Piątek, 19 grudnia 2014r.
Obudziło mnie bębnienie kropel deszczu w okno. Cały czas
przewracałam się z boku na bok, próbując oddać się jeszcze snu. Na marne. Było
jeszcze ciemno. Wręcz od niechcenia sięgnęłam po omacku po telefon z komody. Za
dwadzieścia minut będzie godzina piąta. Co mnie naszło, żeby wstawać o takich
godzinach? Przynajmniej rodzicom oszczędzę trudu, nie będą musieli wyprowadzać
psa z rana. Nie widzi mi się, aby nałożyć byle jak na siebie kurtkę i skórzane
buty, a później wyjść z psem do ogródka, gdzie nawet nie można na drewnianej
ławeczce usiąść, bo jest zimna. I jeszcze jeden, oczywisty fakt – leje jak z
cebra. Najchętniej w ogóle nie poszłabym do szkoły, ale rodzice tak bardzo mnie
kochają, że nie liczą się z moim zdaniem. Co prawda może i powinnam, ale nawet
nie będę w stanie skupić się na paplaninie nauczyciela.
Po moich jakże konstruktywnych przemyśleniach, raczyłam
wstać z łóżka. Drops potulnie leżał na posłaniu w przedpokoju. Na mój widok
otworzył oczy i pacnął parę razy ogonem o kocyk. Śpię zwykle w dresach, więc
nie było potrzeby, aby zmieniać cokolwiek. Zarzuciłam na siebie sweter i
kurtkę, nałożyłam kalosze, które akurat mi się nawinęły. Z wiszącej szafki
zabrałam tylko woreczki na wszelkie niespodzianki. Niekoniecznie przypominające
dropsy. „Ola, jesteś nieśmieszna. To było suche jak chleb bez masła. Właśnie
powiedziałaś kolejnego suchara…” – Skomentowałam swoje własne myśli. Otworzyłam
drzwi od mieszkania i zagwizdałam cichutko. Pies poderwał się z miejsca i był
już przy moim boku. Podążyłam z nim do ogrodu. Zaczął po nim latać jak szalony,
mimo, iż temperatura mogła być poniżej zeru stopni, a trawa była nieprzyjemna i
zimna w dotyku. Ja natomiast oparłam się o ścianę i przymknęłam oczy. Powinnam
się cieszyć, zaraz weekend. Z kolei będę musiała iść na basen. Z jednej strony
się cieszę, bo niby lubię pływać, ale jak pomyślę, jaka jest pogoda i jak
okropnie się czuję – to zabiera mi wszystkie chęci. Maciek jedzie jutro z
samego rana na pielgrzymkę do Częstochowy z wujkiem Mariuszem i Tatą, wrócą w
poniedziałek. Ja zostanę z Mamą, Babcią i z Dropsem. Lepsze to, niż nic, ale
pies będzie jedynym samcem w tym domu. Przez ich nieobecność mamy więcej
obowiązków. Mama musi przejąć te od Taty, a ja po bracie.
Poczułam, jak coś ciągnie mnie za nogawkę. Oczywiście był
to ten kurdupel, którego naszła chętka na zabawy. Prychnęłam tylko i weszłam do
domu. On za mną. Odpuścił już, bo zrozumiał, że nie będę teraz z nim brykać. W
przedpokoju zobaczyłam ojca, który przebierał się już w elegancką kurtkę.
- Znowu masz jakieś spotkanie?
- Można tak powiedzieć. Będziemy robić wywiad z jednym
aktorów w Jarzębinowie. Jest z Warszawy, ale postanowił
pracować w mniejszym miasteczku. To właściwie nieopłacalne, bo ma duże
wykształcenie i właśnie dlatego chcemy go o to zapytać. Muszę lecieć, pa, córeczko. – Przelotnie dał mi buziaka, chwycił kapelusz, torbę i wyleciał z
domu. Zawsze tak jest.
Nie podziękował mi za wyprowadzenie psa, nie zapytał,
gdzie byłam i czemu tak wcześnie się obudziłam. Jest taki zapędzony...
