piątek, 31 marca 2017

Od Emilii "Jak ci na imię?" cz. 2 (cd. Anastazja)

Czwartek, 18 grudnia 2014 r.
Obudziłam się jeszcze przed piątą nad ranem. Pospiesznie zrzuciłam z siebie ciepłą kołdrę w paski i zerwałam się z łóżka. Kolejny wspaniały dzień. Wyłączyłam budzik w telefonie, by później nie dzwonił na marne, przyprawiając mnie o zawał. Wygrzebałam z szafy ubrania na drogę i na zmianę w szkole. Chciałam się przebiec, więc czarne legginsy powinny być jak znalazł. Do tego bladoróżowy podkoszulek. Nawet szara kurtka będzie mi idealnie pasować do zestawu. Buty do biegania również miałam różowe. Do plecaka wrzuciłam dresowe spodnie na zmianę, białą koszulkę i różowofioletową bluzę.
Wyjrzałam przez okno i westchnęłam ze zrezygnowaniem. Znowu spadł śnieg. To mi nieco pokrzyżowało plany, ale przecież nie mogę się poddawać, prawa? I z tym powinnam dać radę dobiec do szkoły. Muszę tylko uważać na lód. Zerknęłam na plan. Niestety tego dnia nie miałam WF-u, tylko kilka innych, niezwykle nudnych lekcji. Mruknęłam coś pod nosem i zgarnęłam z szuflady tak zwany "zeszyt od wszystkiego". Do tego jakiś długopis i można się szykować. Wzięłam plecak, zważyłam w ręce i oceniając jego wagę na za nie za dużą, zabrałam do kuchni.
Śniadanie uszykować sobie musiałam sama. Zrobiłam to po ubraniu się w rzeczy do biegania. Kanapki nie wyglądały zbyt finezyjnie, ale przynajmniej były zjadliwe. Kończąc parzenie herbaty, zauważyłam, że z sypialni wyłania się zaspana postać mojej mamy.
- I jak tam? - zapytałam pogodnie.
- Mmm... dobrze - Ziewnęła.
- Olaf też będzie jadł? - zadałam kolejne pytanie. Doskonale wiedziałam, że spędziła z nim ostatnią noc. Skąd? Po prostu słyszałam. Mama chyba się tego domyśliła, bo natychmiast na jej policzki spłynął rumieniec. Obserwowałam ją kątem oka.
- Może później - powiedziała cicho. Potaknęłam głową i usiadłam przy stole.
- Masz do wyboru kanapki z ogórkiem lub szynką.
Mama nie odpowiedziała, tylko sięgnęła po te z ogórkiem. Już przeżuwając oznajmiła:
- Prosiłam cię, abyś robiła bardziej zbilansowane kalorycznie śniadania. Jogurt, warzywa, owoce...
- Takie też są smaczne. Następnym razem to ty możesz zrobić śniadanie - powiedziałam, uśmiechając się krzywo.
- Oj, nie, nie... Ja robię kolacje.
- A ja obiady. Szach mat, wygrałam. Jutro ty się tym zajmujesz i koniec kropka - oświadczyłam, zabierając się za jedzenie kanapki z szynką. Nie protestowała już więcej.
Po śniadaniu i umyciu zębów poszłam jeszcze na chwilę do swojego pokoju, by jedzenie się uleżało. Następnie zrobiłam kilka ćwiczeń na rozgrzewkę. Nie chciałam przecież dostać kolki po drodze.
Kiedy ubierałam buty do wyjścia, Olaf wyłonił się z sypialni. Ciężko było powiedzieć, jaki wyraz zagościł na jego twarzy. Zaskoczenie, zakłopotanie? Tuż za nim stanęła mama. Wyglądało na to, że rozmawiali, a jednak był zdumiony. Cały on.
- Cześć, Emilka - powiedział po chwili wahania.
- Siema - odpowiedziałam, wykonując bliżej nieokreślony gest ręką, który miał być chyba pożegnaniem. Zniknęłam za drzwiami domu. Zbiegłam po schodach na klatce. Jako, że mieszkaliśmy na piątym piętrze, trochę mi to zajęło. Kiedy stanęłam w końcu na dworze, nabrałam chłodnego zimowego powietrza w płuca.
Droga spokojnym truchtem przebiegła mi bezproblemowo. Będąc już blisko celu, nieco zwolniłam, czując na sobie spojrzenie innych uczniów. Raptem tydzień temu zapisałam się do tej szkoły, a już jestem jedną z osób, o których mówi się najczęściej. Zna mnie już prawie każdy. Jest to również jednoznaczne z obgadywaniem. Szczególnie przez te gimnazjalistki, które twierdzą, że się odchudzają, a pewnie po szkole wżerają tonę pączków, a nawet jeśli jedzą wyłącznie sałatę, to nie wiedzą, że najważniejszy jest przede wszystkim ruch.
Nim weszłam do szkoły, śmignęła przede mną niska, ruda dziewczyna. Przystanęłam, wodząc za nią wzrokiem. Mijałam ją w ostatnich dniach już kilkakrotnie. Tak jak myślałam, zmierzała w kierunku wejścia do szkoły podstawowej. Przymrużyłam oczy. Właściwie to ciekawiło mnie, kim ona była. Przez nietypowy kolor włosów powinna być równie rozpoznawalna, jak ja. Zerknęłam na zegarek elektryczny na ręce. Zostało mi jeszcze sporo czasu, więc ruszyłam w ślad za nią. Nawet nie zauważyła, że ktoś ją śledzi. Wyglądała na zamyśloną. Z nikim nie rozmawiała. To trochę utrudni sprawę.
W szkole było niewiele osób chociażby przez wczesną godzinę. Kiedy zauważyłam, że stanęła pod jedną z klas, doszłam do wniosku, że chyba nie lubi się spóźniać... Nie to co ja. O ile zwykle bywałam w szkole prędzej, tak się spóźniałam około dwóch minut. Prysznic czasem zajmował mi więcej czasu, niż zamierzałam.
Naszła mnie ochota na odwalenie jakiegoś niezwykle głupiego numeru. Po chwili namysłu wpadłam nawet na pomysł, co to mogłoby być. Uśmiechnęłam się do siebie krzywo. Wypatrzyłam przechodzącą korytarzem zapewne nauczycielkę, podeszłam do niej i nie pozwalając jej zacząć, odezwałam się:
- Jestem z Liceum Ogólnokształcącego imienia Stanisława Moniszuki - wymyśliłam nazwę na poczekaniu - i należę do wolontariatu. Dostaliśmy za zadanie zająć się osobami, które mają problemy z rówieśnikami. Chciałabym się spotkać po szkole z tamtą... rudą dziewczyną - spojrzałam w kierunku niczego nie świadomej dziewczynki - Niestety nie wiem, jak się nazywa i nie znam jej numeru telefonu. Czy mogłaby pani...?
Pokręciła głową.
- Niestety nie. Skoro chodzi o, jak dobrze mniemam, zaprzyjaźnienie się, powinnaś sama do niej podejść.
Wypuściłam z płuc powietrze. Spojrzała nieufnie na moje sportowe ubranie, lecz ja udałam, że tego nie dostrzegłam.
- Ma jutro urodziny. Wraz z wolontariatem chciałabym urządzić jej przyjęcie-niespodziankę. Na pewno będzie jej miło...
Nie wiedziała już co powiedzieć. Uśmiechnęłam się niepewnie. Przeczucie mówiło mi, że zaraz mnie wyrzuci za drzwi.
- Anastazja Zawadzka - oznajmiła ze zrezygnowaniem - więcej informacji wyjawić mi nie wolno.
- Okeej - odpowiedziałam z udawanym entuzjazmem. - Dziękuję za pomoc.
Skinęła głową, uśmiechnęła się i poprawiając torbę na ramieniu, zwyczajnie odeszła. Westchnęłam, spoglądając w stronę rudowłosej. Nawet nie drgnęła, słysząc swoje imię i nazwisko. Może się wyłączyła? No, nieistotne. I co teraz? Mój numer się nie powiedzie bez jej telefonu.
Zerknęłam na zegarek. Zostało jeszcze trochę czasu. Zobaczyłam stado dziewcząt zbliżających się do drzwi, przy których stała Ana. Chyba pora na drastyczniejsze kroki. Wtopiłam się w ich grupkę, a te zajęte rozmową, nawet mnie nie zauważyły. Stanęłam tuż za plecakiem rudowłosej i delikatnie rozpięłam losową przegródkę i wyciągnęłam z bocznej kieszonki połyskującego iPhone'a. Trochę starszy model od mojego. Gdybym tylko chciała, mogłabym ją bez problemu okraść, a ona nawet by tego nie poczuła. Jednak na rozważania o bezpieczeństwie nie było mowy. Wykręciłam swój numer i kiedy poczułam wibracje w kieszeni bluzy, odrzuciłam połączenie i usunęłam historię telefonowania. Odłożyłam urządzenie na swoje miejsce, po czym szybkim krokiem odeszłam. Będąc już przy drzwiach szkoły, zerknęłam na swój wyświetlacz, modląc się w duchu o to, by nie miała numeru zastrzeżonego. Na szczęście wyświetlił się rząd dziewięciu cyfr. Voilà! Problem z głowy. Dalszą realizacją mogę się zająć po lekcjach.
Pospieszyłam do części budynku poświęconego gimnazjalistom. Muszę szybko wziąć prysznic.
***
Lekcje przebiegły mi raczej bez większych szaleństw. Spóźniłam się co prawda dobre dziesięć minut i weszłam do klasy z wilgotnymi wciąż włosami, ale nie przejęłam się tym zbytnio. Właściwie cały czas siedziałam z iPhonem w ręce, ukrywając się to za piórnikiem, to za książką... jednak nauczyciele zdawali się to ignorować nawet w przypadku, kiedy robiłam to całkiem jawnie. Moje notatki w zeszytach składały się w dużej mierze z samych tematów. Ważniejsze były dla mnie rozmowy z przyjaciółmi z poprzedniej szkoły. Nauka to straszna strata czasu.
Kiedy wyszłam ze szkoły, już robiło się ciemno. Westchnęłam pod nosem z rozczarowania. Naprawdę przesiadywanie w tej dziurze było jakimś koszmarem. Traciło się wszystkie godziny dnia, kiedy świeciło słońce, a później dziw, że brakuje nam motywacji do czegokolwiek. W słońcu było witamina B, która dawała energię... czy coś takiego.
Droga do domu nie była szczególnie daleka, więc dobiegłam na miejsce w dość szybkim tempie. Zrzuciłam kurtkę, rzuciłam plecak gdzieś w kąt domu, włączyłam głośną muzykę i zaczęłam tańczyć. Trochę brakowało mi jakiegoś towarzysza lub koleżanki do wspólnych pląsów, ale i tak wciągnęło mnie to na tyle, że zaprzestałam temu dopiero w momencie, kiedy opróżniłam butelkę wody mineralnej, a włosy przykleiły mi się do czoła. Z wypiekami na twarzy i z głośnym śmiechem padłam na kanapę. A musiałam jeszcze przygotować obiad. Może po prostu coś zamówię? Nabrałam ochoty na świeżutkiego kebaba.
Jak postanowiłam, tak zrobiłam. Kiedy mama przekroczyła próg domu, akurat byłam w połowie jedzenia. Wyglądała na nieco zaskoczoną.
- Ustaliłyśmy przecież, że to ty przygotowujesz obiady...
- Mam prawo od czasu do czasu coś zamówić.
- To niezdrowe - upierała się mama, jednak usiadła przy stole. Prychnęłam.
- I co z tego? Przynajmniej jest smaczne.
Po obiedzie, podczas którego słuchałam mamy, która żaliła się na przygłupich pracowników i zbyt wymagającego pracodawcę, udałam się do swojego pokoju. Niedługo potem wyszła z domu, by poprowadzić zajęcia na siłowni. Zerknąwszy na zegarek, przypomniałam sobie o rudowłosej. Gwałtownie wyrwałam telefon z kieszeni plecaka i sprawdziłam, czy rzeczywiście mam jej numer. Wciąż w to nie mogłam uwierzyć. Pora sprawdzić, kim była i czy jej osobowość jest równie ciekawa, jak włosy.
Wykręciwszy numer, musiałam odczekać kilka sygnałów. Już myślałam, że nie odbierze w obawie przed kolejną natrętną reklamą, kiedy usłyszałam w słuchawce słodki głos:
- Halo?
O mój Boże. To się naprawdę dzieje. Odebrała. I co mam jej powiedzieć?
- Halo? - powtórzyła z rosnącym niepokojem.
- Halo, halo! - odezwałam się. Nie chciałam, by się rozłączała. - Wyjdziesz na dwór? Spotkajmy się przy ulicy Mickiewicza - rzuciłam pierwszą lepszą nazwą ulicy - Byle szybko! Nie będę tak stać w nieskończoność.
Zapanowała cisza, więc po chwili oczekiwania na odpowiedź, zapytałam:
- To jak? Idziesz?
Po drugiej stronie usłyszałam dziwny, zduszony dźwięk, po którym nastąpił sygnał, oświadczający, że się rozłączyła. Stałam z iPhonem przyłożonym do ucha jeszcze przez dłuższą chwilę trawiąc to, co właśnie zrobiłam, po czym wsadziłam go do kieszeni bluzy i pospieszyłam do drzwi wyjściowych. Wprawnie ubrałam się na dwór.
Z zaskoczeniem stwierdziłam, że znowu zaczął padać śnieg. Chciałam pojechać na rolkach, ale wyglądało na to, że moje plany poszły na nic. Przełożyłam je przez ramię i szybkim krokiem ruszyłam w kierunku ulicy Mickiewicza. Na szczęście nie była wcale tak daleko od mojego mieszkania, więc dotarłam tam całkiem szybko.
Było niepokojąco cicho. Tak, że aż dzwoniło mi w uszach. Obserwowałam grube płatki śniegu wirujące na wietrze. Osiadały ze spokojem na ulicy, którą nie przejeżdżał ani jeden samochód i na niemalże pusty chodnik. Po bokach ulicy znajdowały się domy jednorodzinne, dziwnie beznamiętne w światłach lamp. Palce zaczęły mi sztywnieć, więc powoli zwątpiłam w przybycie Any. Gdy zdecydowałam jednak poczekać jeszcze chwilę, zobaczyłam rower wyjeżdżający zza zakrętu z całkiem sporą prędkością. Puls mi przyspieszył. To ona? Zmrużyłam oczy. Im bliżej była, tym pewniejsza się stawałam, że opatulona dziewczynka musiała być właśnie nią. Jednak jej prędkość nie wskazywała na to, by zamierzała przystanąć. Może mnie nie zauważyła?
- Anastazja, stój! Tu jestem!
Aż odskoczyłam, kiedy ruda z impetem wjechała w krzaki tuż obok mnie. W pierwszej chwili mnie zamurowało, jednak widząc jej przerażoną minę i to, że sama zdołała wypełznąć spod roweru i warstwy krzaczorów, wybuchnęłam śmiechem. Miała całą czapkę od śniegu, który musiał opaść z gałęzi.
- Żebyś ty siebie widziała!
Znieruchomiała i patrzyła na mnie okrągłymi ze zdumienia lub przerażenia oczyma. Nie czekając, aż zacznie protestować, pomogłam jej się podnieść.

<Anastazja? Wiem, dodałam dużo akcji>
Długie op.
91%
5

niedziela, 19 marca 2017

Od Weroniki „Nauczyciele są zdradliwi” cz. 1 (cd. chętny)

Poniedziałek, 19 stycznia, 2015 r.
Dźwięk budzika nigdy nie był dźwiękiem, który chciałam usłyszeć jako pierwszy po wstaniu z łóżka. Tak było też i za tamtym razem. Każdego wieczoru kładłam telefon po drugiej stronie pokoju – na parapecie, aby nie włączać za każdym razem funkcji „drzemka”. Zawsze wstawałam tak, aby mieć zapas czasu, ale później panikowałam, że się spóźnię, choć nigdy tak nie było. W ciągu mojego szkolnego życia do tamtego momentu zdarzyło mi się spóźnić może trzy razy? Może cztery? W każdym bądź razie niewiele. Byłam zmuszona do ruszenia się z łóżka. Założyłam puchate kapcie stylizowane na postać jednorożca. Nie były one butami markowymi, kupiłam je za około dwadzieścia złotych w sklepie z odzieżą używaną. To i tak dużo jak na taki sklep. Prawie każdy miał z niego ubrania, chyba, że znalazł pieniądze na zamówienie z Internetu. Wtedy wszystko wyglądało inaczej. Mimo wszystko dzieci z naszego miasta żyły raczej skromnie, na takie luksusy decydowały się najczęściej dzieci z Jaskółkowa, ale nie każde. Mi Mnie nie zależało na tym, aby mieć najdroższe ubrania od najlepszych marek. Wystarczy, że wyglądały schludnie, były do mnie dopasowane i czułam się w nich komfortowo. Większość swojego kieszonkowego przeznaczałam na sprzęt jeździecki. Bardzo lubiłam przeglądać czapraki, czy też owijki, w jeździeckich sklepach internetowych. Naturalnie nie kupowałam ich, ale lubiłam je po prostu oglądać. Na przykład w drodze autobusem przemieszczającym się między miastami. Przesiadałam się do autobusu miejskiego i on dowoził mnie do szkoły. Mogłam tak jeździć tylko w chłodne dni. Gdy pogoda była odpowiednia, musiałam jeździć rowerem. Lubiłam ten sport, ale mimo wszystko bardziej odpowiadało mi jeżdżenie autobusami. Jednakże wtedy była zima, temperatura wynosiła zero, a więc mogłam sobie pozwolić na ten przywilej. Wybrałam ubrania i powędrowałam do łazienki. Wzdrygnęłam się, gdy zimne krople dotknęły mojej skóry. Od razu przełączyłam wodę na cieplejszą. Minuta. Druga. Trzecia. Co się dzieje? Bez przerwy leciała zimna woda. Znów awaria? Świetny początek dnia. Zimny prysznic. Byłam po nim bardziej markotna i rozczarowana, niż pobudzona. Jednak to nie miał być koniec problemów dnia dzisiejszego. Podczas rozczesywania włosów szczotka spadła mi tysiące razy, tak, jakby miała uprzykrzyć mi życie. Nie trudziłam się wiązaniem włosów, tylko włożyłam gumkę w tylną kieszeń moich czarnych rurek. Nie miałam co prawda tamtego dnia mojego ukochanego przedmiotu polegającego na bieganiu po okręgu na boisku szkolnym, gdy nauczyciel rozprawia z drugim o wyniku wczorajszego meczu. Taki akurat mi się trafił. Zeszłam piętro niżej na śniadanie. Od razu zapachniało mi jajecznicą. Próbowałam się uśmiechnąć do mamy myjącej naczynia, ale zapewne kąciki moich ust  uniosły się nieznacznie.
- Smacznego – powiedziała i patrzyła na mnie wyczekująco.
Zaczęłam jeść śniadanie, co chwila zerkając na moją mamę.
- O co chodzi?
- Ty się mnie pytasz, o co chodzi? Za co dostałaś trójkę z matematyki?
Jaka trójka? CO?! Nie wierzyłam, że ten dzień mógłby być gorszy, ale jednak. Ta zołza, Kościelna z gimnazjum, z którą mamy zastępstwo, póki nie znajdą nauczyciela w podstawówce. Genialnie, do końca tego tygodnia mogę pożegnać się  z laptopem.
- Nie mam pojęcia! Poza tym, skąd to wiesz? Mówiłam, że pani Kościelna się na mnie uwzięła… - w oczach stanęły mi łzy. Tak, płakałam, jeśli dostawałam złą ocenę.
- Napisała do mnie maila, żebyś się wzięła do nauki i że dostałaś trójkę z kartkówki. Zabieram Ci laptopa, w środę po szkole Ci oddam. Do tego czasu będę cię pytać z każdego tematu. – Popatrzyła na mnie karcącym wzrokiem i znów zabrała się za mycie naczyń.
Pokiwałam tylko głową. Po skończonym jedzeniu podałam mamie talerz i poszłam do łazienki umyć zęby. Rzecz jasna nadal woda leciała zimna. Co ciekawe, woda w kuchni, była ciepła. Poszłam do swojego pokoju. Zegar wskazywał szóstą dwadzieścia. Udałam się do salonu, gdzie mieściło się posłanie Hektora. Gdy cmoknęłam przyszedł do mnie, mimo, że jeszcze chwilę wcześniej spał. Zabrałam go na krótki spacer po ulicy. No właśnie, mi się wydawało, że krótki. Wróciłam za piętnaście minut siódma. Autobus za pięć minut. Pobiegłam na górę, chwyciłam plecak, telefon, portfel i klucze, szybko się ubrałam, rzuciłam mamie, psu i przeziębionemu bratu przelotne „cześć” i pobiegłam na przystanek. Gdy tam dotarłam, pojazd już odjechał, więc byłam zmuszona poczekać na następny, dopiero za piętnaście minut. Czas ten głównie poświęciłam obserwacjom okolicy. Nic ciekawego, przecież tam mieszkałam. Znudzona wsiadłam do autobusu, który w końcu przyjechał po tych piętnastu minutach.
Rzadko ludzie z Janosikowa podróżowali do Jaskółkowa, wolnych miejsc zatem było pełno. Autobus był krótki, ale mimo to, mieścili się tam wszyscy pasażerowie. Zajęłam jedno z siedzisk na samym końcu. Za oknem obraz był dość monotonny. Szara ziemia, która zapewne jest polem, oraz co jakiś czas kilka drzew. Nic ciekawego. Wyjęłam z kieszeni wszystkie rzeczy, które wzięłam w locie i schowałam je do plecaka. Zostawiłam tylko telefon. Zgodnie ze swym nawykiem weszłam na stronę sklepu jeździeckiego „Caballo” i przeglądałam rzeczy na promocji. W oczy rzuciła mi się śliczna, bordowa derka. Sześćdziesiąt siedem złotych, łącznie z dostawą siedemdziesiąt pięć. Przynajmniej mam na co zbierać. Udało mi się nawet dobrać cały komplet. Jednak zakup całego mógł pozostać tylko marzeniem, ponieważ miałam różne inne wydatki. Może za rok uda mi się to wszystko zdobyć. Pożyjemy, zobaczymy.
Z głośnika wydobył się głos tak znanego mi lektora – „Następny przystanek: Codzienna”. Wstałam ze swojego miejsca i byłam przygotowana do wyjścia. Kliknęłam stary przycisk „STOP” i wysiadłam. Ławkę zajmował chłopiec w wieku koło dziewięciu lat i zajadał chipsy. Że też im rodzice na coś takiego pozwalali – obżerać się łakociami na przystanku, jednocześnie siedząc na przemarzniętej ławce pokrytej lodem.
- Zupełny brak odpowiedzialności – mruknęłam pod nosem i wyglądałam autobusu, który miał wyjechać zza rogu. Po dwóch minutach znów mogłam cieszyć się względnym ciepłem w pojeździe, który był tylko starym rzęchem i skrzypiącym tak, że spokojnie można było usłyszeć go przecznicę dalej. No ale lepsze to, niż podróż piechotą parę kilometrów. Po pięciu, może sześciu minutach, finalnie przyjechał i podwiózł mnie pod szkołę. Byłam tam dziesięć minut przed dzwonkiem, co zmusiło mnie do biegu. Przeciskałam się pomiędzy dzieciakami i rodzicami, którzy odprowadzali swoje pociechy do tego jakże wspaniałego miejsca, tak przyjaznego dzieciom, że Kościelna wstawiła mi trójkę za nic! Mam jej serdecznie dość, niech już wraca do tego swojego gimnazjum… W szatni spotkałam tylko Janka, chłopca z naszej klasy, z którym niezbyt się lubiłam, bo często zgłaszał się na polskim, co wytrącało mnie z równowagi.
- Zrobiłaś pracę domową z historii? – usłyszałam głos za sobą.
Mruknęłam coś i po zdjęciu kurtki - no bo po co zmieniać buty? – pędem pobiegłam na lekcje. Zdyszana byłam już pod klasą. Trzy minuty po dzwonku. Z kim mieliśmy matematykę? No z kim? Z Kościelną, która nie przepuściła mi tego spóźnienia zgodnie z moim przekonaniem. Weszłam do klasy z miną zbitego pieska.
- Dzień dobry, przepraszam za spóźnienie.
- Owszem, spóźnienie Gawrońska. Siadaj. – Odprowadziła mnie wzrokiem do drugiej ławki w rzędzie od okna i obserwowała mnie badawczo.
Patrycja z czwartej ławki zaśmiała się cicho, ale zaraz nauczycielka przepytała ją z trzech ostatnich lekcji, z czego dostała dwójkę. Przynajmniej w tym zgadzałam się z Kościelną.
Po matematyce była przyroda, po przyrodzie historia, na którym zarobiłam plusa za odczytanie bezbłędnie pracy domowej, po historii religia, po  religii plastyka, po plastyce polski i do domu. Parę minut przed piętnastą przekręcałam kluczyki w drzwiach od mieszkania. Lucyfer obserwował mnie bacznie z półki z czapkami  i szalikami, a Hektorowi ogon latał tak, jakby miał mu zaraz odpaść. Szybko przebrałam się w coś bardziej spacerowego, czyli stare, zniszczone dżinsy, a pod spodem rajstopy, oraz gruby, nieco naruszony przez kocie pazury sweter. Sama nie wiem, ile miałam wtedy swetrów. W każdym bądź razie dużo. Bardzo dużo. Dzisiejsza trasa obejmowała las, duże pole, aż w końcu, żeby zatoczyć kółko i trafić tylną furtką ogrodu, przez łąkę. Rzecz jasna spuściłam Hektora ze smyczy. Uroczo wyglądał z śniegiem na nosku, po wąchaniu ziemi. Skakał na drzewa w poszukiwaniu wiewiórek, ale te chyba wolały odpoczynek w ciepłych norkach, zamiast zabawy z głupkowatym kundlem, który myśli, że będzie skakał z nimi po gałęziach. Gdy zorientował się, że jego przyjaciół nie ma, a jeśli są, to niechętni do zabawy, puścił się biegiem do przodu i obwąchiwał każdy kąt. Pilnował też, aby sumiennie oznaczać swoje krzaczki, zabezpieczając je przed wścibskim pudlem Amorem, który należy do pary staruszków, naszych sąsiadów. Lubią się razem bawić, ale zawzięcie walczą o terytorium. Na swój sposób zabawne. Amor jest ślicznym, dużym, czarnym i dumnym przedstawicielem swojej rasy. Na początku dziwiło mnie to, że mamy w Janosikowie jakiegoś rasowego psa, ale państwo Rzeniewicz pochodzili z bogatszej rodziny i chcieli tylko odpocząć od dużego miasta. Poniekąd rozsądnie, ale ciekawiło mnie, jak przestawili się z luksusów do niewielkiej wsi. Na łące próbowałam poszukać pierwszych przebiśniegów i krokusów, jednak zrozumiałam, że to jeszcze za wcześnie. W dobrym humorze wróciłam do domu, gdzie czekał na mnie ten smarkacz, Szymon.
- Siostrzyczko, zrób mi kanapki. – piękne słowa, zwłaszcza, że dopiero co weszłam do domu.
- Sam sobie zrób, mam inne rzeczy do roboty – burknęłam i zdjęłam szelki z Hektora. Następnie rozebrałam się i poszłam zmienić ubrania na takie, by się nie zagotować. To było pierwsze miłe wydarzenie tamtego dnia.
Odrobiłam lekcje jak każda grzeczna dziewczynka i od razu spakowałam się na następny dzień. Czułam już podniecenie – spełniłam już wszystkie warunki i mogłam  iść do stajni. Usłyszałam sygnał nowej wiadomości na moim telefonie, więc wyjęłam go z kieszeni. „Zapomniałam ci powiedzieć, żebyś rozładowała zmywarkę.  ~ Buziaczki, Mama” – och tak, najlepszy SMS jaki mogłam w tamtej chwili dostać. Emocje opadły, a ja, rozczarowana dziewczynka, poszkodowana przez los wlokłam się do kuchni, by wyjąć z niej wszystkie naczynia. Tak, jakby mój brat nie mógł tego zrobić. Niby był chory, ale umiał oglądać telewizję przez cały dzień z przerwami na MOJEGO laptopa. Miałam wrażenie, że niedługo się wyprowadzę, jeśli ten leń nie nauczy się wykonywać domowych obowiązków. Dokładnie postawiłam ostatnią szklankę w szafce tak, aby przy jej otwieraniu, nic nie spadło i się nie zbiło. Teraz już byłam wolna. Z radością w sercu, gdyż nie było tego widać po mojej minie, wzięłam moją torbę z rzeczami na zmianę i przysmakami dla Jutrzenki i poszłam na przystanek. Gdyby nie to, że mój bagaż trochę ważył, mogłabym spokojnie przejść dwa przystanki. Ale już skoro wprowadzili linie autobusowe jeżdżące do piętnaście, dwadzieścia minut, niejeżdżące od południa do trzynastej, to trzeba było korzystać.
Mogłam spokojnie przebrać się w łazience w budynku „biurowym”, jeśli można to tak nazwać. Wzięłam dwa jabłka – jedno dla mnie, a drugie dla klaczy. Miałam poczekać na Igora, którego klacz miała boks koło mojej. To znaczy jego, mojej… tylko je dzierżawiliśmy, nic poza tym. Ale dla mnie nie miało znaczenia to, czy ją posiadam, czy dzierżawię. Kochałam ją całym serduszkiem. Pasowałyśmy do siebie, bo obie nie lubiłyśmy ujeżdżenia i dzikich rzeczy pokroju woltyżerki.
- Hej, jesteś Weronika, prawda? 

