Wtorek, 02.09.2014 r.
Biegnę długim korytarzem, wyłożonym pachnącym sklepem odzieżowym,
czerwonym dywanem. Po bokach przemykają obrazy dostojnych mężczyzn o
wydatnych dolnych szczękach i dam o szpetnych lub powabnych obliczach.
Nie mogę się jednak zatrzymać, aby zawiesić oko na którymkolwiek z tych
zapewne wspaniałych dzieł. Mknę z prędkością światła, co jakiś czas
potykając się o fałdy dywanu. Uciekam przed 15 piętnastoma (liczby i cyfry w op. zapisujemy słownie) białymi szczurami, które
biegną za mną, cicho popiskując. Ich czerwone oczy zdają się przewiercać
moje plecy na wylot, powodując bolesne ukłucia. Moje serce obija się o
żebra, wystukując nierówny, paniczny rytm. Moje mięśnie kwiczą i drżą,
jakby ktoś rozrywał je od środka. Zmuszam się do jeszcze szybszego
biegu. Gumka, którą spięłam włosy, spadła, sprawiając, że wiatr wciska
mi je teraz w oczy i w usta, utrudniając bieg.
W pewnym momencie potykam się.
Upadam. Dysząc, ostatnim wysiłkiem podnoszę głowę. Szpetna dama
spogląda na mnie z wyższością, kiedy w moje ciało wbija się sto małych
zębów. Ból przypomina ukłucia igieł lub użądlenia pszczół.
- Pomóż mi - szepczę w stronę obojętnego portretu i zamykam oczy.
Sen zakończył się tak szybko jak się rozpoczął. Czuję pod sobą miękki
materiał pościeli i zapach świeżej kawy, wypełniający mój pokój.
Otwieram oczy, dysząc ciężko, jak maratończyk po ukończonym biegu.
Nieśmiało zerkam na wysłużony drewniany zegar, który z uporem od wielu
lat wskazuje mi dokładną godzinę.
Znów obudziłam się o piątej... Tak z dupy.
Opadam na poduszkę i cicho wzdycham.
- Dlaczego akurat myszy? - pytam pustkę w moim pokoju. Ta jednak
pozostaje niezmieniona, jakby chciała udowodnić mi swoją wyższość. Jak
szpetna dama z obrazu, wykrzywiona w ironicznym uśmiechu... Pustka ma
paskudne poczucie humoru.
Teatralnie wzdycham i staczam się z łóżka. Moje ciało z głuchym łoskotem
uderza o ziemię, a ja cicho jęczę, zastanawiając się dlaczego po prostu
nie wstałam jak normalny człowiek. Może to i głupie, ale zawsze
marzyłam o małym kwadratowym dywaniku, który stłumiłby ten nieprzyjemny
dźwięk. Wstaję, cicho postękując. Podchodzę do szafy, biorąc pierwsze z
brzegu spodnie i bluzę leżącą od kilu dni na moim krześle. Czas zacząć
kolejny, beznadziejny dzień.
***
Koła mojego roweru wystukują przyjemny, rytmiczny dźwięk, kiedy mknę w
stronę Jeziora Habrowego. Zbyt mocno zawiązany pasek, przytrzymujący
górę mojego stroju kąpielowego wbija mi się w plecy, ocierając się o nie
i powodując podrażnienie.
Lubię las otaczający jezioro. Szczególnie o 5.30 jest tak spokojny i
cichy. W tej ciszy jednak słychać niezidentyfikowany chrobot i szum
gałęzi, jakby drzewa opowiadały mi jakąś piękną i barwną historię.
Jestem przekonana, że mają wiele takich historii. Żyją przecież już tak
długo... Mogę jednak jedynie domyślać się o czym opowiadają. Ich baśnie
nie są przeznaczone dla moich uszu. Jestem zbyt młoda i zbyt głupia, aby
drzewa miały ochotę poświęcić mi choć część swojego nieskończonego
czasu.
