piątek, 28 lipca 2017

Od Nataniela „Kłopoty” cz. 2 (cd. Ewelina)


Sobota, 21 luty 2015 r. / Środa, 25 luty 2015 r.
Luty. Przytłaczająca monotonia. Bura nijakość za oknem, pogoda zachęcająca wyłącznie do tego, żeby pobujać się na wietrze. Na wisielczym sznurze. Natuś, chyba masz okres.
Zaczął się weekend, a ja mam ochotę wyłącznie na zaleganie pod kocem i wykłócanie po rusku na czacie podczas nieudolnych rozgrywek w popularnej grze multiplayer. Ruszam tyłek sprzed komputera dopiero, gdy czuję jak zaczynają wyrastać mi korzenie. W dodatku nastaje popołudnie, a dalej siedzę w piżamce. To znaczy koszulce i bokserkach. Wypadałoby się ubrać.
- Już, już wychodzimy! Spokojnie, Lucy. - podejmuję karkołomną próbę słownego przywołania do porządku niesfornego owczarka. Głupku, najpierw mogłeś się jednak doprowadzić do ładu, zanim wziąłeś smycz.
Szybko zakładam leżące na krześle biurowym dresy, luźną bluzę jako ubranie wierzchnie. Przeczesuję przydługie włosy dłonią i biegnę zapiąć jej obrożę. O dziwo, nie udaje jej się zrzucić nieumytych kubków po herbacie, które zostawiłem na blacie w kuchni.
- Uch, jak wrócę muszę ogarnąć te naczynia. - nie chce mi się nawet zerkać na spiętrzone w zlewozmywaku talerze i miski, więc chwytam klucze, telefon i zaraz wychodzę. Upewniony o zamkniętych na klucz drzwiach, wrzucam wszystko do kieszeni. Zniecierpliwiony pies od razu ciągnie mnie w kierunku ulicy. Kilkakrotnie karcę ją, by przypomniała sobie, że należy iść przy nodze, później bez większych przeszkód udajemy się w stronę pobliskiego lasu. Chyba podejmuję dobrą decyzję, choć przeszliśmy spory kawałek. Przypuszczam, że zarówno ja jak i Lucy czulibyśmy się nieswojo w parku niedaleko centrum. Tutaj jest spokojniej, rzadko przechodzą ludzie. Człowiek od razu nabiera chęci do życia, wdychając świeże powietrze i wsłuchując w odgłosy przyrody. Co nie zmienia faktu, że nadal nie dopisuje mi humor, ptaki za głośno ćwierkają, piździ w cholerę, za szybko robi się ciemno i, choć dzisiaj widać przejaśnienia, to ciągle pada.
- Co, piesku, pobiegamy trochę? - suczka jakby w odpowiedzi macha ogonem, wydaje kilka piskliwych szczeknięć. Dalej trasę pokonujemy spokojnym, acz ciągłym truchtem. Najwyraźniej oboje potrzebowaliśmy ruchu, gdyż zmęczenie nadchodzi dopiero przy drugim okrążeniu po leśnych ścieżkach.
- Dobra, dziesięć kilometrów pasuje królewnie? Chodź, wracamy, bo jeszcze się przeziębimy. - oznajmiam suczce, po czym obieramy kurs do domu. W międzyczasie sprawdzam telefon. Prócz kilku powiadomień z portali społecznościowych dostrzegam nieodebrane połączenie od ciotki. Wibracje najwyraźniej nie sprawdzają się podczas biegania.
- Jak tam, Karo? - przykładam słuchawkę do ucha, szatynka odbiera po trzech sygnałach.
- Powiedz mi, na co ci ten telefon? Nigdy nie odbierasz. - zapodaje swoją maminą paplaninę.
- Uniżenie przepraszam, najukochańsza ciociuniu. To o co chodzi? - śmieję się, gdy wzdycha.
- Właściwie o nic. Zrobiłam pomidorową. Wpadniesz? - na samą wzmiankę o zupie mój brzuch głośno przypomina, że zjadłem dziś tylko kanapkę z serem.
- Daj mi godzinę. O, Karo, masz może ochotę pobawić się we fryzjera? - prawdziwy uśmiech losu, mieć ciotkę pracującą w zakładzie fryzjerskim.
- O niczym innym nie marzę. - ironia bijąca z tego zdania wręcz odbija się echem w moich narządach słuchu. - To widzimy się. - mówi, na co odpowiadam podobnie i kończę połączenie. Zaraz też docieram z Lucy przed nasze mieszkanie. Owczarek otrzymuje kolację w postaci puszki mokrej karmy, i świeżą wodę. Uzupełniam miseczkę królika. Biorę szybki prysznic, dziękując Bogu, względnie mojemu ojcu, za zamontowanie elektrycznej grzałki do wody. Przebieram się, zabieram portfel, kurtkę. Jestem zbyt leniwy, żeby iść pieszo, na szczęście autobusy kursują w miarę często. Kupuję bilet, posyłam kierowcy uprzejmy uśmiech. Nadal mam dupny nastrój.
Choć do bloku, w którym mieszka siostra mojego ojca mam jeszcze jeden przystanek, wysiadam przy niewielkim centrum handlowym, którego głównym atutem wydaje się być placówka znanej niemieckiej sieci drogerii. Wchodzę do okraszonego czerwonym logo sklepu i idę do alejki z kosmetykami do stylizacji włosów. Czy to zabrzmi pedalsko, że znam asortyment perfumerii? E, trudno.
Zerkam po półkach, gdzie czeka opakowanie niebieskiej farby do włosów. To jedyna rzecz widniejąca na mojej wyimaginowanej liście zakupów, więc cały w skowronkach ustawiam się w kolejce. Następnie czeka już tylko dziesięć minut spacerem, wspięcie po schodach na odpowiednią klatkę i przywitanie z ciotką.
- Przyznaj się, nic dzisiaj nie jadłeś. Odgrzej sobie zupę. Znowu farbujesz? Kompletnie zniszczysz sobie włosy. Wiesz, że koloryzacja jest od szesnastki? W ogóle nie powinnam ci na to pozwalać. A jak w szkole? - dobra, słowo „przywitanie” to za dużo powiedziane w tym przypadku.
- Jadłem. Już. Tak. Trudno. Wiem. Ale pozwalasz. Dobrze. - po zdjęciu butów idę do kuchni, żeby włączyć kuchenkę. Nastawiam też wodę. - Herbaty?
- Ziołowej. - kolejne westchnienie. Zastanawia mnie, czy Karo w ogóle pamięta, jak normalnie zaczerpnąć tchu. Podczas, gdy krzątam się po kuchni, ciocia szykuje prowizoryczne stanowisko do ogarnięcia moich blond kosmyków.
- Jak się czujesz? - delikatnie próbuję poruszyć drażliwy temat, nalewając zupę do miski.
- Wszystko dobrze. Natan, naprawdę nie musisz się o mnie martwić. - mówi, a do moich uszu dociera jakby odwrotność tych słów. Wyciągam łyżkę z odpowiedniej szuflady i zabieram się za posiłek.
