wtorek, 9 maja 2017

Od Weroniki "Karma zawsze wraca" cz. 2 (C.D Michał)

 Poniedziałek, 9 lutego 2015r.
Zaśmiałam się nerwowo i unikałam spojrzenia chłopaka.
- Dzięki - powiedziałam cicho, wiedząc, jak mój głos się załamuje.
To, że później wybuchnę płaczem nie było domysłem, lecz faktem. Tosia z Igorem siedzieli w jego domu, ja miałam tylko odebrać pizzę, lecz po wyjściu z budynku dopadły mnie zołzy z klasy. Dopiekały mi kiedy tylko mogły, rzucały idiotyczne docinki i wypominały, że nie jestem takim patyczakiem jak one. Irytowały mnie swoim zachowaniem, obiecywałam sobie stawianie się im, ale gdy je spotykałam nogi mi się uginały i pragnęłam tylko by ziemia pode mną się zapadła. Mama wielokrotnie przekonywała mnie, abym przestała się nimi przejmować, ale jak każda nastolatka ciężko było się z nimi uporać. Byłam u wychowawcy i u pedagoga, ale po tym ich "ataki" tylko się wzmogły. Zyskałam również przezwisko Skarżypyta. Przy nauczycielach grały dobre koleżanki. Kiedyś wydawało mi się, że takie wredne plotkary występują tylko w filmach, lecz myliłam się.
Zrobiło mi się cieplej na sercu, słysząc, że nie tylko ja borykam się z rówieśnikami, którzy niekoniecznie akceptują moją osobę. Okularnik był ode mnie starszy i przewyższał mnie paroma centymetrami. Blada skóra kontrastowała z ciemnokasztanowymi włosami, które lekko się kręciły. Odstające uszy i okulary w ciemnych oprawkach nieco wyróżniały go z tłumu. Co prawda miał nakrycie głowy, ale mimo to pierwsza cecha nadal pozostawała widoczna. Nie mogłam pozbyć się wrażenia, że jest takim sympatycznym kujonkiem. Być może były to powodu dla których jego otoczenie próbuje utrudnić mu bytowanie w szkole.
- Często ci dokuczają? - Pokiwałam w odpowiedzi głową. - Trzymaj się i nie daj się im zastraszyć.
Odwrócił się i poszedł w swoja stronę. Ja mruknęłam jeszcze za nim ciche "cześć" i naciągnęłam czerwoną czapkę na uszy. Ruszyłam w kierunku domu państwa Szymanowskich trzymając w ręku parującą wciąż pizzę.
***
- No chyba nie sądzisz, że ten Wrzos kupi Wektora? - prawie że wykrzyknął Igor, trzymając w ręku kawałek pizzy hawajskiej.
- Na to się zanosi - westchnęłam.
Wektor był przyjacielem dzierżawionej przeze mnie klaczy, Jutrzenki. Dogadywali się jak żadne inne konie w stajni i przykro mi było myśleć o ich rozstaniu. Jakiś facet przymierzał się do jego kupna, z tego co mówiła mi młodsza córka właścicielki, z którą dogadywałam się całkiem nieźle. Mogłam uznawać ją za dobrą koleżankę, choć daleko nam było do przyjaciółek. Nic przesądzonego, ale doszukałam się jakichś argumentów i ubzdurałam, że tak będzie. Ograniczałam kontakt Jutrzenki z ogierem w obawie, iż straci formę po utracie kompana. Za niecałe dwa miesiące, dwudziestego drugiego marca, czekały nas zawody wojewódzkie Juniorów. Na swój sposób na myśl o tym ogarniała mnie ekscytacja. Liczyłam się z tym, iż prawdopodobnie odpadnę, ale bycie na wojewódzkich zawodach było zaszczytem. Po raz pierwszy zaszłam tak daleko.
- Oglądamy coś? - spytała Tosia wpatrując się w ekran laptopa i przewijając następne wiersze myszką.
- Nie mam na stroju - mruknęłam i wstałam z kanapy. - Nie wiem jak wy, ale ja idę po coś do picia.
- Weź sok pomarańczowy! - zawołali zgodnie i zachichotali.
Udałam się do kuchni i wyjęłam z szafki trzy szklanki.
- Pomóc ci w czymś? - Usłyszałam za swoimi plecami głos 'wujka' Krzysztofa.
- Poradzę sobie.
***
Popołudnie spędziłam w towarzystwie przyjaciół oglądając po raz setny "Flickę". Zebrałam się koło osiemnastej. Do domu udałam się autobusem, w związku z czym dotarłam na miejsce kilkanaście minut później. Nie miałam pojęcia co ze sobą zrobić. Wałęsałam się po mieszkaniu zahaczając o salon z telewizorem, sypialnię rodziców z biblioteką, a skończyłam na siedzeniu w kuchni grzebiąc w telefonie. Pisałam właśnie z Zosią, gdy usłyszałam dzwonek do drzwi. Otworzyłam drzwi, ale nikogo za nimi nie ujrzałam. Dzieciaki z sąsiedztwa znów sobie ze mnie żarty robią, pomyślałam. Było to bardzo prawdopodobne, gdyż takie sytuacje zdarzały się co jakiś czas. Nie ulegało wątpliwości, iż sześciolatki, Dorotka i Robert od Nowackich próbowali mnie zirytować psikusami. Raz nawet podrzucili do ogrodu karteczkę z napisem "Beksa jest głópia". W pierwszej chwili chciało mi się śmiać z powodu błędu ortograficznego, ale dotarło do mnie, że to była obraza i wybuchałam płaczem. Nawet nie przejmowałam się że to potwierdza ich słowa. Te małe urwisy naprawdę usilnie próbowały wyprowadzić mnie z równowagi, co słabo im wychodziło.
- Wychodzę! - krzyknął Szymon, ubierając granatowe tenisówki.
- Gdzie ty się wybierasz? - zapytała szybko mama opuszczając naleśniki na patelni i truchtając w kierunku korytarza.
Odpowiedziało jej trzaśnięcie drzwiami. Co za mały kretyn, on nawet się z własną matką nie liczy. Nic nie mówiłam mamie, tylko udałam się do pokoju w celu spakowania książek na następny dzień.
***
Jechałam już do szkoły. Wyjątkowo mój tata zgodził się mnie podwieźć, bo miał jakieś interesy w szkole. Wybłagałam, by nie szedł równocześnie ze mną, bo to przypał. Nie chciałam, aby ktoś zinterpretował to tak, jak sobie wyobrażałam - beksa jest maluszkiem który nie umie przechodzić przez ulicę i rodzic musi ją odprowadzać.
- Hej, Weronika! - usłyszałam radosny głos Tosi, która biegła w moją stronę.
- Cześć - odpowiedziałam zachrypniętym głosem.
Idąc do szatni znów rozprawiałyśmy o Wektorze. Nadal nic nie powiedziałam im o zaczepce dziewczyn pod pizzerią. Nie po to, aby pobiegła do nich czerwona jak pomidor, powiedziała kilka złych słów. Z pewnością by się odpłaciły. Miałam już sytuację w której jedna z nich oblała moją przyjaciółkę wodą. Część klasy zanosiła się przez to śmiechem, a zdecydowana mniejszość przemilczała to wodząc za nami wzrokiem, gdy pomagałam jej wytrzeć mokrą plamę na bluzce. Dokuczały nam przy każdej okazji. Gdy weszłyśmy do klasowego boksu, one stały w kącie i chichotały.
- Zignoruj je - szepnęła Tosia i wzięła worek z wieszaka.
Zrobiłam to samo i czarne zimowe kozaczki ze sklepu z używaną odzieżą zamieniłam na szmaciane trampki.
- A ty, Weronika, co? Nie stać cię na Lasockiego? - zaczęła 'przewodnicząca' całej tej grupki.
Czułam jak łzy kręcą mi się w oku.
- Może ją stać, tylko te buty również są ładne - odezwała się przyjaciółka.
Ja pośpiesznie odwiesiłam kurtkę i czym prędzej wyszłam z szatni, aby nie zdążyły się przyczepić do czegoś innego. Tosia objęła mnie ramieniem i poszłyśmy pod salę od matematyki.
***
Po czterech pierwszych lekcjach poszłam wyjątkowo z Tosią na obiad. Wzięłam tylko kompot, wiedząc, że ciepłe danie czeka na mnie również w domu. Nie miałam nawet ochoty jeść ogórkowej. I wtedy zauważyłam, że ten sam chłopak co wcześniej siedzi sam przy stoliku w kącie sali. Było mi go szkoda, ale nie podeszłam. Tłumaczyłam się, że narobiłabym mu tylko wstydu. Bo który gimnazjalista rozmawia z dzieciakiem z podstawówki? I tak widziałam te drwiące spojrzenia starszych dziewczyn, które siedziały niedaleko niego. Ale w szkole zawsze znajdzie się kozioł ofiarny, za którego wezmą się ci, którzy próbują się tylko dowartościować. Tak to postrzegałam. Po skończonym obiedzie udałam się pod salę od polskiego, gdzie na mnie również czekały niezbyt pochlebne spojrzenia.
*** 
Odprowadziłam Tosię do domu, a następnie sama trafiłam na przystanek. Postawiłam plecak na ławce i zaczęłam szukać telefonu. Chciałam zadzwonić do mamy, aby powiedzieć jej, iż wracam już do domu. Kątem oka zauważyłam, jak okularnik przechodzi przez pasy i  znajduje się po stronie ulicy tej samej, co ja. Znalazłam poszukiwany przedmiot i go wyjęłam. Jako niezdara musiał mi wypaść, z hukiem upadł na chodnik. Kto mi go podał? Oczywiście osoba, która wczoraj mi pomogła, a dziś miała okazję przekonać się, jakie mam dziurawe ręce.

< ChłopcuKtóryMiPomogłeśOImieniuMichał? Ugh, miałam w planach zakończenie samodzielne, ale uznałam że nawtykam tu najwyżej gwiazdek i wtedy Michał znów się gdzieś przewinie, no bo jednak o to chodzi, żeby pisała raz jedna osoba, raz druga >

Średnie op.
8 błędów inter. = 65%
3

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz