześniej zabrany siostrze. Miał do góry różowy pompon. Przypomniałem sobie, że Nat wcześniej próbował mnie nim łaskotać. Niestety z pozytywnym skutkiem. Z roztargnieniem pomyślałem, że pewnie tylko dlatego go wziął.
Kiedy skończył robotę, połowy tabliczki czekolady już nie było, a ja opierałem się łokciem o blat biurka. Dosłownie wcisnął mi kartkę do ręki. Przeleciałem spojrzeniem po notatkach, próbując się odnaleźć w jego bazgrołach. Szło mi to na szczęście coraz lepiej.
- Niech będzie. Poza drobnym błędem w liczniku wszystko zrobiłeś dobrze.
Czubkiem palca przesunąłem papierek z czekoladą w kierunku przyjaciela. Niezwykle z siebie zadowolony z siebie zabrał się za jedzenie. Zasłużył na to. Przynajmniej w końcu ma jak się uczyć. Miałem nadzieję, że jego oceny z matematyki stopniowo choćby odrobinę ulegną poprawie.
Z zamyślenia wyrwał mnie głos młodszego brata, który musiał niespostrzeżenie otworzyć drzwi:
- Skońcyliście?
- Raczej tak - Stwierdzam po chwili namysłu, odwracając głowę w jego stronę. Na jego buzi pojawił się szeroki uśmiech.
- To chodź mi pomóż. Nie mogę psejść poziomu.
Już chwilę później siedziałem na dywanie w pokoju gościnnym z padem w rękach, w skupieniu analizując, z której strony atak na zupełnie nowego uzbrojonego przeciwnika będzie najlepszy. Niedługo potem to rozgryzłem i zabiłem w grze przy pomocy psa Pioruna głównego antagonistę oraz jego pomagierów, co automatycznie ukazało nam cutscenkę. Była oczywiście po angielsku, jednak moja znajomość tego języka umożliwiło mi niemalże całkowite zrozumienie dialogu. Może pora na spróbowanie czytania książek po angielsku?
Oddałem młodszemu bratu pada akurat wtedy, kiedy Piorun oficjalnie stanął na kolejnej planszy. Tym razem w zimowej scenerii.
- Dzięki!
Wstałem z dywanu, gdy moja mama weszła do pokoju, widocznie z zamiarem ułożenia swoich rzeczy do szafy.
- Michałku, zróbcie sobie herbatę. Możecie otworzyć ciastka, są w szafce.
Skrzywiłem się, mając świadomość, że właśnie mój przyjaciel usłyszał z ust mamy jedną z bardziej kompromitujących form mojego imienia. Zerknąłem na niego ukradkiem, lecz siedział całkowicie niewzruszony w fotelu. Odebrałem to jako nieusłyszenie jej wypowiedzi, więc odetchnąłem z ulgą. Musiał poczuć na sobie moje spojrzenie, bo w końcu mozolnie się podniósł. Poszliśmy do kuchni. A może jednak usłyszał? Miałem nadzieję, że nie zacznie mnie tym dręczyć w szkole.
Włączyłem wodę, o czym czajnik już za chwilę dał o sobie znać, wydając z siebie głośne dźwięki świadczące o nagrzewaniu się. Oparłem się o blat kuchenny, krzyżując ramiona na piersi. Nat wyglądał jednak całkowicie pochłoniętego obserwacją pupila mojej siostry. Pukał palcem w szybę. Żółw próbował go ugryźć.
- Zwykła, owocowa? Chyba, że wolisz k… - zacząłem, lecz raptownie mi przerwał:
- Herbatę! - wykrzyknął - Czarną…
Skinąłem w zamyśleniu głową. Pewnie tak zareagował dlatego, że ten przeklęty czajnik naprawdę ryczy jak opętany. Oderwałem się od mojego oparcia, by sięgnąć po słoiczek z sypaną herbatą i dwa kubki. Jeden w kotki, drugi w kwiatki. Wszystkie inne niestety były w zmywarce.
- Miłą masz mamę… w ogóle, fajnie tu - Stwierdził Nat, gdy już zasiedliśmy przy stole. Na samym środku leżała nieestetycznie otwarta paczka ciastek. Oparłem głowę na dłoni, w zamyśleniu sięgając po przekąskę.
- Dzięki. Chociaż czasem chciałbym posiedzieć w spokoju we własnej sypialni.
- Zawsze możesz wpaść do mnie: ty będziesz miał cicho, a ja przynajmniej nie będę się nudził.
- Czemu nie? - odpowiedziałem pytaniem, popijając herbatę. On swój kubek w uśmiechnięte kotki ściskał między palcami.
- Super - skomentował, patrząc na swój wywar. Wyglądał na uradowanego moją decyzją.
Później rozmawialiśmy o nauczycielach. Nat wyrażał olbrzymią potrzebę obgadywania ich i żalenia się na złe stopnie, co ja tylko skwitowałem uwagą "trzeba było się uczyć". Nie zadowoliła go ta odpowiedź, choć w jego oczach widziałem, że uważał, że jednak trochę racji w tym było. W międzyczasie ciastka podkradali nam wszyscy domownicy, więc paczka już niebawem stała się całkiem pusta.
- Chyba już powinienem iść - mruknął Nat, wyglądając za okno niezasłonięte jeszcze roletą. Faktycznie, było całkowicie ciemno.
- Chyba tak - potwierdziłem. Bez pośpiechu zabrał wszystko co jego i ruszył w drogę do domu.

~Dwa miesiące później~
- Czaisz to? Dostałem tróję ze sprawdzianu z matmy! - emocjonował się chłopak.
- Tak, powtarzasz to już od co najmniej tygodnia - mruknąłem, wywracając oczami. Szliśmy akurat do szkoły. Okazało się, że Nat wcale nie mieszkał tak daleko, jak mi się początkowo zdawało. Dotarcie na ulicę, na której mieszkał, oznaczało dla mnie wyłącznie dodatkowe kilka minut drogi. Zmówiliśmy się więc i od niespełna miesiąca docieraliśmy na miejsce wspólnie.
- Wciąż nie mogę w to uwierzyć!
- Tylko pilnuj się tak dalej, bo to nie jest znak, abyś się przestał uczyć - syknąłem.
- Oj, no... Po prostu się cieszę!
- Aż za bardzo - skomentowałem ledwo słyszalnie. W końcu stanęliśmy przed potężnym budynkiem szkoły. Nat wdrapał się po oblodzonych schodkach i otworzył mi drzwi.
- Zapraszam, MiLady... - powiedział, grzecznie się kłaniając. Prychnąłem, jednak skorzystałem z pomocy.
- A cóż to za dżentelmen - oznajmiłem ironicznie.
- Zawsze i wszędzie - odparł z szerokim uśmiechem. Westchnąłem i ściągnąłem rękawiczki. Z niezadowoleniem stwierdziłem, że pomimo tego palce i tak mi po drodze zdrętwiały.
- Idź już lepiej do szatni, bo się spóźnisz - mruknąłem, odwijając po drodze szal.
- Jasne. Do zobaczenia! - krzyknął. Niemalże pobiegł do swojego wieszaka. Nawet nie otrzepał butów - pomyślałem, widząc ślady śniegu w miejscu, gdzie jeszcze przed chwilą przechodził. - Gdzie on ma głowę?
***

Na drugiej przerwie, przechodząc obok tablicy ogłoszeń na holu, dostrzegłem nowe kartki. Czyżby konkursy? Przystanąłem, jak zwykle chcąc się zapoznać z zawartością druczków.
Chór "Musica" ogłasza nabór! Przesłuchanie odbędzie się dnia...
Wiedząc, że nie bardzo mnie to interesuje, gdyż mój głos od dłuższego czasu odmawia mi posłuszeństwa, przeleciałem spojrzeniem po innych ogłoszeniach. Większość miała dość podobną treść. Nabory do kółek zainteresowań? Dopiero teraz? Pokręciłem głową z wyraźnym brakiem zrozumienia, lecz i tak usilnie poszukiwałem czegoś, czym mógłbym się zająć po lekcjach. I tak się nudziłem i tak.
Moje skupienie przerwało nagłe dźgnięcie mnie z dwóch boków jednocześnie. Odruchowo się wyprostowałem jak struna. Tylko jedna osoba tak robiła i niezwykle mnie to drażniło.
- Cześć, Misiu. Co tam czytasz?
- Możesz tak nie robić…? - syknąłem z niezadowoleniem w kierunku Nata - Informacje o kółkach zainteresowań.
- Nie mogę, bo śmiesznie reagujesz.
Westchnąłem.
- Chcesz do jakiegoś dołączyć?
- Szukam czegoś, co by mnie interesowało, a jeśli nie znajdę, do wybiorę cokolwiek - odpowiedziałem mrukliwie.
- I na które się zdecydowałeś?
- Chyba na matematyczno-fizyczne, biologiczne… i może chemiczne - odpowiedziałem, wymieniając z pamięci te kółka, które już zdążyły mi wpaść w oko - Nad resztą się zastanowię.
- Ambitnie. Mnie też możesz zapisać na chemię.
Aż odwróciłem się przez ramię. Nat choć uśmiechnięty, nie wyglądał jakby właśnie żartował. To mnie właśnie zaniepokoiło. Uśmiechnąłem się wrednie.
- Serio?
- No. A czemu nie? - Wzruszył ramionami. Wyrzuciłem ręce do góry, o mało nie uderzając go w twarz.
- Nataniel, wielki nieuk i przeciwnik matematyki zamierza zapisać się na kółko chemiczne!
- Zamknij się - powiedział speszony - I nie nazywaj mnie nieukiem.
- A kim niby jesteś? - zapytałem, odwracając się w jego stronę. Wciąż byłem nieźle rozbawiony tą nowiną. Zignorował moje pytanie, wbijając spojrzenie w kartki. W końcu jego uwagę przykuła inna notka.
- I do kółka kucharskiego.
Stałem tak, wciąż nie do końca wiedząc, czy się śmiać z siebie, czy z niego. Trochę mnie tym zdziwił. Miałem lekko otwarte usta, jednak wciąż rozbawiony wyraz mojej twarzy najwidoczniej wciąż dekoncentrował Nata.
- No co?
- Będziesz zasuwał w tym kolorowym fartuszku?
- Czemu nie?
- Muszę to zobaczyć - odparłem, z trudem powstrzymując śmiech.
- No śmiej się, śmiej - mruknął.
- A żebyś wiedział, że będę - rzekłem, tym razem już się nie hamując. Śmiałem się tak bardzo, że myślałem, że się przewrócę. Nat cały czas milczał. Kiedy już się opanowałem, powiedział z przekąsem:
- Nie dostaniesz ode mnie gofrów. Ani kebaba. Ani tego, cokolwiek będziemy tam robić.
- Dlaczego? - spojrzałem na niego, wciąż czując silną potrzebę pożartowania. Miałem łzy w oczach.
- Bo się śmiejesz - odparł dziecięcym wręcz tonem. Z trudem powstrzymując kolejny nawał śmiechu, położyłem mu rękę na ramieniu.
- Dobrze, przepraszam. Musisz mnie przecież dokarmiać.

<Nat?> 

Średnie op.
80%
4

niedziela, 4 czerwca 2017

Podsumowanie maja

MAJ
Po raz kolejny mamy aż dwa podsumowania na głównej stronie Szkoły. Porażka. Po raz dziewiąty.
W sumie nie wiem, o czym napisać. Rozumiem, maj był miesiącem poprawek, ostatnich możliwości poprawy, te sprawy... Aczkolwiek i tak ilość 2 op. na cały miesiąc nie jest zbyt zadowalająca. Wiem, mogłam dokończyć te 2 op., ale zawsze istnieje możliwość zaczęcia nowych serii. Przynajmniej macie gwarancję, że skończę je w czerwcu.
Mam nadzieję, że jako, że niebawem rozpoczną się wakacje, nieco się ruszycie i znajdziecie kogoś, kto zechce się z nami popisać o szkole nawet podczas przerwy. Mimo wszystko może być wesoło. No i jeśli będziecie dużo pisać, mogę częściej przesuwać datę w naszym kalendarzu, przez co również dobrniemy do wakacji. Sprowadzając więcej osób mogę również zorganizować wyjazd szkolny, na który zabiorą się nasze postacie. Prawdę mówiąc nie mogę się tego doczekać, ale jest nas zwyczajnie za mało.
Proszę i błagam, piszcie opowiadania i zapraszajcie nowe osoby!
W tym miesiącu pojawiły się 2 opowiadania.

PODSUMOWUJĄC
Wyniki uczniów:
Michał Wrona: 0 (154,55 pkt.)
Ewelina Kiryluk: 0 (-25,5 pkt.)
Anastazja Zawadzka: 0 (110 pkt.)
Nataniel Wilk: 1 (87 pkt.)
Weronika Gawrońska: 1 (109 pkt.)
Emilia Gwiaździńska: 0 (94,5 pkt.)
Bonus w postaci liczenia ilości kieszonkowego oraz pkt. karmy w czerwcu x2,5 dla Nataniela, a x2 dla Weroniki.