- Jesteś już na nogach? – Usłyszałam głos mojej mamy i
zobaczyłam w odbiciu w lustrze, jak kładzie dłoń na moim ramieniu.
- Obudziłam się i już nie mogłam zasnąć – Streściłam, po
czym dodałam. – Wyszłam już z psem.
- Dziękuję. – Przytuliła się do mnie – Ja za dwadzieścia
minut wychodzę, dzisiaj mam wcześniejszy dyżur, wyjątkowo. Jak babcia się
obudzi, to zrób jej herbatę. Na którą masz?
- Na ósmą. – Wyszłam z przedpokoju i zamknęłam się w
swoim własnym królestwie.
Wyciągnęłam z komody bieliznę i skarpetki, a z szafy
naprzeciwko czarne rurki i szarą tunikę z krótkimi rękawkami. Po namyśle
sięgnęłam jeszcze po sweterek w kolorze spodni. Ubieranie i wybieranie tego
zajęło mi około pięciu, może dziesięciu minut. Zaraz mama wyjdzie z domu,
babcia obudzi się zapewne dopiero gdzieś po godzinie siódmej. Teraz jest po
piątej, autobus mam na za szesnaście ósma. Idealnie. Pomyślałam, że będę mogła
spokojnie zjeść śniadanie i obejrzeć telewizję. Tu był jednak haczyk - trzeba
poczekać, aż ma rodzicielka wyjdzie z domu, gdyż nie jest za tym, aby spożywać
cokolwiek jednocześnie gapiąc się w ekran. Inaczej nawet nie dopuściłaby mnie
do pilota. Postanowiłam ogarnąć jakoś swoje włosy w tym czasie. Znów poszłam do
łazienki i starannie rozczesałam swoje długie blond włosy przed lustrem.
Wczoraj je myłam, a myję co drugi dzień – na razie sposób się sprawdza, więc
wyglądają nawet ładnie. Wyjęłam z małej kosmetyczki pierwszą lepszą gumkę i
zrobiłam sobie wysokiego, lecz niedbałego koka. Tu i ówdzie wystawały kosmyki
włosów. Część ludzi uważa, iż są niechlujne, ale ja do tej pory myślę, że
wyglądają całkiem nieźle. Artystyczny nieład, byłby za mocnym określeniem, ale
od biedy można go użyć. Co jeszcze mogę zrobić? Spakować się. Jak zwykle
wczoraj o tym zapomniałam. W związku z
tym wkroczyłam do pokoju i zajrzałam na moją tablicę korkową. Polski, fizyka,
matematyka, historia, biologia, dwie lekcje wychowania fizycznego na koniec.
Nie jest źle. Odpięłam małą karteczkę i powędrowałam do mojego biurka, koło
którego stał mój czarny plecak. Schowałam to, co trzeba było i sięgnęłam po
czysty strój na W-F składający się z białej bluzki i czarny legginsów. Wzięłam
już tylko telefon oraz ściągawkę na fizykę i powędrowałam do kuchni. Przelotnie
przywitałam się z babcią Leokadią, schowałam moje drugie śniadanie, zabrałam
klucze, ubrałam się i wyszłam z domu. Było strasznie zimno, wiatr muskał moją
twarz. Opatuliłam się jeszcze bardziej bawełnianym, jasnym szalikiem i zaczęłam
szybciej zmierzać w stronę przystanku. Nie znajdował się on daleko, więc
wkrótce dołączyłam do szóstki innych mieszkańców, którzy byli równie
zaziębieni, co ja. Mała dziewczynka trzymała kurczowo za rączkę mamę. Nie
opływały w pieniądze. Stały na mrozie, nikt nawet do nich nie podszedł. Ja się
odważyłam.
- Czegoś potrzeba? Gdzie Pani chce się udać?
- My do przychodni. Mała jest cała rozpalona, wymiotuje
od czasu do czasu. – Kobieta próbowała się uśmiechnąć, ale widziałam, jak
przepełniona jest cierpieniem.
- Moja mama jest lekarzem, jest jeszcze w domu. Proszę za
mną. – Byłam trochę przestraszona całą tą sytuacją. Jak ta matka musi się
męczyć! Ciekawa jestem, co obecnie robi ojciec. Powinna zgłosić się po
alimenty, cokolwiek. Może to był „wypadek”. Nie powinnam się wtrącać.
Zaprowadziłam ją do domu, próbując dodać otuchy, że to taka pora roku i że
trzeba to wziąć pod uwagę. Jednakże ona nadal smutno i słabo się uśmiechała.
Chciałam, aby przynajmniej doceniła moje starania.
- Mamo, chodź tu, proszę! – Zawołałam lękliwym głosem.
- Coś się sta… - Nie dokończyła, bo ujrzała parkę, którą
ze sobą przyprowadziłam. – Zapraszam do gabinetu.
Mama ma swój gabinet, w którym przyjmuje w ostateczności
pacjentów, co robi bardzo rzadko, a przeważnie uzupełnia papiery i takie tam. Bez
słów zrozumiała, że dziecko jest chore i potrzebuje pomocy.
- Wiesz, ile miała stopni gorączki? – Zapytała ma
rodzicielka, sadzając na oko czteroletnią dziewczynkę.
- Nie mamy termometru, żyjemy na ulicy.
- Przepraszam, ale wiadomo, gdzie przebywa ojciec?
- Ja… zostałam…
- Przepraszam, nie wiedziałam. Nie chcę krępować
dziewczynki, podam pani termometr. Mam jeszcze stary model, ten z rtęcią.
Końcówka musi znajdować się pod pachą, musi być dociskana. Powiem, kiedy ma
pani wyjąć urządzenie.
Po tych słowach usiadła za biurkiem w bordowym, skórzanym
fotelu. Podeszłam do niej.
- Mam iść do szkoły?
- Odpuść sobie. Mała będzie miała towarzystwa –
Powiedziała mi na ucho i palcem wskazała na fotel obok.
Mama dziewczynki przytulała się do niej. Słyszałam, jak
zaczęła cicho nucić kołysankę. Nie tylko powieki złotowłosej drobnej istotki
zaczęły się zamykać. Ja także przysnęłam w fotelu.
~*~
- Ola, śpiochu, wstawaj! – Zachichotała moja mama.
- Gdzie one są?
- W pokoju gościnnym. Śpią. Jestem z ciebie dumna. –
Uśmiechnęła się szeroko i mnie przytuliła. Ona była ze mnie dumna. Czyli nie
jestem bezwartościowa, umiem okazać trochę dobroci.
- A ja cię kocham. Nie musisz odpowiadać, wiem co
usłyszę. – Dalej trwałyśmy w uścisku. Chyba nie doceniam tego, że mam normalną
rodzinę. Nie ma w niej patologii, przemocy, nałogów. Matka małej dziewczynki
miała na oko dwadzieścia parę lat. Pewnie nie ukończyła studiów. Nie poddała
się, nie oddała swojego dziecka do sierocińca. Czekała na ten lepszy dzień.
- Mamo, chcę, aby ta Pani u nas zamieszkała. Jest młoda.
Niewykształcona, ale przecież po dojściu do dobrego stanu pracować jako
gosposia. Chcę jej dać szansę. Proszę.
- Oczywiście. Nie wiem, skąd u ciebie ta troska o innych,
ale jestem naprawdę z ciebie dumna.
Nigdy wcześniej pewnie nie pozwoliłabym się tak
komplementować i przytulać, ale przecież to normalne.
Usłyszałyśmy dzwonek do drzwi.
- Ja otworzę – Rzuciłam i poszłam do przedpokoju.
Otworzyłam drzwi. Wiedziałam, co powiem, bo często zgłaszali się tu pacjenci. –
Dzień dobry, Ola Frąckowiak, w czym mogę służyć?
< Ktoś coś? Nie wiem, czy opłaca się pisać opowiadania
do chętnego, ale może ktoś odpisze… >
Długie op.
3 błędy inter. + 1 orto. = 89%
P.S. Dlaczego często zapisujesz słowa "mama", "tata" czy "babcia" z wielkiej litery?
4