Moim oczom ukazuje się jezioro. Woda. Ona nie wywyższa się tak jak
drzewa. Jest nieskończenie dobra i cierpliwa. Daje siłę tym pysznym
drzewom i pomaga strachliwym stworzeniom leśnym, nie zważając na to, że
sama ponosi wówczas straty. Jest dobra nawet dla mnie. Dziewczyny
przybyłej nie wiadomo skąd i nie wiadomo w jakim celu. Chciałabym być
jak woda...
.
Zdejmuję ubrania i w stroju kąpielowym wbiegam do jeziora. Woda jest
zimna, ale nigdy mi to nie przeszkadzało. Przez moje ciało przebiegają
szpile lodu, a ja z uporem płynę dalej, aż w końcu zimno odpływa. Pływam
przez chwilę w kółko, ciesząc się prawdziwą, niczym nie zmąconą
energią. Wkrótce jednak budzik w moim telefonie uruchamia się, zmuszając
mnie do wyjścia z wody. Czas odwiedzić moją rzeczywistość.
***
Rzeczywistość nie prezentuje się najlepiej. Obdrapany szkolny korytarz
jest tego namacalnym dowodem. Mimo, że znam wszystkie ściany i szafki na
pamięć, codziennie zaskakują mnie czymś nowym. Na przykład dzisiaj na
mojej szafce została przyklejona piękna, różowa guma do żucia. Naprawdę
doceniam te niskobudżetowe ozdoby.
Wzdycham i wyciągam chusteczkę z tylnej kieszeni spodni. Guma z oporem
opuszcza moją szafkę, rozciągając się w najobrzydliwszy możliwy sposób.
Krzywię się z niesmakiem i wyrzucam ją do kosza, gdzie ląduje z cichym
stuknięciem. Szafka otwiera się ze zgrzytem, a ja niecierpliwie sięgam
książki od niemieckiego. Korytarz zdążył opustoszeć. Zerkam na zegarek.
8.35...Moje lekcje zaczynają się o 8.30... Szlag... Zatrzaskuję szafkę i
pędzę w stronę klasy.
***
Zegar w bibliotece leniwie wystukuje kolejne sekundy.
5 pięć (liczby i cyfry w op. zapisujemy słownie) minut temu zadzwonił do mnie tata. Trochę się spóźni.
Bez zainteresowania czytam więc "Kochani, dlaczego się poddaliście".
Książka wydaje się być ciekawa, ale nie jestem w stanie skupić się na
słowach. Wypożyczam ją więc i nie mając nic ciekawszego do roboty,
zaczynam rysować na paragonie, wyciągniętym z kieszeni kurtki.
Próbuję narysować konia, ale wkrótce i tak, moje stworzenie zamienia się
w osła. Wzdycham i z rozdrażnieniem zakreślam rysunek długimi,
zygzakowatymi liniami.
Wkrótce przyjedzie mój tata. Wrócę do domu. Nauczę się na jutro, zrobię
zadania domowe, zjem obiad. Potem wezmę prysznic i pójdę spać, przedtem
jeszcze przez chwilę pogram na komputerze lub poczytam książkę. Obudzę
się, pójdę nad jezioro... I znów wpasuję się w szarą, niczym nie zmąconą
codzienność.
Jestem młoda. Powinnam szaleć, tańczyć, śmiać się i wręcz kipieć silną,
młodą, niepohamowaną energią. Czy zamiast tego nie marnuję swojego
życia? Każdy mój dzień wygląda tak samo (nie licząc nadprogramowej gumy
na mojej szafce, która niszczy mój idealny harmonogram dnia).
Tylko noce są inne. Nie zawsze śnię o szczurach i obrazach. Czasem
jestem skazańcem idącym na śmierć lub szaleńcem, zamieszkującym równie
szalony psychiatryk. Czasem jestem wolna, czasem jestem uwięziona.
Czasem jestem silna, a czasami słaba. Tylko nocą i tylko w snach jestem
prawdziwym człowiekiem. Tylko nocą wiem, co to tak naprawdę znaczy...
- Cześć! - z zamyślenia wyrywa mnie głos i chrzęst odsuwanego krzesła. Ze
zdziwieniem obracam twarz w stronę niezidentyfikowanej osoby.
~Ktoś?
Średnie op.
3 błędy ort. = 70%
4