środa, 2 listopada 2016

Od Aleksandry „Musimy dać jej szansę” cz.1 (c.d chętny/a)


Piątek, 19 grudnia 2014r.

Obudziło mnie bębnienie kropel deszczu w okno. Cały czas przewracałam się z boku na bok, próbując oddać się jeszcze snu. Na marne. Było jeszcze ciemno. Wręcz od niechcenia sięgnęłam po omacku po telefon z komody. Za dwadzieścia minut będzie godzina piąta. Co mnie naszło, żeby wstawać o takich godzinach? Przynajmniej rodzicom oszczędzę trudu, nie będą musieli wyprowadzać psa z rana. Nie widzi mi się, aby nałożyć byle jak na siebie kurtkę i skórzane buty, a później wyjść z psem do ogródka, gdzie nawet nie można na drewnianej ławeczce usiąść, bo jest zimna. I jeszcze jeden, oczywisty fakt – leje jak z cebra. Najchętniej w ogóle nie poszłabym do szkoły, ale rodzice tak bardzo mnie kochają, że nie liczą się z moim zdaniem. Co prawda może i powinnam, ale nawet nie będę w stanie skupić się na paplaninie nauczyciela.

Po moich jakże konstruktywnych przemyśleniach, raczyłam wstać z łóżka. Drops potulnie leżał na posłaniu w przedpokoju. Na mój widok otworzył oczy i pacnął parę razy ogonem o kocyk. Śpię zwykle w dresach, więc nie było potrzeby, aby zmieniać cokolwiek. Zarzuciłam na siebie sweter i kurtkę, nałożyłam kalosze, które akurat mi się nawinęły. Z wiszącej szafki zabrałam tylko woreczki na wszelkie niespodzianki. Niekoniecznie przypominające dropsy. „Ola, jesteś nieśmieszna. To było suche jak chleb bez masła. Właśnie powiedziałaś kolejnego suchara…” – Skomentowałam swoje własne myśli. Otworzyłam drzwi od mieszkania i zagwizdałam cichutko. Pies poderwał się z miejsca i był już przy moim boku. Podążyłam z nim do ogrodu. Zaczął po nim latać jak szalony, mimo, iż temperatura mogła być poniżej zeru stopni, a trawa była nieprzyjemna i zimna w dotyku. Ja natomiast oparłam się o ścianę i przymknęłam oczy. Powinnam się cieszyć, zaraz weekend. Z kolei będę musiała iść na basen. Z jednej strony się cieszę, bo niby lubię pływać, ale jak pomyślę, jaka jest pogoda i jak okropnie się czuję – to zabiera mi wszystkie chęci. Maciek jedzie jutro z samego rana na pielgrzymkę do Częstochowy z wujkiem Mariuszem i Tatą, wrócą w poniedziałek. Ja zostanę z Mamą, Babcią i z Dropsem. Lepsze to, niż nic, ale pies będzie jedynym samcem w tym domu. Przez ich nieobecność mamy więcej obowiązków. Mama musi przejąć te od Taty, a ja po bracie.

Poczułam, jak coś ciągnie mnie za nogawkę. Oczywiście był to ten kurdupel, którego naszła chętka na zabawy. Prychnęłam tylko i weszłam do domu. On za mną. Odpuścił już, bo zrozumiał, że nie będę teraz z nim brykać. W przedpokoju zobaczyłam ojca, który przebierał się już w elegancką kurtkę.

- Znowu masz jakieś spotkanie?

- Można tak powiedzieć. Będziemy robić wywiad z jednym aktorów w Jarzębinowie. Jest z Warszawy, ale postanowił pracować w mniejszym miasteczku. To właściwie nieopłacalne, bo ma duże wykształcenie i właśnie dlatego chcemy go o to zapytać. Muszę lecieć, pa, córeczko. – Przelotnie dał mi buziaka, chwycił kapelusz, torbę i wyleciał z domu. Zawsze tak jest.

Nie podziękował mi za wyprowadzenie psa, nie zapytał, gdzie byłam i czemu tak wcześnie się obudziłam. Jest taki zapędzony...

- Jesteś już na nogach? – Usłyszałam głos mojej mamy i zobaczyłam w odbiciu w lustrze, jak kładzie dłoń na moim ramieniu.

- Obudziłam się i już nie mogłam zasnąć – Streściłam, po czym dodałam. – Wyszłam już z psem.

- Dziękuję. – Przytuliła się do mnie – Ja za dwadzieścia minut wychodzę, dzisiaj mam wcześniejszy dyżur, wyjątkowo. Jak babcia się obudzi, to zrób jej herbatę. Na którą masz?

- Na ósmą. – Wyszłam z przedpokoju i zamknęłam się w swoim własnym królestwie.

Wyciągnęłam z komody bieliznę i skarpetki, a z szafy naprzeciwko czarne rurki i szarą tunikę z krótkimi rękawkami. Po namyśle sięgnęłam jeszcze po sweterek w kolorze spodni. Ubieranie i wybieranie tego zajęło mi około pięciu, może dziesięciu minut. Zaraz mama wyjdzie z domu, babcia obudzi się zapewne dopiero gdzieś po godzinie siódmej. Teraz jest po piątej, autobus mam na za szesnaście ósma. Idealnie. Pomyślałam, że będę mogła spokojnie zjeść śniadanie i obejrzeć telewizję. Tu był jednak haczyk - trzeba poczekać, aż ma rodzicielka wyjdzie z domu, gdyż nie jest za tym, aby spożywać cokolwiek jednocześnie gapiąc się w ekran. Inaczej nawet nie dopuściłaby mnie do pilota. Postanowiłam ogarnąć jakoś swoje włosy w tym czasie. Znów poszłam do łazienki i starannie rozczesałam swoje długie blond włosy przed lustrem. Wczoraj je myłam, a myję co drugi dzień – na razie sposób się sprawdza, więc wyglądają nawet ładnie. Wyjęłam z małej kosmetyczki pierwszą lepszą gumkę i zrobiłam sobie wysokiego, lecz niedbałego koka. Tu i ówdzie wystawały kosmyki włosów. Część ludzi uważa, iż są niechlujne, ale ja do tej pory myślę, że wyglądają całkiem nieźle. Artystyczny nieład, byłby za mocnym określeniem, ale od biedy można go użyć. Co jeszcze mogę zrobić? Spakować się. Jak zwykle wczoraj o tym zapomniałam.  W związku z tym wkroczyłam do pokoju i zajrzałam na moją tablicę korkową. Polski, fizyka, matematyka, historia, biologia, dwie lekcje wychowania fizycznego na koniec. Nie jest źle. Odpięłam małą karteczkę i powędrowałam do mojego biurka, koło którego stał mój czarny plecak. Schowałam to, co trzeba było i sięgnęłam po czysty strój na W-F składający się z białej bluzki i czarny legginsów. Wzięłam już tylko telefon oraz ściągawkę na fizykę i powędrowałam do kuchni. Przelotnie przywitałam się z babcią Leokadią, schowałam moje drugie śniadanie, zabrałam klucze, ubrałam się i wyszłam z domu. Było strasznie zimno, wiatr muskał moją twarz. Opatuliłam się jeszcze bardziej bawełnianym, jasnym szalikiem i zaczęłam szybciej zmierzać w stronę przystanku. Nie znajdował się on daleko, więc wkrótce dołączyłam do szóstki innych mieszkańców, którzy byli równie zaziębieni, co ja. Mała dziewczynka trzymała kurczowo za rączkę mamę. Nie opływały w pieniądze. Stały na mrozie, nikt nawet do nich nie podszedł. Ja się odważyłam.

- Czegoś potrzeba? Gdzie Pani chce się udać?

- My do przychodni. Mała jest cała rozpalona, wymiotuje od czasu do czasu. – Kobieta próbowała się uśmiechnąć, ale widziałam, jak przepełniona jest cierpieniem.

- Moja mama jest lekarzem, jest jeszcze w domu. Proszę za mną. – Byłam trochę przestraszona całą tą sytuacją. Jak ta matka musi się męczyć! Ciekawa jestem, co obecnie robi ojciec. Powinna zgłosić się po alimenty, cokolwiek. Może to był „wypadek”. Nie powinnam się wtrącać. Zaprowadziłam ją do domu, próbując dodać otuchy, że to taka pora roku i że trzeba to wziąć pod uwagę. Jednakże ona nadal smutno i słabo się uśmiechała. Chciałam, aby przynajmniej doceniła moje starania.

- Mamo, chodź tu, proszę! – Zawołałam lękliwym głosem.

- Coś się sta… - Nie dokończyła, bo ujrzała parkę, którą ze sobą przyprowadziłam. – Zapraszam do gabinetu.

Mama ma swój gabinet, w którym przyjmuje w ostateczności pacjentów, co robi bardzo rzadko, a przeważnie uzupełnia papiery i takie tam. Bez słów zrozumiała, że dziecko jest chore i potrzebuje pomocy.

- Wiesz, ile miała stopni gorączki? – Zapytała ma rodzicielka, sadzając na oko czteroletnią dziewczynkę.

- Nie mamy termometru, żyjemy na ulicy.

- Przepraszam, ale wiadomo, gdzie przebywa ojciec?

- Ja… zostałam…

- Przepraszam, nie wiedziałam. Nie chcę krępować dziewczynki, podam pani termometr. Mam jeszcze stary model, ten z rtęcią. Końcówka musi znajdować się pod pachą, musi być dociskana. Powiem, kiedy ma pani wyjąć urządzenie.

Po tych słowach usiadła za biurkiem w bordowym, skórzanym fotelu. Podeszłam do niej.

- Mam iść do szkoły?

- Odpuść sobie. Mała będzie miała towarzystwa – Powiedziała mi na ucho i palcem wskazała na fotel obok.

Mama dziewczynki przytulała się do niej. Słyszałam, jak zaczęła cicho nucić kołysankę. Nie tylko powieki złotowłosej drobnej istotki zaczęły się zamykać. Ja także przysnęłam w fotelu.

~*~

- Ola, śpiochu, wstawaj! – Zachichotała moja mama.

- Gdzie one są?

- W pokoju gościnnym. Śpią. Jestem z ciebie dumna. – Uśmiechnęła się szeroko i mnie przytuliła. Ona była ze mnie dumna. Czyli nie jestem bezwartościowa, umiem okazać trochę dobroci.

- A ja cię kocham. Nie musisz odpowiadać, wiem co usłyszę. – Dalej trwałyśmy w uścisku. Chyba nie doceniam tego, że mam normalną rodzinę. Nie ma w niej patologii, przemocy, nałogów. Matka małej dziewczynki miała na oko dwadzieścia parę lat. Pewnie nie ukończyła studiów. Nie poddała się, nie oddała swojego dziecka do sierocińca. Czekała na ten lepszy dzień.

- Mamo, chcę, aby ta Pani u nas zamieszkała. Jest młoda. Niewykształcona, ale przecież po dojściu do dobrego stanu pracować jako gosposia. Chcę jej dać szansę. Proszę.

- Oczywiście. Nie wiem, skąd u ciebie ta troska o innych, ale jestem naprawdę z ciebie dumna.

Nigdy wcześniej pewnie nie pozwoliłabym się tak komplementować i przytulać, ale przecież to normalne.

Usłyszałyśmy dzwonek do drzwi.

- Ja otworzę – Rzuciłam i poszłam do przedpokoju. Otworzyłam drzwi. Wiedziałam, co powiem, bo często zgłaszali się tu pacjenci. – Dzień dobry, Ola Frąckowiak, w czym mogę służyć?

< Ktoś coś? Nie wiem, czy opłaca się pisać opowiadania do chętnego, ale może ktoś odpisze… >

Długie op.
3 błędy inter. + 1 orto. = 89%
P.S. Dlaczego często zapisujesz słowa "mama", "tata" czy "babcia" z wielkiej litery?
4

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz