Poniedziałek, 9 lutego 2015r.
Zaśmiałam się nerwowo i unikałam spojrzenia chłopaka.
- Dzięki - powiedziałam cicho, wiedząc, jak mój głos się załamuje.
To,
że później wybuchnę płaczem nie było domysłem, lecz faktem. Tosia z
Igorem siedzieli w jego domu, ja miałam tylko odebrać pizzę, lecz po
wyjściu z budynku dopadły mnie zołzy z klasy. Dopiekały mi kiedy tylko
mogły, rzucały idiotyczne docinki i wypominały, że nie jestem takim
patyczakiem jak one. Irytowały mnie swoim zachowaniem, obiecywałam sobie
stawianie się im, ale gdy je spotykałam nogi mi się uginały i pragnęłam
tylko by ziemia pode mną się zapadła. Mama wielokrotnie przekonywała
mnie, abym przestała się nimi przejmować, ale jak każda nastolatka
ciężko było się z nimi uporać. Byłam u wychowawcy i u pedagoga, ale po
tym ich "ataki" tylko się wzmogły. Zyskałam również przezwisko
Skarżypyta. Przy nauczycielach grały dobre koleżanki. Kiedyś wydawało mi
się, że takie wredne plotkary występują tylko w filmach, lecz myliłam
się.
Zrobiło mi się cieplej na sercu, słysząc, że nie tylko
ja borykam się z rówieśnikami, którzy niekoniecznie akceptują moją
osobę. Okularnik był ode mnie starszy i przewyższał mnie paroma
centymetrami. Blada skóra kontrastowała z ciemnokasztanowymi włosami,
które lekko się kręciły. Odstające uszy i okulary w ciemnych oprawkach
nieco wyróżniały go z tłumu. Co prawda miał nakrycie głowy, ale mimo to
pierwsza cecha nadal pozostawała widoczna. Nie mogłam pozbyć się
wrażenia, że jest takim sympatycznym kujonkiem. Być może były to powodu
dla których jego otoczenie próbuje utrudnić mu bytowanie w szkole.
- Często ci dokuczają? - Pokiwałam w odpowiedzi głową. - Trzymaj się i nie daj się im zastraszyć.
Odwrócił
się i poszedł w swoja stronę. Ja mruknęłam jeszcze za nim ciche "cześć"
i naciągnęłam czerwoną czapkę na uszy. Ruszyłam w kierunku domu państwa
Szymanowskich trzymając w ręku parującą wciąż pizzę.
***
- No chyba nie sądzisz, że ten Wrzos kupi Wektora? - prawie że wykrzyknął Igor, trzymając w ręku kawałek pizzy hawajskiej.
- Na to się zanosi - westchnęłam.
Wektor
był przyjacielem dzierżawionej przeze mnie klaczy, Jutrzenki.
Dogadywali się jak żadne inne konie w stajni i przykro mi było myśleć o
ich rozstaniu. Jakiś facet przymierzał się do jego kupna, z tego co
mówiła mi młodsza córka właścicielki, z którą dogadywałam się całkiem
nieźle. Mogłam uznawać ją za dobrą koleżankę, choć daleko nam było do
przyjaciółek. Nic przesądzonego, ale doszukałam się jakichś argumentów i
ubzdurałam, że tak będzie. Ograniczałam kontakt Jutrzenki z ogierem w
obawie, iż straci formę po utracie kompana. Za niecałe dwa miesiące,
dwudziestego drugiego marca, czekały nas zawody wojewódzkie Juniorów. Na
swój sposób na myśl o tym ogarniała mnie ekscytacja. Liczyłam się z tym,
iż prawdopodobnie odpadnę, ale bycie na wojewódzkich zawodach było
zaszczytem. Po raz pierwszy zaszłam tak daleko.
- Oglądamy coś? - spytała Tosia wpatrując się w ekran laptopa i przewijając następne wiersze myszką.
- Nie mam na stroju - mruknęłam i wstałam z kanapy. - Nie wiem jak wy, ale ja idę po coś do picia.
- Weź sok pomarańczowy! - zawołali zgodnie i zachichotali.
Udałam się do kuchni i wyjęłam z szafki trzy szklanki.
- Pomóc ci w czymś? - Usłyszałam za swoimi plecami głos 'wujka' Krzysztofa.
- Poradzę sobie.
***
Popołudnie
spędziłam w towarzystwie przyjaciół oglądając po raz setny "Flickę".
Zebrałam się koło osiemnastej. Do domu udałam się autobusem, w związku z
czym dotarłam na miejsce kilkanaście minut później. Nie miałam pojęcia
co ze sobą zrobić. Wałęsałam się po mieszkaniu zahaczając o salon z
telewizorem, sypialnię rodziców z biblioteką, a skończyłam na siedzeniu w
kuchni grzebiąc w telefonie. Pisałam właśnie z Zosią, gdy usłyszałam
dzwonek do drzwi. Otworzyłam drzwi, ale nikogo za nimi nie ujrzałam. Dzieciaki z sąsiedztwa znów sobie ze mnie żarty robią,
pomyślałam. Było to bardzo prawdopodobne, gdyż takie sytuacje zdarzały
się co jakiś czas. Nie ulegało wątpliwości, iż sześciolatki, Dorotka i
Robert od Nowackich próbowali mnie zirytować psikusami. Raz nawet
podrzucili do ogrodu karteczkę z napisem "Beksa jest głópia". W
pierwszej chwili chciało mi się śmiać z powodu błędu ortograficznego,
ale dotarło do mnie, że to była obraza i wybuchałam płaczem. Nawet nie
przejmowałam się że to potwierdza ich słowa. Te małe urwisy naprawdę
usilnie próbowały wyprowadzić mnie z równowagi, co słabo im wychodziło.
- Wychodzę! - krzyknął Szymon, ubierając granatowe tenisówki.
- Gdzie ty się wybierasz? - zapytała szybko mama opuszczając naleśniki na patelni i truchtając w kierunku korytarza.
Odpowiedziało
jej trzaśnięcie drzwiami. Co za mały kretyn, on nawet się z własną
matką nie liczy. Nic nie mówiłam mamie, tylko udałam się do pokoju w
celu spakowania książek na następny dzień.
***
Jechałam już
do szkoły. Wyjątkowo mój tata zgodził się mnie podwieźć, bo miał jakieś
interesy w szkole. Wybłagałam, by nie szedł równocześnie ze mną, bo to
przypał. Nie chciałam, aby ktoś zinterpretował to tak, jak sobie
wyobrażałam - beksa jest maluszkiem który nie umie przechodzić przez
ulicę i rodzic musi ją odprowadzać.
- Hej, Weronika! - usłyszałam radosny głos Tosi, która biegła w moją stronę.
- Cześć - odpowiedziałam zachrypniętym głosem.
Idąc
do szatni znów rozprawiałyśmy o Wektorze. Nadal nic nie powiedziałam im
o zaczepce dziewczyn pod pizzerią. Nie po to, aby pobiegła do nich
czerwona jak pomidor, powiedziała kilka złych słów. Z pewnością by się
odpłaciły. Miałam już sytuację w której jedna z nich oblała moją
przyjaciółkę wodą. Część klasy zanosiła się przez to śmiechem, a
zdecydowana mniejszość przemilczała to wodząc za nami wzrokiem, gdy
pomagałam jej wytrzeć mokrą plamę na bluzce. Dokuczały nam przy każdej
okazji. Gdy weszłyśmy do klasowego boksu, one stały w kącie i
chichotały.
- Zignoruj je - szepnęła Tosia i wzięła worek z wieszaka.
Zrobiłam to samo i czarne zimowe kozaczki ze sklepu z używaną odzieżą zamieniłam na szmaciane trampki.
- A ty, Weronika, co? Nie stać cię na Lasockiego? - zaczęła 'przewodnicząca' całej tej grupki.
Czułam jak łzy kręcą mi się w oku.
- Może ją stać, tylko te buty również są ładne - odezwała się przyjaciółka.
Ja
pośpiesznie odwiesiłam kurtkę i czym prędzej wyszłam z szatni, aby nie
zdążyły się przyczepić do czegoś innego. Tosia objęła mnie ramieniem i
poszłyśmy pod salę od matematyki.
***
Po czterech pierwszych
lekcjach poszłam wyjątkowo z Tosią na obiad. Wzięłam tylko kompot,
wiedząc, że ciepłe danie czeka na mnie również w domu. Nie miałam nawet
ochoty jeść ogórkowej. I wtedy zauważyłam, że ten sam chłopak co
wcześniej siedzi sam przy stoliku w kącie sali. Było mi go szkoda, ale
nie podeszłam. Tłumaczyłam się, że narobiłabym mu tylko wstydu. Bo który
gimnazjalista rozmawia z dzieciakiem z podstawówki? I tak widziałam te
drwiące spojrzenia starszych dziewczyn, które siedziały niedaleko niego.
Ale w szkole zawsze znajdzie się kozioł ofiarny, za którego wezmą się
ci, którzy próbują się tylko dowartościować. Tak to postrzegałam. Po
skończonym obiedzie udałam się pod salę od polskiego, gdzie na mnie
również czekały niezbyt pochlebne spojrzenia.
***
Odprowadziłam
Tosię do domu, a następnie sama trafiłam na przystanek. Postawiłam
plecak na ławce i zaczęłam szukać telefonu. Chciałam zadzwonić do mamy,
aby powiedzieć jej, iż wracam już do domu. Kątem oka zauważyłam, jak
okularnik przechodzi przez pasy i znajduje się po stronie ulicy tej
samej, co ja. Znalazłam poszukiwany przedmiot i go wyjęłam. Jako niezdara
musiał mi wypaść, z hukiem upadł na chodnik. Kto mi go podał?
Oczywiście osoba, która wczoraj mi pomogła, a dziś miała okazję przekonać
się, jakie mam dziurawe ręce.< ChłopcuKtóryMiPomogłeśOImieniu
Średnie op.
8 błędów inter. = 65%
3