niedziela, 10 kwietnia 2016

Od Aleksandry „Jak zwykle spóźniona!” cz. 1

Środa, 16.09.2014 r.

Usłyszałam przeraźliwie głośny dźwięk budzika, stojącego na komodzie obok mnie. Z niechęcią odkryłam moją gładką, fioletową kołdrę. Włosy zasłaniały mi widok, więc jednym gestem ręki odgarnęłam je na bok. Mojego ‘wyjącego potwora’ wyłączyłam i stopy włożyłam w ciepłe ‘kapcie – króliczki’, które towarzyszyły mi każdego poranka bez wyjątku. Moje nogi powędrowały w stronę zbiorowiska ubrań, zgromadzonych w komodzie stojącej po prawej stronie łóżka. Wybór padł na zwykły szary T – shirt i jeansy. Moja mama, Klaudia, wparowała do pokoju.
- Jak zwykle… postrzępione jeansy, bluzka z krótkim rękawkiem pozbawiona bluzy. Nałóż te spodnie, wieczorem ci je wyprasowałam. Musisz nałożyć coś na ramiona, albo wybrać inną bluzkę. – Rodzice jak zwykle muszą się czegoś czepiać… z niechęcią sięgnęłam po niebieską bluzę w białe kropki i wzięłam spodnie z rąk mamy… no dobrze, wyrwałam. – Tylko spokojnie! Ja idę do pracy, postaraj się nie spóźnić do szkoły.
Przewróciłam oczami. Moja rodzicielka nie mogła tego ujrzeć, gdyż odwróciła się i wyszła z pokoju na korytarz. Posłusznie, co rzadko mi się zdarza, przebrałam się. Jak zwykle czekały mnie teraz poszukiwania różowej szczotki do włosów. Zajrzałam do szafy, wszystkich półek w pokoju… lecz nie byłam rada spojrzeć do białej kosmetyczki w łazience. Gdy tylko przypomniałam sobie, gdzie pozostawiłam ten przyrząd, pędem ruszyłam do danego pomieszczenia. Przy okazji wzięłam błękitną gumkę do włosów i nałożyłam ją na nadgarstek. Ze szczotką moja ręka wędrowała to w górę, to w dół rozczesując długie, blond włosy. Zajęło mi to około pięciu minut, co i tak jest krótkim czasem. Związałam włosie w wysoką kitkę i zmierzałam ku kuchni, gdy to mój pies, Drops z rozmachem wbiegł mi pod nogi. Naturalnie się potknęłam, a głowa, jak i reszta ciała, spoczęła na podłodze. Beagle zaczął oblizywać moją twarz, ale ja ręką go od siebie odsunęłam. Na mojej twarzy pojawił się krzywy uśmieszek. Szybko podniosłam się z ziemi, a Drops domagał się pieszczot. Ograniczyłam się do pogłaskania głowy i ruszyłam do miejsca docelowego, czyli kuchni połączonej z jadalnią. Na talerzyku spoczywającym na stole, leżały dwie kromki chleba, obok masło. Otworzyłam lodówkę i wzrokiem ją przejrzałam. Ręką sięgnęłam po ser żółty, a dokładniej po tzn. Goudę. Zapakowana była w papier śniadaniowy, który z łatwością rozwinęłam. Zamknęłam lodówkę, a następnie sięgnęłam po jeden z noży w zmywarce. Zasiadłam przy stole (trzymając nóż, rzecz jasna) i sięgnęłam po jedną z kromek. Posmarowałam ją cienką warstwą masła i zrobiłam to samo z drugą. Nałożyłam na chleb ser, a następnie resztę, która z niego została, włożyłam do plastikowego pojemnika, który zaraz znalazł się w lodówce. Mogłam już zabrać się do jedzenia. Przelotnie spojrzałam na zegarek, który pokazywał siódmą dwadzieścia dziewięć. Pośpiesznie zjadłam, kończąc śniadanie o siódmej trzydzieści (bez tych myślników bym prosiła) pięć. Ruszyłam do łazienki i spostrzegłam, że rano ‘zapomniało mi się’ wziąć prysznic. No cóż, może podczas tego jednego razu nic się nie stanie. Sięgnęłam po kubek, odkręciłam kran i zapełniłam naczynie wodą. Zaraz potem moja ręka powędrowała po elektryczną szczoteczkę do zębów w kolorze biało–błękitnym oraz miętową pastę do zębów. Nacisnęłam tubkę i zaraz na ‘główce szczoteczki’ spoczywała porcja miętowej pasty i szczoteczka powędrowała do mojej jamy ustnej. Mój pupil zaraz przywędrował do łazienki, jak zawsze, gdy jakikolwiek dźwięk przerywa ciszę. Maciek spał w najlepsze, jemu to dobrze, bo od soboty jest chory i nie musi iść do szkoły. Z drugiej strony, będzie musiał nadrabiać, chyba, że woli jedynkę wstawioną do dziennika. Nie, żebym interesowała się jego ocenami, ale zawsze warto widzieć też minusy sytuacji, bo łatwiej jest ją ocenić. Szczoteczka zmianą rytmu poruszania się ‘główki’, oznajmiła mi, iż to minęły dwie minuty, które zajmowały mi higienę moich zębów. Wzięłam kubek wody, o czym zapomniałam i… oczywiście woda się wylała. Spojrzałam na zegarek stojący na półce zaraz obok pralki, wskazywał godzinę siódmą czterdzieści dwie, więc niezbyt dobrze. Miałam osiemnaście minut do lekcji, a zarazem siedem do autobusu, którym powinnam najpóźniej jechać. No cóż, trzecie w tym roku szkolnym spóźnienie i to pod rząd z wcześniejszymi. Nie zdziwię się, jeśli rodzice zostaną wezwani na wywiadówkę, ale nie raz już tak było. Nic nie da, jak się pośpieszę. No dobrze, może spóźnię się o mniejszą ilość czasu, ale nie zrobi mi to większej różnicy. Wypłukałam jamę ustną wodą z kranu, nabierając ją do dłoni splecionych w, jak to ja mówię, koszyczek. Pośpiesznie sięgnęłam po szmatkę znajdującą się pod zlewem, w szafce i wytarłam wodę rozlaną na podłodze. Drops musiał zasnąć, gdyż nie przybiegł po wypadku z kubkiem, który narobił troszkę hałasu. Wyszłam z łazienki, zgasiłam światło i zamknęłam drzwi czekoladowego koloru, pasującego do beżowobrązowego wnętrza pomieszczenia, do których prowadziły. Wparowałam do pokoju i wzięłam moją torbę w biało–fioletowy wzór zebry, w której były wszystkie książki potrzebne mi na dzisiejszy dzień… no może nie wszystkie, o ile dobrze się spakowałam poprzedniego dnia, wieczorem. Wyciągnęłam tylko jeszcze rękę po mój telefon. Trafił on do torby, która zaś wisiała na moim ramieniu. Ruszyłam ponownie ku przedpokoju i założyłam białe trampki, które nosiłam zazwyczaj wszędzie. Na wycieczki, do szkoły, do parku, na spacer z psem, do koleżanki… buty na wiele okazji, można by powiedzieć, a ubiór zależy głównie od moich zachcianek, choć nie zawsze, bo rodzice z chęcią wchodzą wtedy mi w drogę. Zarzuciłam już na siebie tylko cienką, szarą kurtkę w białe paski. Klucz wiszący na małym wieszaczku na ścianie, znajdował już się w mojej dłoni. Drugą zacisnęłam na klamce i otworzyłam drzwi. Wyszłam z przedpokoju, a jednocześnie z domu do ogrodu. Obejrzałam się już tylko, czy pies spoczywa na swoim legowisku w salonie. Rzeczywiście tak było, więc uśmiechnęłam się tylko i zamknęłam drzwi, po czym je zamknęłam przekręcając kluczyk. Przystanek miałam praktycznie pod nosem, wystarczyło przejść na drugą stronę ulicy. Nie zdążyłam nawet spojrzeć, o której godzinie przybędzie autobus, gdyż właśnie wyjechał zza rogu. Nie był to przystanek na żądanie, więc bez problemu zatrzymał się, a ja wsiadłam. Zaczęłam rozglądać się za moją przyjaciółką, Amelką. Niestety, nie było jej tu, a zwłaszcza o tej porze. Co jak co, Amelka kujonką nie była, ale zdecydowanie nigdy nie spóźniła się na lekcję. Autobus świecił pustkami, w całym pojeździe była góra pięć osób razem ze mną, oczywiście. Wyciągnęłam telefon z torby. Godzina ósma siedem. Cóż, na bank nauczycielka, czyli pani Amelia Kościelna wstawi mi spóźnienie, bo jakby mogło być inaczej… mam wrażenie, że z nauczycielami od matematyki najczęściej tak jest, a i tak w gimnazjum jest o wiele inaczej niż w podstawówce… piękne czasy, ach. Rozmyślania o szkole przerwał głośnik, informujący o przystanku, znajdującym się pod samą szkołą. Bez wahania nacisnęłam przycisk z napisem „STOP!”, autobus się zatrzymał, drzwi się otworzyły, a ja zeskoczyłam na chodnik. Pobiegłam od razu w stronę wejścia. Wbiegłam do szatni i trudziłam się tylko zdjęciem kurtki i zawieszeniem jej na wieszak. Porwałam torbę i jak szalona pobiegłam do klasy. Szybko znalazłam odpowiednią salę i weszłam do niej tak spokojnie, jak tylko mogłam.
- Znowu spóźniona! – Skarciła mnie nauczycielka. – Oby to mi było ostatni raz…
Trzy razy z rzędu ta sama śpiewka. Zajęłam miejsce obok Amelki o kasztanowatych włosach i oczach intensywnie zielonych.
- Olka, weź się do roboty, jak tak dalej pójdzie, to cię nie puszczą do następnej klasy! – Jak już wspominałam, moja przyjaciółka kujonką nie była, ale pilnowała swoich ocen i opinii innych nauczycieli o niej samej. Idealnie mówiła szeptem, więc i tym razem to wykorzystała.
- Tak, wiem… ale Kwiatku, zrozum, poprawię się… - Niewinnie spojrzałam na ‘Kwiatka’, który wziął się od nazwiska, gdyż dziewczyna nazywała się Amelka Kwiatkowska. Przyjaciółka przewróciła tylko oczami i odwróciła się w stronę tablicy. Słuchając lekcji (co zdarza się u mnie niezwykle rzadko) mój wzrok co średnio dwie minuty wędrował na tarczę zegara. Z nieubłaganiem czekałam na koniec lekcji. W końcu. Zadzwonił dzwonek. Zapisałam tylko pracę domową, spakowałam się i wybiegłam na korytarz. Teraz… biologia. Już wchodziłam schodami na górę, gdy to Amelka pośpiesznie mnie dogoniła. Nie wymieniłyśmy ze sobą ani słowa do czasu zajęcia miejsc na korytarzu, pod salą.
- Widzę, że wyjątkowo słuchałaś na lekcji. – Amelka zaśmiała się, dołączyłam do niej. – To nadzwyczajne.

Długie op.
1ąd ort. + 2 inter. = 91%
5

piątek, 1 kwietnia 2016

Od Adrianny "Pierwszy dzień w szkole!"

Środa, 03.09.2014 r.

Obudziło mnie jak zwykle gdakanie koguta. Na ten znak wszystkie psy z okolicy wydały skowyt trzepocząc na swoich łańcuchach. Olek przewrócił się koło mnie z cichym miauknięciem. Wtedy hałas się skończył a ja przewróciłam się na drugi bok. "Znowu sobie zasnę" (cudzysłowie tworzymy za pomocą znaku ", a nie dwóch przecinków lub dwóch apostrofów) pomyślałam w chwili gdy w kuchni z blatu spadł garnek, usłyszałam płacz Ewy i krzyki mamy.
- Acha aha, czyli sobie nie pośpię. - stwierdziłam ze smutkiem zrzucając Olka z kołdry. - Pierwszy dzień w nowej szkole.
Wskoczyłam w ubranie zawieszone na krześle, t-shirt z Emily the Strange, koszulę w kratkę i jeansy. Podeszłam do drzwi. Z dłoniom na klamce odetchnęłam i przekroczyłam drzwi.
Natychmiast dobiegł mnie jeszcze większy hałas. Krzyki Ewy, stukanie garnkami i pianie kogutów.
- Dzień dobry! - wrzasnęłam na całe gardło.
- A ty, gdzie się podziewałaś. Bus przyjeżdża za 15 piętnaście (liczby i cyfry w op zapisujemy słownie) minut.
- To nastaw koguta na 15 piętnaście (liczby i cyfry w op zapisujemy słownie) minut wcześniej niż pieje. - mruknęłam.
- Nie takim tonem. Pakuj książki, a ja zapakuje ci śniadanie.
- Okey. - zawróciłam do pokoju. Wrzuciłam książki nie racząc ich spojrzeniem i zaczęłam wybierać mangi.
- To, to, to i to na przerwę. A to do autobusu. - stwierdziłam z uśmiechem właśnie w chwili gdy mama krzyknęła, że przyjechał autobus.
Zarzuciłam plecak przez ramię i wybiegłam z domu odbierając śniadanie od mamy. Wbiegłam do autobusu w ostatniej chwili przed zamknięciem drzwi. Ogarnęłam wzrokiem wnętrze. Nic ciekawego, stare fotele i jakaś tapicerka odrapana. Normalka. Z tyłu siedziały jakieś dwie ciekawsze od reszty dziewczyny. Postanowiłam się do nich dosiąść.
- Cześć, Ada jestem! - podałam rękę dziewczynie po prawej. Skrzywiła się i schowała dłoń.
- Ja jestem Magda - burknęła.
- A na mnie mów Antosia. - przywitała się ta po lewej. - Też do gimnazjum w Jaskółkowie?
- A jakże. - zaśmiałam się. - 2 klasa a.
- Ja jestem z 1 b.
- Ja z 2 b. - burknęła Magda.
- Ale fajnie! - krzyknęłam. - A może chcecie żebym wam opowiedziała coś o mnie...
I tak minęła nam podróż. Ja opowiadałam a one słuchały. I tyle, aż dojechałyśmy do szkoły.
- To widzimy się na przerwie! - krzyknęłam na pożegnanie i wybiegłam z busa.
- Duża ta szkoła. - stwierdziłam niezwykle mądrze. Budynek był wielkości w moim mniemaniu willi.
I tak weszłam. Pierwsza lekcja to standardowe przedstawienie mnie. Powiedziałam swoje imię i nazwisko i już zostałam poproszona o skończenie. Lekcje minęły całkiem szybko. O 15.30 przyjechał autobus. No i znowu gadałam z Tośką i Magdą. Chyba je polubiłam. Są o wiele ciekawsze niż nudziary z klasy.

Średnie op.
3ędy ort. + 3 inter. = 55%
3

Od Karoliny "Apel"

Poniedziałek, 1 września 2014

Stałam pod budynkiem szkoły rozglądając się wokół za kimkolwiek znajomym, wokół jednak było jedynie pełno dzieciaków z młodszych klas, oprócz mnie i Mileny nie było jeszcze nikogo z naszej klasy powtórzenie. Moja przyjaciółka jednak pobiegła teraz ze swoim młodszym bratem dać kwiatki dla wychowawczyni Bartka (jej brata). Młody wstydził się sam podejść do nauczycielki i poprosił starszą o trzy lata siostrę o to by mu towarzyszyła. Ja nie paliłam się zbytnio do spotkania z żołnierzem, dlatego teraz stałam wypatrując kogoś z klasy. Z daleka widziałam nadchodzących już znajomych. Spojrzałam w dół, na swoje pantofelki i westchnęłam. Nienawidziłam apelów, głównie przez to, że trzeba ubrać się na galowo. Wiedziałam, że dużo osób patrzy na mnie krzywo, bo nie założyłam jak wszystkie dziewczyny ze szkoły „pięknej” sukienki lub „ślicznej” spódniczki wraz z „porażającą swą urodą” bluzeczką tylko czarne legginsy, takie jakie noszę na co dzień i dużą, białą koszulę, która wyglądała prawie jak męska. Dzięki temu, że podstawówka i gimnazjum mają apele osobno teraz mam spokój od dziewczyn z II „a”, które postanowiły, że wezmą się za moje wyczucie mody, albo raczej jego brak. Niewdzięczne zajęcie muszę przyznać, tym bardziej, że ciągle je ignorowałam. Błagam, niech nikt nigdy nie wtrąca mi się do tego co mam w szafie...
- Ej, Śpiąca Królewno żyjesz? Wołałem cię chyba ze trzy razy... - powiedział Adrian potrząsając mną lekko.
- Żyję, żyję nie musisz się martwić... - mruknęłam podnosząc wzrok na przyjaciela.
- Gdzie Milena? - zapytał – Wiesz, przydałoby się... - chłopak podniósł dłoń, której palce były rozłożone. Spotkanie. Skinęłam głową na zgodę. Na początku piątek klasy ja, Milena i Adrian założyliśmy organizacje, która rozwiązywała jakieś zagadki. Oczywiście nie takie zagadki, będące zadaniem domowym, a różne „poważne” sprawy, na przykład zaginionego „czegoś” lub liścika z wyznaniem miłosnym. Dzięki temu bardziej się zaprzyjaźniliśmy i żadna przerwa nie była nudna.
- Co, stęskniłeś się? - zapytała dziewczyna stojąca za Adrianem. Chłopak obrócił się jak na komendę.
- Tak, nie uwierzysz, ale naprawdę brakowało mi twojego ciągłego marudzenia i niezorganizowania. - przewrócił oczami.
- Wiem, że jestem niesamowita. Nic dziwnego, że ci mnie brakowało... - uśmiechnęła się Milena. Parsknęłam śmiechem. Co jak co, ale ci to nigdy nie skończą się przekomarzać...
- Dobra, dobra. Skończcie kiedy indziej tą rozmowę. Przydałoby zrobić się spotkanie, zanim... - przerwał mi gwar rozmów oznaczający początek apelu – I za późno...
***
Obudziłam się z westchnieniem. Zakończenie roku szkolnego i niesamowite wakacje w Spacerze... Teraz jestem tutaj. Skrzywiłam się lekko. Jeszcze tydzień temu mieszkałam wśród przyjaciół, w niesamowitym miejscu, a teraz gdzie jestem? W dziwnej, głupiej wsi, która w niczym nie przypomina tej, z której pochodzę.
Moje rozmyślenia przerwał dźwięk budzika. Podniosłam telefon i wyłączyłam alarm. Spojrzałam na datę. Pierwszy września... Zrobiłam wielkie oczy i szybko wstałam. Ogarnęłam się najszybciej jak umiałam zakładając te same ubrania, które miałam w moim śnie-wspomnieniu. Wyszłam z pokoju i skierowałam się ku kuchni, w której już siedział mój brat.
- Cześć. - powiedziałam otwierając lodówkę i wyciągając mleko.
- Hej. - odpowiedział Olek. - Robisz płatki? - spytał. Skinęłam głową. - Zrób mi też...
- Sam nie umiesz? Masz już przecież szesnaście lat.
Olek spojrzał na mnie robiąc słodką minkę.
- Dobra, poczekaj chwilę. - westchnęłam i wyciągnęłam z szafki dwie miski, do których wlałam mleko i wsypałam płatki kukurydziane. Złapałam po jednej misce do ręki i położyłam je na stole. Okręciłam się na pięcie i wzięłam dwie łyżki.
- Masz. - podałam bratu jedną z łyżek.
- Dzięki. Wiesz, że jesteś moją ulubioną siostrą? - spytał. Roześmiałam się.
- No, już się nie podlizuj. Jutro sam robisz sobie śniadanie. - powiedziałam dalej śmiejąc się.
Wzięłam się do jedzenia, mój starszy brat zrobił to samo zajadając swoją porcję. Po pewnym czasie do kuchni weszła Dominika. Skrzywiła się widząc jak jemy śniadanie.
- Jak możecie coś jeść o tej godzinie? - spytała ze skrzywianą twarzą. Rozejrzała się po kuchni. - Gdzie rodzice?
- Śpią jeszcze. Niech się wyśpią dla odmiany. - odpowiedział Olek. Dominika nie słuchając już drugiego zdania głośno zawołała „Mamo! Tato! Wstawajcie!”. Widziałam jak najstarszy z naszego rodzeństwa, Olek zaczyna się denerwować, już chciał coś powiedzieć, kiedy powiedziałam
- Nie warto. Wiesz jaka ona jest. - przewróciłam oczami.

***

Byliśmy w samochodzie jadąc do szkoły. Przy kierownicy siedział tata, który starał się nie wcinać w moją kłótnie z siostrą. Wiedziałam jednak, że ma dość tych ciągłych kłótni. Mimo, że Dominika była tylko dwa lata starsza ode mnie, nie potrafiłam się z nią dogadać. Zawsze tak było. Bliżej było mi do cztery lata starszego Olka, niż do pewnej siebie i przy okazji wrednej oraz samolubnej siostry. Mój starszy brat też nie dogadywał się zbytnio z Dominiką. Kiedy dojechaliśmy na miejsce jako pierwsza wyszłam z samochodu. Spojrzałam na wysoki budynek szkoły. Od dzisiaj miałam codziennie do niego uczęszczać. Wiedząc, że zaraz rozpocznie się apel, pomachałam jedynie do taty i brata, by wtopić się w tłum. Otaczało mnie pełno obcych twarzy. Nie wiedząc gdzie mam iść, by znaleźć się wśród mojej nowej klasy podeszłam do jakieś dziewczyny na oko w moim wieku.
- Gdzie jest klasa szósta „c”? - spytałam.
- Widzisz tamtą grupkę osób? - spytała, skinęłam głową. - To tamci. Ja jestem w „a”.
- Aha, dzięki. - powiedziałam i podeszłam do wskazanej mi grupy.
- Szósta „c”?
- Tak.


Średnie op.
1ąd ort. + 2 inter. = 80%
4