< ktoś coś? >

Długie op.
2 błędy ort. i 1 inter. = 88%
4

niedziela, 5 marca 2017

Od Nataniela „Korepetycje” cz. 1 (Cd. Michał)

Środa, 17 grudnia 2014 r.

- Wiesz Nat, gdybym był samowystarczalnym transwestytą brałbym cię z miejsca. - wyznaje niezwykle czarujący głos. Do kogo należy? No tak. Do mnie.
- To było płytkie. I dlaczego gadasz z własnym odbiciem, skoro zaczyna się pierwsza lekcja? - kolejna porcja basu niczym wyjęta z gardzieli anioła. Czyja? No tak. Nadal moja.
- Dobra, starczy tego samouwielbienia. - kończę tę jakże inteligentną konwersację, po czym nakładam odrobinę pasty na szczoteczkę. Kilka minut później, upewniony o własnym nienagannie perfekcyjnym wyglądzie wychodzę z łazienki. Chwytam jabłko, rujnując tym samym kompozycję owoców w misce nadającą się do uwiecznienia na płótnie, i ruszam na spotkanie z szarą rzeczywistością.
- Trzymaj się, Lucy! - krzyczę na chwilę przed zamknięciem drzwi do białego owczarka rozłożonego pod kaloryferem.
- Ale ja jej zazdroszczę. - wzdycham, gdy otula mnie chłodne, styczniowe grudniowe powietrze. Najchętniej zostałbym w domu, jednak kilka kolejnych dni przerwy poskutkuje nieklasyfikowaniem, a nie uśmiecha mi się powtarzanie klasy. Mimo to, odpuszczam sobie pierwsze zajęcia. Wizja bezmyślnego wpatrywania w tablicę, podczas gdy Skrzekacz próbuje wbić coś do mojej głowy jest równie kusząca jak oglądanie jej płaskiego tyłka, kiedy odwraca się, by napisać następny, nic nie wnoszący do życia wzór. Z resztą, nawet jeśli pójdę na lekcję, zagrożenie z matmy magicznie nie zniknie, więc jaki w tym sens? Chyba muszę załatwić sobie korki...
- O wilku mowa... - mruczę dostrzegając orzechową, pofalowaną czuprynę wśród zgrai pierwszoklasistów. Niestety, nie dane mi jest zbliżyć się do jej posiadacza, gdyż plany zaprzepaszcza dzwonek na drugą lekcję.
- Co my teraz mamy? - pytam pierwszej lepszej osoby z mojej klasy.
- Matematykę. - odpowiada, co ja w myślach kwituję cichym "kurwa".
- A wcześniej? - to już raczej tylko formalność, bo zaczynam się domyślać w czym popełniłem błąd.
- Fizykę.
Chyba faktycznie mam jakąś zaćmę czy ogólne niedojebanie, że chcąc uciec z matmy, tak naprawdę nie poszedłem na inny przedmiot. Kolejność najwyraźniej pomyliłem zerkając przelotnie na plan w telefonie, kiedy wychodziłem z domu.
***
Super. Po prostu zajebiście. Kolejna jedynka tylko dlatego, że nie miałem zadania. Przykro mi pani Kościelna, wolę patrzeć jak schnie farba niż uczyć się na twoje zajęcia.
- Hej Misiu, co tam u ciebie ciekawego słychać? - pytam niskiego bruneta, kiedy wreszcie mam okazję z nim porozmawiać. Niestety, próba poproszenia o korki musi odejść na bok, gdy Michał pyta, czy widziałem Ewelinę. Trudno nie zauważyć, określenie "dobra dupa" w jej przypadku to mało powiedziane, ale tę uwagę wolałem zachować dla siebie. Po znalezieniu Ewy chcę jeszcze zagadać chłopaka, ale mają swoje sprawy związane z gazetką, więc się nie mieszam. Resztę przerwy spędzam na rozmowie ze znajomymi i odpisaniu zadań domowych z innych przedmiotów, żeby nie dostać kolejnej niedostatecznej jednego dnia. Po dzwonku udaje mi się usłyszeć fragment rozmowy Oskara z Eweliną, więc podchodzę do nich, chcąc trochę pośmieszkować, bo w końcu uroczo wyglądali stojąc blisko siebie. Najwyraźniej Ewka nie wyczuwa wesołego tonu, uznając go za ironiczny i niemiły, ale wolę odpuścić sobie po jej pocisku wymierzonym w moją stronę.
Kolejna matma tego dnia, o której istnieniu też nie wiedziałem do czasu dzwonka. Na szczęście Kościelna po jednym ochrzanie wymierzonej w moim kierunku postanowiła odpuścić sobie drugi, pewnie ze świadomością, że i tak jej nie posłucham. Jak zwykle przetrzymała nas dłużej na lekcji. Nigdy nie zdąży wyrobić się z materiałem na dany dzień, więc zadania dyktuje już po dzwonku. Minuta istnienia wyrwana z życiorysu. Wychodząc, dostrzegam po raz kolejny dzisiaj kasztanowe włosy, spod których błyska zamyślone, nieco przerażające, choć to akurat norma, spojrzenie ciemnobrązowych oczu. Znów rozmawia z Ewą, lecz tym razem dziewczyna nie zatrzymuje się na dłuższe pogawędki, a daje mu coś i znika, obierając kierunek damskiej szatni. Nic dziwnego, że większość mojej klasy podąża za nią, w końcu teraz lekcje z Glory. Seksowna do granic możliwości, ale taka suka, że pewnie psy za nią wyją. Mimo to, po prostu nie sposób nie przejść koło niej bez spoglądania za siebie w kierunku kształtów okalających jej tył czy przód. Chociaż patrzenie to jedyne co można czynić wobec jej osoby, samo zbliżenie do pani Królewskiej powinni uprzedzać formułką „przed kontaktem zapoznaj się z treścią własnego testamentu bądź skonsultuj się z lekarzem lub farmaceutą, gdyż każda rozmowa niewłaściwie przeprowadzona zagraża twojemu życiu lub zdrowiu”. Nat, ale z ciebie dzisiaj śmieszek.
- I co, stary? Czyżby dała ci kosza? - chwytam go niespodziewanie za ramię, na co reaguje delikatnym podskokiem. Uśmiecham się na tę uroczą czynność.
- Nat, daj spokój... Po prostu razem robimy gazetkę, ok? – mówi, a mi w głowie przemyka myśl, że może mógłbym dołączyć. Bo czemu nie?
- Ja też mogę? Czy może mnie nie chcecie, bo przeszkodzę wam w strefie potajemnego randkowania?
- A będziesz chciał zostawać po lekcjach, by pracować nad projektem do szkoły, z którego nagroda nie będzie równowarta zużytemu czasowi? Zachowanie może ci się podnieść tylko góra o jeden stopień. - to faktycznie nie brzmi zbyt kusząco. Średnio angażuję się w życie szkoły, a zachowanie pewnie będzie się wahać koło poprawnego, co dla mnie w zupełności wystarcza.
- Dobra, skoro mnie nie chcecie... trudno. Dam ci spokój pod warunkiem, że będę mógł przyjść do ciebie jutro po lekcjach, bo od początku roku... a może i nawet dłużej... hm, no nie ważne, w każdym razie kompletnie nie mam pojęcia, o czym gada ta facetka od matmy. - mam świadomość, że chłopak znajduje się w klasie niżej, ale i tak pewnie z paplaniny Skrzekacza wyciąga o wiele więcej ode mnie.
- Darmowe korki? - słyszę nieco zakłopotany śmiech. Może powinienem poprosić inaczej? Reaguje tak, jakby wcale nie chciał tego robić. Zastanawia mnie o czym myśli. A jeśli się nie zgodzi? Będę miał przekichane.
- Przecież dla takiego kujona jak ty to żadna filozofia, nie? - lekko naciągam własne rozbawienie. Szturcham go palcem po boku, żeby trochę uspokoić Michała, co chyba odbiera pozytywnie. Czyżby Miś miał łaskotki? Nie wiem jak i po co, ale ta wiedza może być całkiem przydatna.
- Niech będzie, tylko przynieś jakąś czekoladę, albo co. – twierdząca odpowiedź naprawdę mnie cieszy.
- Dobra! To ja lecę na WF. Glory się wścieknie, jeśli się spóźnię. - biegiem ruszam w kierunku szatni sąsiadujących z salą gimnastyczną, już czekając na nadejście kolejnego dnia. Serio, Nat? Cieszy cię fakt, że jutro po lekcjach będziesz musiał zakuwać? Świat staje na głowie.
Szybko przebieram koszulkę, buty, granatowe jeansy zmieniam na spodenki. Reszta chłopaków zdążyła wyjść już na halę, więc jest szansa na to, że dostanę niezły opieprz.
- Wilk? - pyta nauczycielka sprawdzając obecność.
- Jestem! - odpowiadam, podbiegając do reszty grupy. Mierzy mnie spode łba takim spojrzeniem, że Michał przy niej ma wzrok zagubionego szczeniaczka. Następnie wymienia nazwiska pozostałych osób, po czym decyduje, że dziś gramy w piłkę ręczną. Wzdycham na myśl o tym sporcie. Jak niedorozwinięty zlepek nożnej z siatkówką. Jednak ani myślę sprzeciwiać się woli pani Królewskiej.
Krótka rozgrzewka, rozdzielenie drużyn, gwizdek rozpoczynający grę. Nie szło mi najlepiej, nie pasjonuje mnie ręczna, ale przynajmniej nie dostaję z łokcia jak Ewelina. Nasz zespół zaraz do niej doskakuje, sprawdzając jak poważne są obrażenia. Gloria decyduje, że gramy dalej mimo ewidentnego złamania zasad.
- No halo, przecież był faul! - głośno komentuje jeden z chłopaków. Nie ma jednak co wzbudzać litość wobec wuefistki, więc chcąc nie chcąc musimy wrócić do meczu.
Reszta zajęć sportowych, z resztą podobnie jak wszystkich mija mi całkiem szybko. Po powrocie do domu czeka już tylko rutyna. Rutyna i głodny pies.
- Już, już, Lucy - śmieję się do pogrążonej w euforii psiny. Miło, gdy ktoś cieszy się na twój powrót do domu. Choćby był tylko czworonogiem. Otwieram puszkę mokrej karmy, której zawartość przenoszę łyżką do metalowej miski. Następnie nalewam świeżej wody do drugiej, królikowi wkładam do klatki wyciągniętą z lodówki marchewkę. Kiedy zwierzaki są zajęte jedzeniem, odgrzewam sobie pizzę w piekarniku. Muszę zacząć gotować normalne obiady, ale przeważnie jestem na to zbyt leniwy. Później długi spacer, po którym zwykle owczarek kładzie się spać, zabawa z królikiem, oglądanie telewizji czy gra na komputerze, przepakowanie książek z zazwyczaj nieudaną próbą odrobienia zadań domowych, prysznic. Często wychodzę do znajomych, lecz dziś złapałem jakiegoś lenia i wyjątkowo wcześnie położyłem się spać.
Miałem fajny sen. Nie wiem, co mi się śniło. Rzadko zapamiętuję, może dlatego, iż budząc się zwykle twarz ustawioną mam w kierunku okna. Chociaż zawsze myślałem, że to tylko głupi zabobon. Pamięć sugeruje mi, że byłem jakimś… księciem? Pewnie akcja działa się w średniowieczu. I chyba jeszcze…
- Cholera. – warczę, gdy w czasie ruszania szanownych czterech liter z łóżka towarzyszy mi drażniące, choć całkiem przyjemne uczucie.
To będzie długi dzień.
***
- Przepraszam za spóźnienie. - wpadam do klasy na pięć minut po dzwonku. To i tak wyczyn jak dla mnie. Na szczęście, dzisiaj pierwszą lekcję mamy z Zawieruszyńską.
- Co się stało, że zaszczyciłeś nas obecnością tak wcześnie, Natan? - pyta Zawierucha z nieodłącznym uśmiechem na zmęczonej twarzy.
- Wie pani, raz na jakiś czas wypadałoby wpaść o normalnej godzinie. - odwzajemniam go i siadam w wolnej ławce koło jednego z chłopaków.
Może jednak przeczucia mnie myliły? Prócz nużącej kartkówki z angielskiego, wskazówki zegara poruszały się jak zaklęte. Wracam do domu żeby nakarmić zwierzęta, biorę Lucy na krótki spacer i ruszam do domu Michała zaopatrzony w podręcznik od matmy. Właściwie dopada mnie lekki stres. Chyba nigdy u niego nie byłem. Ale mimo wszystko, cieszę się, że nie będę siedział sam w prawie pustym domu. Dwadzieścia minut marszu wystarczyło, żebym stał teraz przed wejściem do jego mieszkania. Biorę głęboki oddech i trzykrotnie pukam w drewniane drzwi.

< Misiu? Bez szału, czyli standardowo dla mnie > 

Długie op.
1 błąd techniczny = 98%
5

środa, 1 marca 2017

Podsumowanie lutego

LUTY
Po raz kolejny mamy aż dwa podsumowania na głównej stronie Szkoły. Porażka. Po raz szósty.
Została nas czwórka! Weźcie się w garść, bo inaczej ten blog upadnie! Ja mogę wymyślać jakieś eventy, ale podstawa do wprowadzenia czegokolwiek, to żeby wszyscy się angażowali! Wystarczy mi napisać, że chcecie to, to i to. Jeśli macie jakiś konkretny pomysł - o tym też napiszcie! Na pewno mi to pomoże!
Proszę i błagam, piszcie opowiadania i zapraszajcie nowe osoby! ;/
W tym miesiącu pojawiło się 1 opowiadanie.

PODSUMOWUJĄC
Wyniki uczniów:
Adrianna Szpakowska: 0 (-197,5 pkt.)
Aleksandra Frąckowiak: 0 (-132.5 pkt.)
Michał Wrona: 0 (221,55 pkt.)
Ewelina Kiryluk: 1 (94,5 pkt.)
Julia Sokołowska: 0 (-73 pkt.)
Anastazja Zawadzka: 0 (13 pkt.)
Melania Kon: 0 (-20,3 pkt.)
Bonus w postaci liczenia ilości kieszonkowego oraz pkt. karmy w marcu x2,5 dla Eweliny.

Dam Melanii jeszcze kilkanaście dni (doprecyzowując: czas do 19.03), a później będę zmuszona ją zmienić w NPC.