Zawsze lubiłem kuchnię Karoliny. Nie wiem jak to określić, zawsze gotowała z miłością. Z resztą, każdy jej czyn emanował ciepłem. Nigdy nie odmówiła nikomu pomocy, wobec każdego wykazuje się wręcz matczyną troską. Jednak po incydencie z narzeczonym, wycofała się, poza pracą rzadko opuszcza dom. Widzę, jak z każdym dniem mizernieje, podejrzewam u niej niedowagę. Niestety, odtrąca każdą propozycję skontaktowania jej z psychologiem, czy pomysły mojego ojca odnośnie przeprowadzki do nas. Boję się, że kiedyś zrobi sobie krzywdę…
- Znowu tylko końcówki? - przelewa farbę do plastikowej miseczki i rozrabia ją pędzlem.
- Mhm. - mruczę, biorąc ostatnie łyżki pomidorowej. Wolę zjeść zanim zapach amoniaku rozejdzie się po kuchni. Od razu idę umyć brudne naczynia, nie chcąc sprawiać jej problemu.
- A jak z tymi kółkami, o których wspominałeś? - zagaduje, gdy idę do łazienki.
- Na chemiczne zapisał mnie Miś, a co do kulinarnego, ciągle zapominam zagadać nauczyciela. - przechylam głowę do przodu i z pomocą baterii prysznicowej spłukuję włosy. Następnie wyciskam blond kosmyki, by nie kapała z nich woda i wracam na krzesło.
- Miś? Masz na myśli tego Michała, o którym mi wciąż opowiadasz? - nakłada farbę na pierwsze pasma, które następnie zawija w paski folii aluminiowej.
- Tsa. Hej, czy ty mi właśnie sugerujesz, że jestem nudny? - oburzam się sztucznie.
- Skąd. To miło, że znalazłeś sobie przyjaciół w nowej szkole. Tylko uważaj na siebie, Nat.
- Naprawdę nie musisz się o mnie martwić, ciociu. - wyznaję, powtarzając jej słowa, a choć nie widzę jej twarzy, wiem, że się uśmiecha.
***
 - Nie uważasz, że w niebieskim wyglądam pociągająco, Lucy? - śmieję się do owczarka, wyraźnie zbulwersowanego pobudką o tak wczesnej porze.
- Przestań patrzeć na mnie w ten sposób, skoro ja muszę wstawać, ty też byś mogła. Zaraz i tak wskoczysz na sofę i będziesz spała dalej. - wytykam język w jej kierunku, a ta szczeka na odchodne, następnie znikając w moim pokoju.
- Tylko nie zostaw mi futra na łóżku! - poprawiam uczesanie przed lustrem, myję zęby. Kiedy jestem już pewien, że wyglądam oszałamiająco, opuszczam łazienkę i szperam za drobnymi w celu zakupu jakiegoś śniadania. Później już tylko chwytam plecak, sprawdzam zawartość misek zwierzaków i idę pod mieszkanie przyjaciela.
- Misiu, stęskniłeś się za mną? - pytam, gdy wychodzi z domu. W końcu nie widzieliśmy się cały dzień. To przecież bardzo długo.
- Oczywiście. - przewraca oczami, następnie ruszamy do szkoły, w drodze prowadząc luźną rozmowę. Dotarcie do budynku zajmuje nam kilkanaście minut, rutyną stało się otwieranie przeze mnie drzwi dla chłopaka.
- Dobra, muszę jeszcze znaleźć Januszaka i wpaść do sklepiku. Złapię cię później. - uśmiecham się do szatyna i ruszam w swoim kierunku. Dokładniej pod salę 62. Pukam, czekając za standardowym „proszę” zza drzwi, które z resztą zaraz słyszę.
- Dzień dobry panu. - zaczynam, kiedy wchodzę do pomieszczenia.
- Dzień dobry… Norbert? - staruszek wymienia chyba pierwsze lepsze imię, które zaczyna się na literę „n”. Chociaż nie chowam jakiejś specjalnej urazy, w końcu polskiego przeważnie uczy nas Zawieruszyńska.
- Natan. Chciałem spytać, czy można dołączyć do kółka gastronomicznego. - wyjaśniam z delikatnym uśmiechem.
- Natan, przepraszam. Oczywiście, mamy kilka wolnych miejsc. Zajęcia odbywają się we wtorki po ósmej godzinie. Możesz wpaść w przyszłym tygodniu, zobaczyć jak prowadzimy lekcje.
- Dobrze. W takim razie dziękuję i do widzenia. - żegnam się, zamykając za sobą drzwi. Właściwie czemu polonista prowadzi zajęcia kulinarne? Sam do siebie wzruszam ramionami, bo w końcu co za różnica, i obieram kurs na sklepik. Tam dorwałem jakąś kanapkę, sok, chwytam też nowy zeszyt, bo przez to całe odrabianie lekcji, ten od matmy już mi się skończył. Robię to chyba w samą porę, gdyż zaraz zabrzmiał ogłuszający dzwonek, zwiastujący kolejny szary dzień nauki.
Zacząć szkołę od nudnego wykładu na temat poetów? Super. Ziewam, niechlujnie przepisując z tablicy co drugie słowo. W międzyczasie bierze mi się na myślenie. Przez Misia mam coraz mniej nieobecności w szkole i w ogóle trochę lepiej mi idzie. Nat, niedługo zaczniesz zachowywać się jak kujon. Chyba trzeba namówić chłopaków na jakiś wypad w czasie lekcji…
- Ewelina Kiryluk. - przebudza mnie głos dyrektora. Na szczęście nie ja. Chociaż trochę dziwi mnie zachowanie Ewy. Nawet ją polubiłem. W tym wydaniu chyba też. Niby gimbaza zmienia człowieka, ale żeby dobra uczennica tak się zdemoralizowała? Może robi to pod publikę. W sumie nic mi do tego. Ciekawe co wymyślił na nią pan Letter.
***
Informatyka. Po niej jeszcze tylko jedna lekcja. I do domu. Rozpalę w kominku, może zrobię naleśniki. Mógłbym też zaprosić Misia, albo umówić się z kimś na mieście. Niech już przyjdzie wiosna.
- Teraz wytłumaczę wam szczegóły projektu. - dobra, Natuś, nie odlatuj i słuchaj.
Nauczyciel przedstawia nam pomysł stworzenia animacji, który mamy zrobić w parach. Słowa „w parach” od razu wywołują szum, i zanim zdążyłem całkowicie ocknąć się z rozkmin, najlepsze miejsca są już pozajmowane.
- Dosiądziesz się do Eweliny. - instruuje mnie nauczyciel, więc obojętnie przysiadam się do dziewczyny. Informatyk zaczyna jakąś gadkę o poznawaniu nowych ludzi.
- O czym on chrzani? Przecież większość z nas się zna. - mruczę pod nosem, opieram podbródek na zaciśniętej dłoni. Zerkam na to, co robi Ewka. Trochę niemiło usuwać tak czyjeś prace. Naprawdę zaczynam się o nią martwić.

< Ewelina? >

Długie op.
100%
6

Od Nataniela „Korepetycje” cz. 5 (cd. Michał)

Wtorek, 10 luty 2015 r.
- Nataniel, wielki nieuk i przeciwnik matematyki zamierza zapisać się na kółko chemiczne! - gwałtownie wyrzuca ręce w górę, aż mam okazję przez ułamki sekund podziwiać jego zadbane, choć przydługie paznokcie prawie zadzierające mój nos.
- Zamknij się. I nie nazywaj mnie nieukiem. - policzki zaczyna spowijać mi delikatna czerwień, uśmiech na moment znika z twarzy. Naprawdę tylko tak jestem postrzegany?
- A kim niby jesteś? - pyta, ale nie odpowiadam. Zanim te kilka prostych słów przyprawi mnie o filozoficzne rozkminy, najczęściej prowadzące do zasmucających wniosków, zaczytuję się w listę pozostałych dodatkowych spotkań pozalekcyjnych. Jedno z nich przykuwa moją uwagę. Okraszone drobnymi obrazkami przyrządów kuchennych ogłoszenie oznajmujące o poszukiwaniu chętnych do zajęć kulinarnych. Gastronomia? Właściwie czemu nie.
- I do kółka kucharskiego. - oznajmiam, odrobinę podekscytowany możliwością nauki dań bardziej wymagających niż zupki błyskawiczne. Wreszcie odwracam wzrok w stronę Misia, którego mimika wskazuje na niezły ubaw ze mnie.
- No co? - znów towarzyszy mi lekkie zażenowanie z powodu podjętych decyzji.
- Będziesz zasuwał w tym kolorowym fartuszku? - wręcz wyobrażam sobie jakie wizje muszą mu teraz chodzić po głowie.
- Czemu nie? - krzyżuję ręce na klatce piersiowej.
- Muszę to zobaczyć. - wyznaje, ledwie powstrzymując parsknięcie śmiechem.
- No śmiej się, śmiej. - wydaję z siebie pomruk, po czym spuszczam wzrok, wyczekując salwy drwin, jaką zaraz mnie okryje.
- A żebyś wiedział, że będę. - następnie robi dokładnie to, czego się spodziewałem. Cierpliwie znoszę ten jakże haniebny moment.
- Nie dostaniesz ode mnie gofrów. Ani kebaba. Ani tego, cokolwiek będziemy tam robić. - postanawiam, kiedy Miś dochodzi do siebie.
- Dlaczego?
- Bo się śmiejesz. - brzmi to zupełnie idiotycznie, gdyż przybieram ton dziecka, któremu został odebrany cukierek. Co w tym takiego zabawnego?
- Dobrze, przepraszam. Musisz mnie przecież dokarmiać. - żartuje, kładąc rękę na moim ramieniu. Nie mam jednak okazji rzucić jakimś ironicznym tekstem, przerywa mi początek wyciętego fragmentu piosenki wydobywający się z mojego telefonu, informujący o przychodzącym połączeniu. Nucąc pod nosem, wyciągam go z kieszeni, zerkam na wyświetlacz, z lekkim zaskoczeniem rozczytuję imię.
- No co tam, Karo? - pytam, przykładając komórkę do ucha.
- Jestem od ciebie prawie dwa razy starsza, możesz mi tak nie mówić? - wzdycha, a ja mam przed oczami, jak poprawia okulary, patrząc w dal z politowaniem.
- Oj, proszę o wybaczenie, ciociu Karolino. - wypowiadam uniżenie, śmiejąc się przy tym.
- Dobra, już wolę skrótem. Wpadnę dzisiaj do ciebie, ugotuję jakiś obiad. Kiedy ostatnio jadłeś coś rozsądnego?
- Czekaj, ile to dni minęło od twojej wizyty? - żartuję, nie mogąc na poważnie znieść jej matczynego tonu.
- Natan… wpadnę przed piętnastą. Kup mięso mielone, makaron, koncentrat i pomidory w puszce, zrobię spaghetti. Do zobaczenia. - zaraz potem słyszę sygnał zakończonego połączenia. Chowam smartfon z powrotem, skupiając uwagę na Misiu.
- Ile masz dzisiaj lekcji?
- Sześć. - odpowiada, najpewniej wymieniając je sobie w myślach.
- A ja siedem… później muszę skoczyć na zakupy. No i nie będę mógł cię odprowadzić. - mruczę, zastanawiając się nad rozwiązaniem sytuacji. Nie chcę kazać mu za sobą czekać godzinę tylko po to, żeby ciągnąć go do sklepu.
- Dobra, dzisiaj najwyżej wrócę sam.
- Poradzisz sobie? - chyba dostanę za to później wyrzutów sumienia. Mam jakieś złe przeczucia.
- Nat, nie jestem dzieckiem… - prycha, marszcząc przy tym nos.
***
- Co ona mi kazała kupić…? Sos pomidorowy, mielone… - mruczę pod nosem, hasając między półkami. W przyprawy zdążyła zaopatrzyć mnie już wcześniej, więc nie zawracam sobie nimi głowy.
Gdy wreszcie chwytam wszystkie niezbędne składniki, idę do kasy, przeliczam drobne, przesuwając je palcem po dłoni. Powinno wystarczyć. Nie pomyślałem o tym, żeby zabrać ze sobą portfel.
Płacę uroczej kasjerce, posyłam jej uśmiech na do widzenia, po czym szybkim krokiem przemieszczam się w kierunku domu.
- Co tak długo? - tymi słowami wita się ze mną ciotka. Zapomniałem, że ma kopię kluczy.
- Sorry, myślałem, że „przed piętnastą” oznacza przed piętnastą, a nie po czternastej. - lustruję ją spojrzeniem. Drobna, niższa ode mnie szatynka o prostych włosach sięgających ramion. Smutne oczy barwy orzecha laskowego, skryte za prostokątnymi oprawkami okularów. Wyglądają tak, jakby przed chwilą płakała. Wiem, że od rozstania z narzeczonym cierpi na stany lękowe, chociaż nie daje po sobie tego poznać.
- Ostatnia klientka przełożyła wizytę. Zrobić ci herbatę? - wstaje z kanapy, podchodzi do kuchenki.
- Jasne. - odkładam plecak pod ścianą, rozpakowuję zakupy. Wiem też, że woli kawę od herbaty. Ale nigdy nie pije tego napoju w mojej obecności. W naszym domu nawet jej nie mamy.
- A jak w szkole? - zalewa wrzątkiem nasze ulubione kubki.
- Znośnie. Myślałem, żeby zapisać się do jakichś zajęć dodatkowych.
- Cieszę się, Natan. - obdarza mnie delikatnym uśmiechem. - Bierzmy się za obiad, na pewno zgłodniałeś.
W trakcie gotowania nabieram coraz większej ochoty zapisania się do kółka kulinarnego. Próbuję przywołać w pamięci, który nauczyciel je prowadzi, jednak zamiast tego przypominam sobie o Misiu. Głupio mi trochę, że musiał iść sam. Ostatnimi czasy zawsze razem pokonywaliśmy trasę ze szkoły do domu i nie ukrywam, zdążyłem się do tego przyzwyczaić.
14:44: Wróciłeś do domu?
Wystukuję na dotykowej klawiaturze pękniętej komórki. Że też musiała mi spaść na szkolnym korytarzu. Umowa będzie ciągnąć się jeszcze dwa lata. Szlag mnie czasem trafia od tej mozaikowej "pajęczyny" na ekranie.
Wracam do mieszania przyjemnie pachnącego sosu, gdy telefon zaczyna wibrować w mojej kieszeni, oznajmiając o przychodzącej wiadomości.
Miś, 14:46: Niewiem gdzie jestem
Unoszę brew, wpatrzony w jego odpowiedź. W normalnych okolicznościach dostałby opieprz za tak idiotyczny błąd ortograficzny, jednak treść rusza mnie bardziej od formy.
14:46: Jak to nie wiesz?
Odpisuję, czując wzbierający niepokój. Cholera, Nat, w co on się wpakował? Mogłeś kazać mu poczekać tę jedną lekcję i odprowadzić go przed pójściem do marketu, idioto.
Miś, 14:48: No niewiem
Wzdycham.
- Karo? Odcedzisz makaron? Muszę zadzwonić do kumpla. Sos już jest dobry. - znikam w swoim pokoju, jeszcze zanim odpowiada. Nadal mam otwartą naszą wymianę wiadomości, więc nie wchodząc w kontakty naciskam zieloną słuchawkę w prawym górnym rogu ekranu.
- Jaja sobie robisz? - pytam, wciąż wierząc, że to tylko jakiś żart. Z drugiej strony, Miś nigdy nie zrobiłby mi takiego numeru, dlatego moją głowę bardziej zaprząta myśl o tym, czy jest bezpieczny.
- Nie, serio. Próbuję znaleźć jakiś znak, ale nic tu nie ma. - słyszę w odpowiedzi, którą wieńczy pociągnięcie nosem. Jak długo musi się już szwendać, że dostał kataru?
- Ale jak się tam dostałeś? - zadaję kolejne pytanie, naprawdę nie ogarniając po kiego właściwie tam jest.
- Autobusem. - kolejna zbijająca z jakiegokolwiek tropu wypowiedź.
- Po co wsiadałeś w autobus?
- Długa historia. - uch, Misiu, czy ja jestem aż tak głupi, że czasem zupełnie cię nie rozumiem? Trzeba go stamtąd zabrać, zanim się całkiem przeziębi...
Otwieram drzwi od pokoju, wcześniej zasłaniając wlot głośnika w telefonie.
- Muszę na chwilę gdzieś jechać. Zacznij jeść sama, za godzinkę powinienem wrócić. - uśmiecham się niemrawo do zaskoczonej szatynki siedzącej przy dwóch talerzach spaghetti.
- Dobrze, tylko uważaj na siebie. - kiwam głową, chwytam klucze od bramy w garażu, ubieram buty i coś ciepłego na wierzch.
- Nie za szybko! - słyszę jeszcze, nim wychodzę. Przy okazji zabieram starą kurtkę ojca, na wypadek, gdyby Miś zmarzł.
- A pamiętasz numer tego autobusu? - ramieniem przystawiam komórkę do ucha, jednocześnie otwierając kluczem zamek i furtkę przed podjazdem.
- Nie. Nawet na przystanku nic nie było.
- A widzisz coś szczególnego, czy coś? Z jakiego przystanku jechałeś, w jakim kierunku? - dopytuję, chcąc cokolwiek od niego wyciągnąć. Przy okazji sprawdzam, czy w bagażniku skutera znajdują się wszystkie niezbędne papiery, moja karta motorowerowa i zapasowy kask.
- Chyba jest jakiś znak, poczekaj...- mówi, gdy ja wyprowadzam jednoślad na zewnątrz. - Ale tak ogólnie to pola i jedno wielkie nic.
- A co z tym znakiem? - mruczę z nadzieją, że znajduje się na nim nazwa miejscowości.
- Zaraz, jeszcze kilka metrów. - czekam, aż się odezwie. - Sienniczek. Nic mi to nie mówi.
- Czekaj, sprawdzę w necie. - jestem równie niedoinformowany co do namiarów miejscowości, w której znajduje się mój przyjaciel. Włączam transmisję danych, lokalizację, po czym wklepuję odpowiednią frazę w Google Maps. Wciskam rozpoczęcie trasy, mocuję telefon do specjalnego uchwytu przy kierownicy pojazdu. Jakieś pół godziny drogi stąd...
- Może złapię kogoś na autostop, czy coś?
- Próbuj, może się uda, ale uważaj na siebie. Już wyjeżdżam, w razie czego daj znać. - kończę rozmowę, niezbyt przekonany co do misiowego pomysłu. A jak mi go ktoś ukradnie?
Zakładam kask, włączam silnik, delikatnie zjeżdżam z podjazdu. Przekręcam rączkę gazu i skręcam w odpowiednie uliczki, kierowany nawigacją. W normalnych warunkach pewnie jechałbym szybciej, ale jazda zimą sama w sobie nie jest zbyt przyjemna, a co dopiero na zmarzniętych drogach. Czuję się odrobinę niepewnie przy większych prędkościach, mimo zimowych opon, ale tego wolę nie wspominać przy Michale.
Naprawdę cieszy mnie zakup przyrządu do umiejscowienia w nim telefonu, gdyż bez GPS'a pewnie krążyłbym w kółko. I faktycznie, zgodnie z potwornie sztucznie brzmiącym głosem wydobywającym się z głośnika, po około trzydziestu minutach usłyszałem "Jesteś na miejscu". No dobrze, tylko gdzie Miś?
Nieco zwalniam, rozglądam się po drodze, co chwilę zerkając w boczne lusterka. Wreszcie dostrzegam opatulonego chłopaka, któremu spod ubrań wystają tylko okulary. Uśmiecham się. Nie wiedziałem, że można tak tęsknić za osobą, której nie widziało się zaledwie kilka godzin. Zaraz jednak nachodzi mnie zdenerwowanie, bo bezmyślnie wpakował się w kłopoty.
- Ty idioto, co ci odjebało? Martwiłem się! - prawie zeskakuję z białego jednośladu. Tylko przebłysk rozumu przypomina, że muszę oprzeć pojazd na nóżce, jeśli nie chcę zbierać go z drogi. Cała złość jednak przechodzi, kiedy widzę, jak zaczyna płakać. Kretynie, masz chronić Misia, a nie doprowadzać do płaczu.
- Ej no, Misiu, już dobrze, nie płacz... - mruczę, zbliżając się o kilka kroków. Głupio mi teraz. Mam ochotę go przytulić. Obrazi się? W końcu niespecjalnie za tym przepada.
- Może po prostu... jedźmy, dobrze? - trudno, w najgorszym wypadku będzie na mnie zły. Obejmuję szatyna nieco powyżej pasa, wtulam głowę w jego ramię. Nie lubię, kiedy się smuci.
- Ja tylko... uciekałem. Nie wiedziałem, że pojedzie tak daleko...
- Uciekałeś? - powtarzam. Przed czym? Ktoś go gonił? Znęcają się nad nim? Nigdy nie zauważyłem, żeby zaczepiali Misia, ale może po prostu nie zwracałem na to uwagi...
- T-tak...
- Dobra, nieważne, pogadamy o tym w domu. Przemarzłeś. Masz szczęście, że zdążyłem chwycić jakąś kurtkę. - odsuwam się i wyciągam ze schowka nakrycie taty, które podaję chłopakowi.
- Nie trzeba... no i dziękuję... w ogóle, że przyjechałeś.
- Trzeba, zaraz się rozchorujesz. Przecież bym cię tak nie zostawił. Jeszcze by mi cię porwali, czy coś. - odpowiadam, wręczając mu kask.
W czasie, gdy go zakłada, chowam nóżkę skutera i przeprowadzam na drugą stronę jezdni. Wkładam swoje białe, nieco szpiczasto zakończone, ochronne nakrycie głowy. Wsiadam na pojazd.
- Nie bój się, pojadę wolno. - zapewniam MiLady. Najwyraźniej przebudzam go z lekkiego letargu, musi być zmęczony tą całą przygodą. Zerka na motorower z lekkim przestrachem.
- Zawsze możemy obaj iść z buta, ale wtedy ty go prowadzisz.
- Dobra... niech już będzie... - przeciera rękawiczką łzy na policzkach.
- W razie czego możesz się mnie trzymać. - proponuję w reakcji na jego wyraźną niepewność. Kiwa głową i zajmuje miejsce za mną na skórzanym siedzeniu. Zaraz też czuję, jak mnie obejmuje, mimo że z tyłu zamontowany jest uchwyt dla pasażera. Opiera głowę na moich plecach, czego nie komentuję, choć twardy kask wbija mi się w kręgosłup. W sumie to całkiem miłe uczucie.
Cichym śmiechem reaguję na spięcie chłopaka. Ale przynajmniej musiało mu się zrobić cieplej. Ruszam powoli. Jakoś wcale nie jest mi spieszno do domu.
- Misiu, żyjesz tam? - pytam, gdy ten nie zsiada, mimo, że już wyłączyłem silnik.
- Mm... mhm. - pomrukuje w odpowiedzi. Puszcza mnie, więc zsiadam z pojazdu i zdejmuję kask szatyna. Czemu to robię? Właściwie nie wiem. Miś schodzi zaraz za mną.
- Ja już może pójdę... i jeszcze raz dziękuję. - mówi nie podnosząc nawet wzroku.
- Nie zapomniałem, że powinniśmy pogadać.
- Może innym razem... - wzdycham. Niech mu będzie. Widzę, że jest zmęczony.
- No dobra... czekaj, schowam skuter i cię odprowadzę. - podrywam pojazd i prowadzę go w kierunku garażu. Odkładam wszystko na swoim miejscu, zamykam bramę od przyjemnie pachnącego paliwem pomieszczenia.
- Okej, możemy iść. - oznajmiam, a następnie ruszamy w kierunku misiowego domu. Przez ten czas nawiązuję kilka prób kontaktu, pytając, jak się czuje, czy nie jest mu zimno. Jednak jedyną reakcją wydobywającą się z ust szatyna było „mhmm”. Ostatecznie idę tuż koło niego na wypadek, gdyby całkiem przestał kontaktować i stracił równowagę. Odstawiam go pod drzwiami mieszkania.
- Głupi Miś… - mruczę do siebie, kiedy wracam pieszo do domu. Wtedy obiecuję też sobie, że zajmę się sprawą nękania chłopaka. Bo przecież ostatecznie wnerwiać go mogę tylko ja.

< Misiu? > 

Długie op.
1 błąd ort. + 1 błąd styl. = 93%
5

poniedziałek, 10 lipca 2017

Od Michała "Czekając na burzę" cz. 10 (cd. Ewelina)

Poniedziałek, 16 lutego 2015 r.
Stałem przez chwilę w miejscu, tuż pod drzwiami, ściskając ze zdenerwowania telefon. Wydał z siebie ciche skrzypnięcie świadczące o tym, że jego obudowa może lada moment pęknąć. Już miałem ruszyć na dół, w kierunku sali gimnastycznej, w której odbywały się moje kolejne lekcje, gdy usłyszałem zza drzwi donośne "szczęść Boże", a za chwilę z środka wyłoniła się aż zanadto zadowolona z siebie Ewa. To mnie zirytowało jeszcze bardziej.
- Co to było? - syknąłem, lecz wciąż wyglądała na niewzruszoną - Co to do CHOLERY było!?
- Wywiad - oznajmiła, krzyżując ręce na piersi. Kąciki jej ust nieznacznie się uniosły - Dlaczego wyszedłeś?
Taka lekkomyślność sprawiła, że już nie wytrzymałem.
- Nie, to nie był wywiad, tylko jakiś cyrk! - wrzasnąłem, już nie przejmując się tym, czy wszyscy na korytarzu mnie usłyszą, włącznie z księdzem wciąż siedzącym w sali.
- Myślisz, że ludzie z naszej szkoły zadowoliliby się jakimś "normalnym" wywiadem? Odpowiedź jest jednoznaczna: OCZYWIŚCIE, ŻE NIE! - Zmrużyła oczy. To mówiło mi, że nie zamierza zmienić zdania. - Coś się nie podoba?
- Tak, żebyś wiedziałam, że tak! Jak ja mam to teraz Zawieruszyńskiej oddać?! - krzyknąłem, podtykając jej telefon pod nos. Kątem oka zauważyłem, że kilka osób się na nas obejrzało, patrząc to na mnie, to na nią. Wziąłem kilka wdechów i wydechów na uspokojenie, po czym dodałem już nieco cichszym głosem: - Nie rozumiem, co się z tobą dzieje...
I odszedłem. Nie miałem zamiaru dłużej się męczyć w jej towarzystwie. Tak, to już przestała być neutralna relacja. To była prawdziwa katorga. Czegokolwiek nie zrobisz, najesz się przy niej wstydu lub rozpoczniesz kłótnię, nawet jeśli tego nie chcesz.
***
Środa, 25 lutego 2015 r.
Czekałem na nadejście dyrektora pod salą od języka angielskiego. Dlaczego? Powód był zaskakująco prosty. Ostatecznie skusiłem się na zapisanie się również do kółka językowego. W końcu nie wszystkie kółka, do których chciałbym dołączyć są w tej chwili aktywne, więc nic nie stało mi na przeszkodzie. Lekcje skończyłem dosłownie przed chwilą, więc była to tym większa wygoda.
Nagle usłyszałem za sobą głos osoby, której w tej chwili zdecydowanie nie pożądałem:
- Fajnie wyglądałbyś w dłuższych włosach. Nie myślałeś o tym?
Obróciłem się do niej przodem. Tradycyjnie miałem ręce skrzyżowane na piersi. Oparłem się ramieniem o ścianę, nie odrywając od niej rozdrażnionego wzroku.
- Chcesz coś ode mnie... Pewnie nie przyszłabyś bez powodu.
- Tsa... - potaknęła, po czym mówiła dalej, dużo wolniej, jednocześnie spuszczając wzrok: - Zachowałam się źle. Em... Nie powinnam tego robić? I... Ogólnie... To... Ten... Przepraszam?
Przy ostatnim słowie popatrzyła na mnie z nadzieją. Poważny wyraz twarzy zachowałem na zaledwie chwilę. Prychnięcia ironicznym śmiechem po prostu nie dało się powstrzymać.
- Przepraszasz? Czy aby na pewno nie jest na to za późno? To JA ratowałem ci dupę, idąc do księdza i mówiąc, że przychodzę w twoim imieniu, bo wstydzisz się przyznać osobiście do tego, że źle zrobiłaś. To JA poszedłem do Zawieruszyńskiej z nowiną, że wywiadu nie będzie, a druk możemy rozpocząć już od poniedziałku, a sprzedaż od czwartku, czyli jutro. I co? Wychodzi na to, że nic tam nie zrobiłaś - Ponownie się zaśmiałem - Bardzo dziękuję za taką współpracę. Poradzimy sobie lepiej bez ciebie.
Wydała z siebie gardłowe warknięcie, wykonała ostry zwrot wokół własnej osi i odeszła. Wciąż za nią patrzyłem, marszcząc brwi. Sądziła, że ujdzie jej to płazem i zapomnę? Chciało mi się śmiać. Przecież to idiotyczne. Za grosz odpowiedzialności, a według niej pewnie to cały świat jest zły i niedobry. Wszyscy przeciwko niej.
- Michał, tak? - usłyszałem za sobą dość zatroskany męski głos. Gwałtownie się odwróciłem. Dyrektor.
- Tak - odpowiedziałem niepewnie.
- Wygląda na to, że nikt dziś nie przyjdzie. Hania mówiła, że ma zawody, Karol że musi się uczyć na jutrzejszy sprawdzian - Mówił, przekręcając klucz w zamku - A Justyna pojechała do dentysty.
- Jasne - rzekłem ledwo słyszalnie, wślizgując się do sali jak tylko było to już możliwe. Usiadłem na swoim ulubionym miejscu, tuż przed biurkiem Lettera, i czekałem, co dalej się zadzieje. W końcu była to moja pierwsza wizyta na tym kółku i nie wiedziałem dokładnie, w jakiej formie odbywają się zajęcia. Dyrektor podszedł do biurka dużo powolniej, położył dziennik kółka zainteresowań na biurku i oparł się w zamyśleniu o blat. Zapanowała niezręczna cisza. Na jego twarzy malowała się dziwna melancholia. Poczułem lekkie zaniepokojenie.
- Proszę pana?
To go chyba wyrwało z zamyślenia, bo drgnął delikatnie i zwrócił ku mnie wzrok swoich ciemnych oczu. Uśmiechnął się lekko.
- Rozmawiałeś z Eweliną Kiryluk, prawda?
Skinąłem głową. Oho, coś się święciło. Czyżby wpakowała mnie w kłopoty? Zacisnąłem dłoń trzymaną pod stołem w pięść.
- Coś się stało? - dodałem.
- Nie, nie... Po prostu chciałbym wiedzieć, jak sobie radzi w gronie rówieśników. Chodzą pogłoski, że jesteś wzorowym uczniem i wywierasz dobry wpływ na innych. Choćby na Nataniela. Chodzi z nią do klasy, prawda? - Nie czekając na odpowiedź, kontynuował: - Mógłbyś i jej pomóc z nauką? Ostatnio miewa z nią problemy... Jeśli nie, mógłbyś spróbować sprowadzić ją na dobrą drogę. Z monitoringu wynika, że popala w toaletach.
Ponownie zamilkł, wyraźnie zadumany. Nie wiedziałem, co mu odpowiedzieć. Że właśnie się pokłóciliśmy? A może i to widział i słyszał? I chciał, byśmy się pogodzili? W końcu słynie z pojawiania się w niespodziewanych momentach oraz wiedzenia więcej, niż by się można spodziewać. Spuściłem wzrok.
- Ale ty chyba tego nie robisz, prawda? - Zaśmiał się. Pokręciłem przecząco głową, zgodnie z prawdą zresztą. - I tak trzymać - zrobił pauzę, poważniejąc - W takim razie co ty na taki układ? Mógłbym ci potajemnie zorganizować jakiś słodki poczęstunek na koniec roku.
Mrugnął do mnie porozumiewawczo, ale wciąż nie byłem przekonany. Prowadzić amatorskie korki dla Nata to jedno, a walczyć z uzależnieniami i brakiem kultury Ewy to drugie. Mój przyjaciel miał zdecydowanie więcej taktu. Przynajmniej na to wyglądało.
- Tylko, że... Pokłóciliśmy się - wypaliłem, patrząc mu prosto w oczy. Wyglądał na odrobinę rozczarowanego.
- Wiem, niestety wiem - oznajmił z nieskrywanym żalem - Możesz dać jej drugą szansę. Może się wykaże. Poszło o gazetkę, tak?
- Tak... - mruknąłem.
- Więc sprawa jest tym prostsza. W końcu z tego, co widzę, to ty masz większe wpływy na naszą szkolną prasę, niż pani Zawieruszyńska - Zaśmiał się cicho. Chyba bardzo lubił to robić - Myślałeś o pracy redaktora?
Pokręciłem przecząco głową.
- Pasowałbyś do tej roli. Sprawdzasz się idealnie jako przywódca ekipy.
- Ale dowódca nie może sprawować wszystkich funkcji za resztę.
Pstryknął palcami, poderwał się z biurka i położył na moją ławkę grubą książkę dotychczas ściskaną pod pachą.
- Słuszne spostrzeżenie - stwierdził głośno - A teraz, powiedz mi, co ci właśnie podarowałem.
Zerknąłem na tytuł wygrawerowany na złoto. Wyglądało na to, że zamierzał przejść do materiału, który zamierzał przerobić na kółku. Może i to nawet lepiej. Nie chciałem dłużej sobie zaprzątać głowy tą sprawą.
- Harry Potter po angielsku - oznajmiłem po dłuższej analizie okładki.
- Możesz to sobie zabrać do domu i przeczytać, tak dla utrwalenia języka. Kiedy mniej więcej będziesz mógł mi to oddać?
- Za tydzień?
- Dobry wynik - oznajmił ze stałym dla niego uśmiechem - Czytasz więcej książek z zagranicy?
- Trochę... No i tylko po angielsku. Po niemiecku nie powiem za wiele - powiedziałem cicho.
- Francuski też piękny język. Jeśli wyjedziesz do Anglii, przyda się również hiszpański - wymieniał, a ja kiwałem głową, wciąż patrząc na książkę. Kto by pomyślał, że dyrektor będzie miał w prywatnych zbiorach Harry'ego Potter'a. - No ale ja nie o tym. Dziś możemy porozmawiać o tym, jakie dokładnie różnice są między tradycjami poszczególnych krajów Zjednoczonego Królestwa.

Czwartek, 26 lutego 2015 r.
W dzień wydawania gazetki musiałem przychodzić do szkoły pół godziny wcześniej i od razu iść do szkolnej biblioteki po wydrukowane już egzemplarze. Żaneta już tam była, więc na wejściu tradycyjnie przybiła mi piątkę i wyszła do swojej części budynku. Przyjęliśmy ją do redakcji stosunkowo niedawno. Bardzo zależało jej na robieniu krzyżówek i muszę przyznać, że szło jej to całkiem nieźle.
Wyszedłem na hol z naręczem gazet i oparłem się plecami o jedną z kolumn, w oczekiwaniu na chętnych do zakupu. Za pierwszym razem musiałem prawie że krzyczeć z ogłoszeniem, iż istnieje coś takiego jak gazetka szkolna, ale teraz nie było takiej potrzeby. Już część osób była zorientowana w temacie, a przez ten przeszło miesiąc informacja raczej rozeszła się po szkole. Ponadto im było bliżej ósmej, tym zdarzało się więcej chojraków, którzy jak mówili, jestem złodziejem, płacić nie będą i próbowali mi wyrywać gazetki z rąk. Niestety kilkakrotnie się to zdarzyło, a ja do ich pustych makówek nie mogłem przemówić, iż cały zarobek idzie na ksero, a ja nie dostaję z tego ani grosza. W końcu gimnazjalista zawsze najmądrzejszy.
Na szczęście w większości przypadków płacili bez zbędnych kłótni, bo w końcu komu szkodzi te dwadzieścia groszy? Najwyżej kupią o jedną bułkę mniej. Tym, którzy nie mieli tego dnia drobnych, ani znajomych do pożyczania, wielokrotnie podchodzili i dopytywali, czy będę również jutro. Odpowiedź była oczywiście twierdząca. Nawet Nat, jak ostatnio zresztą, zaoferował pomoc i również sprzedawał naszą skromną prasówkę. Nigdzie nie widziałem tylko Ewy. Sądziłem, że się zainteresuje tematem i choćby zdecyduje się kupić efekt pracy, w której nie miała okazji dostać żadnego udziału i obiektywnie ocenić... Choć z drugiej strony mogła się obrazić na świat tak bardzo, że nawet nie przyszła do szkoły.

<Ewa?>

Średnie op.
91%
5

sobota, 8 lipca 2017

Od Eweliny "Czekając na burzę" cz. 9 (cd. Michał)

Poniedziałek, 16 lutego 2014 r.
Odprowadziłam wzrokiem Michała, który widocznie zdenerwowany trzasnął drzwiami od sali lekcyjnej. Osobiście nie widziałam w swym zachowaniu niczego złego. Chociaż... Gdyby się tak głębiej zastanowić? Nie miałam na to czasu. Szybko zwinęłam się z ławki, uprzednio wkładając pogniecioną kartkę do kieszeni. Widniało na niej zaledwie kilka słów: "Wyprowadź księdza z równowagi". Dumnym krokiem podeszłam do drzwi, zza których wydobywały się ciche pomruki Michała.
- Szczęść Boże! - powiedziałam w dosyć donośny sposób, po czym uchyliłam klamkę i wyszłam z pomieszczenia.
Niższy chłopak od razu spiorunował mnie swym rozzłoszczonym wzrokiem. W dłoni trzymał kurczowo zaciśnięty telefon, który wciąż nagrywał wszystkie wymawiane przez nas słowa - a raczej - ich dotychczasowy brak.
- Co to było - warknął pod nosem, mówiąc na tyle cicho, aby jego słowa nie doszły do księdza, który zapewne zamurowany siedział przy biurku. - Co to do CHOLERY było!? - podkreślił.
- Wywiad - odpowiedziałam zgodnie z prawdą, krzyżując ręce. - Dlaczego wyszedłeś? - uśmiechnęłam się złośliwie, przeczesując swą jasną grzywkę dłonią.
- Nie, to nie był wywiad, tylko jakiś cyrk! - powiedział głośniej, aż czerwieniąc się ze złości.
- Myślisz, że ludzie z naszej szkoły, zadowolili by się jakimś "normalnym" wywiadem? - burknęłam pod nosem. - Odpowiedź jest jednoznaczna: OCZYWIŚCIE, ŻE NIE! - zaakcentowałam ostatnie trzy słowa, po czym delikatnie zmrużyłam oczy. - Coś się nie podoba?
- Tak, żebyś wiedziałam, że tak! Jak ja mam to teraz Zawieruszyńskiej oddać?! - krzyknął, unosząc telefon do góry. Podsunął mi go praktycznie pod nos. - Nie rozumiem, co się z tobą dzieje... - dodał nieco ciszej.
Odwrócił się na pięcie i bez dalszego gadania odszedł w stronę holu, gdzie przebywali wszyscy uczniowie. O dziwo - obok sali, w której przeprowadzaliśmy wywiad, nie było nikogo. Przeczuwałam, że coś się święci... Pośpiesznym krokiem, ruszyłam w ślad za chłopakiem, który kilka sekund temu całkowicie zniknął mi z oczu. Nie minęła chwila, a już dotarłam do tłumu uczniów. Obok damskiej łazienki stał dyrektor, wraz z panią woźną. Starsza kobieta trzymała w dłoni woreczek, z dosyć dobrze znaną dla mnie zawartością... Przeklęłam pod nosem: "Ostatnio coś złego dzieje się z moją pamięcią" - mruknęłam w myślach, zaciskając mocniej pięści.
- Pytam po raz ostatni - doszedł do mnie, lekko stłumiony głos dyrektora. - Kto z was i skąd, posiada papierosy - zabrzmiało to dosyć groźnie, zważając uwagę na jego poważną minę. Nigdy nie słyszałam, żeby był tak strasznie zdenerwowany. - W przeciwnym razie, wasze plecaki zostaną przeszukane.
Odgłosy niezadowolenia, od razu wydobyły się z gardeł uczniów. Mimo, że nie było tego widać z zewnątrz - stresowałam się. W torbie posiadałam również inne... "Tego typu rzeczy", których za wszelką cenę nie chciałabym stracić.
- Nie macie prawa! - wykrzyczał jakiś chłopak, podnosząc rękę do góry.
Grupka osób, jakby w jednym momencie przytaknęła uczniowi, również podnosząc ręce do góry.
- W takim przypadku, mamy prawne zezwolenie na tego typu rzeczy - odparł niemal natychmiast.
Pomruki ucichł, a wszyscy wydawali się wyczekiwać, aż właściciel resztek raczy się ujawnić. Nie miałam nic do powiedzenia - zanim ktokolwiek się zorientuje, będę już poza bramami szkoły. Usprawiedliwię się złym samopoczuciem, albo podrobię usprawiedliwienie. Typowe. Poprawiłam torbę, po czym praktycznie bezszelestnie wykonałam kilka kroków, które przybliżyły mnie do drzwi szatni.
- Rozejdźcie się do klas - oznajmił, gdy tylko zabrzmiał ryk czerwonego dzwonka, umieszczonego na ścianie za nim.
Jakby nigdy nic, udałam się do szatni. Co chwilę oglądałam się za siebie, dla pewności, czy nikt za mną nie idzie. Gdy udało mi się odnaleźć swoją kurtkę - zakrytą kilkoma innymi płaszczami - pobiegłam w stronę wyjścia. Na całe szczęście, dzisiejszego dnia nikt go nie pilnował. Uchyliłam delikatnie drzwi. Po wyjściu poza teren szkoły, chciałam jak najszybciej zniknąć z jej otoczenia. Wsiadłam w pierwszy lepszy autobus, który akurat zatrzymywał się przy przystanku. Mając w dłoni bilet miesięczny, nie straszne było mi spotkanie kontroli. Mogli się przyczepić do mojego wieku i faktu, że nie ma mnie na lekcjach, lecz znając mnie - dam radę się z tego wytłumaczyć. Wyciągnęłam z torby parę słuchawek, które od razu podłączyłam do telefonu. "Nightcore jakiejś piosenki... Niech będzie".
***
Środa, 25 lutego 2014 r.
Nie dość, że ostatnio pożarłam się z Michałem, to teraz jeszcze Oskar. Trochę się z nim posprzeczałam, po tym jak zaczął mi prawić kazanie o dobrym zachowaniu. Stwierdziłam, że się nie zmienię, takie tam... Właśnie takim sposobem - wszystkie osoby, na których mi zależało, odwróciły się do mnie tyłem. Widocznie "nowa ja" nie za bardzo przypadła im do gustu. Ciekawe co się stanie, gdy podczas wakacji zobaczą mój nowy wygląd włosów. Gdyby tego było mało... Posiadam jakiś jebany kontrakt, który ogranicza mnie do robienia tego co kocham - dokuczania innym. Doszły mnie też słuchy, że babcia zaczęła brać potrójną dawkę leków uspakajających. Można się domyślić, że przeze mnie. Dostałam taką informację od jej lekarza, który ostatnio u niej był. Jak na złość, on też kazał mi się "ogarnąć".
- Jaki ten świat jest dziwny... - mruknęłam pod nosem, prawie niesłyszalnie.
Szukałam Michała. Chciałam dojść z nim w jakiś sposób do porozumienia i sprostować niektóre fakty. Nie odzywaliśmy się do siebie od ponad tygodnia. Dostrzegając jego ciemnokasztanową czuprynę, nie czekałam ani chwil dłużej. Zatrzymałam się dwa metry za nim.
- Fajnie wyglądałbyś w dłuższych włosach - stwierdziłam pół-żartem, żeby w jakiś sposób rozluźnić atmosferę. - Nie myślałeś o tym? - dodałam krótkie pytanie, przyglądając się, jak odwraca się w moją stronę.
- Chcesz coś ode mnie... Pewnie nie przyszłabyś bez powodu - zmrużył oczy, skanując mnie swym podejrzliwym wzrokiem.
- Tsa... - schowałam ręce za siebie. Zaczęłam nerwowo przebierać palcami. Nie wiedziałam jak zacząć. - Zachowałam się źle - wydusiłam z siebie, wlepiając wzrok w podłogę. - Em... Nie powinnam tego robić? I... Ogólnie... To... Ten... Przepraszam? 

<Michał?>

Średnie op.
1 błąd styl. = 95%
5

Od Michała "Czekając na burzę" cz. 8 (cd. Ewelina)

Wtorek, 16 grudnia 2014 r.
Wyszliśmy po około kwadransie. Wciąż w drżących z nerwów dłoniach ściskałem telefon Ewy. Zgasiłem ekran i oddałem jej urządzenie. Wyglądała na zadowoloną. Patrzyła na już nieco pogniecioną (oczywiście, że przeze mnie) kartkę z pytaniami.
- Mamy wszystko... - oznajmiła, po czym dodała już ciszej: - Przepiszę to w domu... I tak ostatnio nie mam co robić.
- Jeśli nie sprawi ci to problemu... - odparłem, masując się ze zdenerwowania po karku. Chciałem się jakoś uspokoić, ale nie mogłem. Nienawidziłem własnego organizmu. Może miałem jakieś problemy ze stresem?
- Nie, no coś ty - Pokręciła głową - Wiesz... Będę się już zbierać. Muszę jeszcze powtórzyć materiał na majce...
- Spoko, do zobaczenia - oznajmiłem i pospieszyłem ku swojej klasie. Zaraz musiał dzwonić dzwonek. Naprawdę nie chciałbym się spóźnić na niemiecki.
Poniedziałek, 16 lutego 2015 r.
- Wyglądasz jak debil w tym swetrze - oznajmił Nat, patrząc na mnie z wrednym uśmieszkiem. Odwróciłem się do niego bokiem, krzyżując ręce na piersi.
- Zamknij się.
- Ale i jednocześnie to urocze - opierał ręce na kolanach, byleby się zniżyć na moją wysokość. Teraz wyciągnął palec, próbując mnie dźgnąć w bok.
- Odwal się - warknąłem, ponownie się odsuwając.
- I włosy ci urosły. Mógłbyś sobie zrobić taką kiteczkę. Mógłbym ją posmyrać.
- Muszę iść do fryzjera, zrozumiałem - syknąłem, ale nie zanosiło się na to, by zamierzał odpuścić.
- Dlaczego? W dłuższych włosach chyba wyglądałbyś lepiej.
- Nie wiesz jak bym wyglądał.
- No to możemy się przekonać. Zapuść chociaż takie, jak ja mam - Mówiąc to, potrząsnął swoimi blond włosami. Już otworzyłem usta, by mu coś odpyskować, ale wtedy przerwała nam osoba, która właśnie weszła do szatni.
- A kogo ja tu widzę? Nataniel oraz Michał we własnych osobach!
Potrzebowałem dłuższej chwili, by rozpoznać, kogo miałem właśnie przed sobą. Stało się to głównie przez kolor włosów czy aparat na zębach.
- Ewa? - wykrztusiłem. Miała na sobie ciemne ubrania, zdecydowanie mniej dziewczęce, niż te które nosiła te kilka miesięcy temu. No i do tego mocny makijaż...
- A któż by inny? - Zaśmiała się.
- Cześć - powiedział tylko Nat.
- Już jesteś zdrowa? - zapytałem szybko. Ponownie zaczęła wyglądać na rozbawioną. Coś mi tu brzydko pachniało.
- Tak, już wszystko jest ok.
- To dobrze - odrzekłem.
- Co dokładnie ci dolegało? - dopytał Nat. Jego ton brzmiał swobodnie, ale zauważyłem, że jest spięty. Chyba też wyczuł, że ktoś nam tu ściemnia.
- No... Dorośli nazywają to "okresem dojrzewania" albo "nastoletnim buntem".
W jej oczach widziałem złośliwe iskierki. A jednak nie była wcale w szpitalu. Poczułem się zły. Zły i oszukany. Bicie serca znowu zmieniło swój rytm na szybszy, z trudem powstrzymywałem cięższy oddech. To jej życie, dlaczego więc czułem się tak zdenerwowany?
- Fajny sweter - skomentowała. Widziałem, że z trudem powstrzymuje rozbawienie. Zacisnąłem dłonie w pięści.
- Odwalcie się od moich ubrań! - krzyknąłem. Tym razem i Nat i Ewa wybuchnęli śmiechem. No pięknie. Czułem, że robię się z nerwów czerwony. Miałem wielką ochotę zawrócenia do domu. Strach pomyśleć, jak zareaguje Grucha. Pewnie będę miał przerąbane, a nie mam żadnej bluzki na zmianę. Nawet na WF. Mogłem nie zakładać tego pieprzonego swetra, nawet jeśli w mojej szafie świeciło pustkami. Niczym się co prawda nie wyróżniał, ot, niebieski, jakich wiele. Musiał jednak leżeć na mnie fatalnie.
- Ja się wcale nie czepiam, pewnie fajnie by się ciebie przytulało - śmiał się dalej Nat. Wyrwało mi się ciche warknięcie. Wziąłem szybko plecak, założyłem go sobie na ramię i wyminąłem ich w przejściu. Miałem już tego wszystkiego po dziurki w nosie. Nat od razu popędził za mną.
- Misiu, no! Przepraszam!
W dupę sobie wsadź te przeprosiny - pomyślałem ze złością, ale nie powiedziałem tego na głos. Pewnie by się obraził. Zacząłem wchodzić po schodach. Ewy nie było widać. Musiała zostać w szatni. W końcu musiała zostawić gdzieś tę czarną skórzaną kurtkę, zdecydowanie zbyt cienką jak na okres zimowy.
- Nat, widziałeś jak się zmieniła?
Westchnął cicho.
- Ciężko nie zauważyć.
- I co teraz? Zostawimy to tak?
- Nie wiem. Sądzę, że nie powinniśmy jej prawić morałów. Mogłaby się zdenerwować. W sumie nic nam do tego.
Miałem ochotę czymś rzucić, ale nie mogłem. Cały czas zaciskałem ręce w pięści. Ten dzień zapowiadał się fatalnie. Byłem zły, zawiedziony, oszukany, zażenowany i zawstydzony za razem. To nie mogło się skończyć dobrze. Mieszanka wybuchowa. Nat chyba wyczuł, że nie warto mnie bardziej denerwować, bo przez całą drogę pod moją klasę milczał. Odprowadził mnie i sam skierował się do własnej sali.
- Oj, Misiaczku, co to za sweterek? - zagaił jakiś chłopak. Był chuderlawy, a pod okiem miał pokaźnego siniaka. Najwyraźniej nie stronił od bójek. Wystarczył mi jeden rzut oka by wiedzieć, że to nowy kumpel. Najwyraźniej wiedział o wszystkim - Pod spodem masz nowy strój dla klientów?
Spróbował unieść rąbek górnej części mojej garderoby, ale w porę go chwyciłem i przytrzymałem.
- Co? Nie masz co robić? Podobam ci się? Lubisz drobnych chłopców, ha? - mówiłem, patrząc na niego - Pewnie masz do nich słabość i walisz sobie po nocach. Może dostałeś od któregoś po twarzy. Jak tak bardzo tego chcesz, mogę ci poprawić i będziesz miał guza również po drugiej stronie. Pierdol się, chuju. Ode mnie niczego nie dostaniesz.
Jego twarz wyrażała mieszankę przerażenia i szoku. Mówiłem na tyle cicho, że usłyszał mnie tylko on. Odwrócił się do pozostałej części rozrechotanej bandy. Nie zdążyli jednak nawet mu rozkazać kontynuowania zaczepek, bo przyszedł nauczyciel i otworzył nam drzwi. Wszedłem jako pierwszy i zająłem swoje stałe miejsce w pierwszej ławce. Chłopak z podbitym okiem musiał odejść. Prawdopodobnie chodził do drugiej klasy.
***
- Nat, gdzie jest Ewa? - zapytałem przyjaciela, gdy tylko znalazłem go pod salą od chemii.
- Nie wiem, nie stalkuję jej - prychnął, po czym się zawahał i dodał: - Jeszcze.
- To chyba najwyższa pora, by zacząć - zażartowałem - Muszę z nią uzgodnić co i jak z gazetką. Ostatnio poszło nam całkiem nieźle, zgarnęliśmy sporo pochwał, teraz musimy zwiększyć dodruk, ale przez to, że jej nie było dwa miesiące mamy mały problem. Im szybciej się do tego zabierzemy, tym lepiej.
- Mhm - mruknął i wskazał na drzwi od damskiej łazienki. - Patrz, wychodzi.
Odwróciłem się. Rzeczywiście miał rację. Poprawiała akurat czarną czapkę, która musiała jej się odrobinę osunąć na czoło. Szybkim krokiem podszedłem bliżej, ale wówczas poczułem dość nieprzyjemny zapach.
- Paliłaś? - zapytałem niezbyt przyjaznym tonem.
- To żule z autobusu - odparła szybko. Potarłem dłońmi twarz. Czułem, że już powoli tracę cierpliwość. - Wiesz, jak jechałam, to popalali sobie... I tak ten zapach przesiąkł... Tak jakoś wyszło... No, rozumiesz - Język jej się plątał.
- Na litość boską... - wyszeptałem, a gdy odsłoniłem oczy, popatrzyłem na nią. Powstrzymanie się od jakiejś uwagi na ten temat było wyjątkowo trudne. Chciałem jej powiedzieć, że mnie nie oszuka, ale to byłoby już chyba lekką przesadą. Nie po to tu przyszedłem. Westchnąłem i wziąłem ręce z twarzy. Zamiast tego zacząłem się nerwowo bawić krańcem przydługiego rękawa. - Mamy do zrobienia gazetkę.
- Aj, no tak - powiedziała z udawaną skruchą. Zapomniała. Widziałem to po jej zamotanych oczach.
- Zrobiłem już prawie wszystko sam. Brakuje nam wywiadu. Pani Zawieruszyńska zaproponowała księdza Jacka.
- Ksiądz Jacek, katecheta. Jasne. Na dużej przerwie?
Skinąłem głową. Wyglądała na usatysfakcjonowaną i już chciała czym prędzej odejść, kiedy zatrzymała ją moja uwaga:
- To, że teraz nie powiem o tym żadnemu nauczycielowi nie znaczy, że nie zrobię tego przy kolejnej okazji.
Zacisnęła dłonie w pięści i odeszła.
***
Umówiliśmy się z księdzem Jackiem w jednej z sal, w której miał wcześniej lekcje. Akurat nie miał dyżuru, więc obyło się bez większych problemów. Usiadł na krześle przy biurku, nam przypadły miejsca przy najbliższej ławce. Ja odsunąłem swoje siedzenie nieco dalej, bym mógł się swobodnie rozsiąść, a telefon z włączonym dyktafonem położyłem na stole. Widziałem, że w pierwszej chwili Ewa miała odruch położenia nóg na blacie, ale ostatecznie się powstrzymała. Zamiast tego wstała z krzesła i usiadła na ławce. Uniosłem brew, ale nie skomentowałem tego w żaden sposób. Skoro tak jej wygodniej, to czemu nie.
- Więc? Jakie macie do mnie pytania? - zapytał ksiądz Jacek. Był chyba najsympatyczniejszym katechetą w całej szkole. Na jego jowalnej twarzy zagościł serdeczny uśmiech. Odpowiedziałem tym samym. Musiał się strasznie cieszyć na ten wywiad. No i strasznie go lubiłem.
Ewa wzięła dramatyczny wdech i zerknęła na swoją kartkę z pytaniami. Nawet nie dała mi ich do przejrzenia. Coś mi mówiło, że coś się święci. Zacząłem odczuwać stres. W dodatku nawet zerkając jej przez ramię nie mogłem doczytać się do jej koślawego pisma.
- Zobaczmy... - przerwała, wczytując się w notatki. Tak, udawała. Nie podobało mi się to. Ksiądz też zaczął wyglądać na spiętego. To trwało zdecydowanie zbyt długo.
- Ach, tak - Podniosła wzrok znad kartki - Na co ksiądz wydaje składki?
- Wszystko idzie oczywiście na hospicjum. Zdążyliśmy kupić już...
- No dobrze, kolejne pytanie - przerwała mu - Czy ksiądz dobrze zarabia na swojej pracy?
- Nie powinno pytać się innych o wypłatę - odpowiedział jakby zaskoczony.
- Za co jest kupiony ten samochód?
- Za to, co dostajemy od Funduszu Kościelnego. Odkładamy regularnie...
- Utrzymujecie dobre stosunki z zakonnicami? - pytała coraz bardziej natarczywie, tym razem już nie patrząc w kartkę. Ksiądz wyglądał na coraz bardziej zagubionego.
- Często bywają na mszach w naszym kościele, na nabożeństwach, czasem zjemy razem obiad w niedziele...
- Bóg kazał każdego traktować równo - Przerwała mu z takim triumfem, jakby przyłapała go na kłamstwie i miała na to niezbite dowody - Nie byłby z księdza zadowolony.
Tego było już za wiele. Zachowywała się co najmniej bezczelnie. Szybko wstałem, wziąłem plecak i telefon (tym razem nagranie robiliśmy na moim urządzeniu), po czym wyszedłem, trzaskając drzwiami. Miałem serdecznie dosyć jej zachowania.

<Ewelinko~?>
Średnie op.
91%
5

wtorek, 4 lipca 2017

Od Eweliny "Kłopoty" cz. 1 (cd. chętny/chętna)

Środa, 25 luty 2015 r.
Przydeptałam butem niedopałek papierosa, po czym ruszyłam przed siebie w stronę szkoły. Nienawidziłam tamtego miejsca z całych sił, lecz prawo panujące w naszym kraju kazało mi do niej chodzić. Ten cały system edukacji służy tylko i wyłącznie do zniewolenia ludzi oraz wpajania im bzdur. Dzisiejszego dnia - jak zwykle od ponad tygodnia - zapowiadało się na deszcz. Czarne jak noc chmury, od ponad godziny "ozdabiały" niebo. Co kilka minut usłyszeć mogłam głośne grzmoty, a w następnej kolejności dojrzeć jasne błyskawice. Zapowiadał się kolejny, dosyć ekscytujący dzień w szkole...
Pierwszą rzeczą, którą zrobiłam po wejściu do szkoły środka, było udanie się w stronę sklepiku szkolnego. Za swoje kieszonkowe kupiłam zeszyt, piórnik z kilkoma gratisowymi długopisami oraz kanapkę. Ostatniego dnia zapomniałam się spakować, a te rzeczy z pewnością wystarczą mi na te kilka zajęć. Akurat sprzedawczyni puściła mi je po dosyć dobrej cenie...
Przed lekcją (z resztą, jak zwykle) przejrzałam wszystkie SocialMedia. Rozdałam kilka polubień na Instagramie, po czym przejrzałam "rolki z aparatu" kilku znajomych. Ta rutyna towarzyszyła mi praktycznie codziennie, z wyjątkami dni, gdy na lekcje przychodziłam spóźniona.
- A któż to raczył pojawić się w szkole? - doszedł do mnie głos dosyć znanej osoby.
Uniosłam wzrok na wyższego chłopaka, który stał przede mną ze skrzyżowanymi rękami. Oskar Warmiński we własnej osobie.
- Opuściłam zaledwie dwa dni szkoły - zaśmiałam się. - Czy gadały coś o mnie nauczycielki? - zadałam pytanie, nie czekając na komentarz do mej pierwszej wypowiedzi.
- Babka od polskiego szykowała się do rozmowy z twoimi rodzicami. Najprawdopodobniej będzie chciała ich wezwać do szkoły - powiedział nieco ciszej, zapewne czując na sobie podejrzliwe spojrzenia różnych nauczycielek przechodzących obok nas.
- To fajnie! - krzyknęłam z entuzjazmem. - Tylko ciekawe, czy moim jakże przecudownym rodzicom będzie się chciało ruszyć swoje szanowne cztery litery i przyjechać tutaj. Specjalnie dla mnie, przemierzyć jakieś tysiąc kilometrów - wypaliłam, jak zwykle zachowując się dosyć spokojnie, jak na zaistniałą sytuację.
- Możesz wylecieć ze szkoły - odparł, jak na niego zbyt poważnym tonem. - Ewelina, ogarnij się i weź się za naukę! - głośniej wypowiedział to zdanie, zapewne chcąc dać mi do zrozumienia, że robię źle.
Gdybym była tą samą osobą co kilka miesięcy temu, zapewne strasznie bym się tym przejęła, lecz teraz...? Naprawdę, miałam tego wszystkiego powyżej nosa. Nawet jeżeli wylecę z tej szkoły, zawsze będę mogła znaleźć inną.
- Łżesz - stwierdziłam od razu, przybierając podobną postawę co on.
Co prawda, miałam w głowie zupełnie inne zdanie na ten temat, lecz wolałam się trzymać swojej egoistycznej postawy do świata. Nie zawsze można było ukazywać swoje prawdziwe "ja".
- Przekonamy się, gdy tylko wejdziemy do klasy - westchnął cicho, odchodząc w stronę innych chłopaków.
Jeszcze przez kilka sekund miałam wlepiony wzrok w niego, przy tym w ręce trzymając swój telefon. Może jednak miał rację? Jeżeli mnie wywalą z tej szkoły, stracę kontakt ze wszystkimi osobami, które tu poznałam. Nie było ich zbyt wiele, lecz odegrały dosyć ważną rolę w mym życiu. Gdy tylko usłyszałam pierwszy dzwonek, zrezygnowana ruszyłam do klasy. W środku, zasiadłam na tym samym miejscu obok jasnowłosego chłopaka. Nawet nie zwróciłam uwagi, gdy polonista wypowiedział moje nazwisko przy sprawdzaniu obecności. Dopiero gdy powtórzył je drugi raz, odpowiedziałam dosyć smętne "jestem".
- Czyli jednak zjawiłaś się w szkole - powiedział starszy mężczyzna, lustrując mnie swym wzrokiem. "Czyli jednak pan jeszcze żyje" - miałam dużą ochotę odpyskować mu w taki sposób, lecz ostatecznie ugryzłam się w język i siedziałam cicho. Wolałam go w prosty sposób zbyć i mieć z głowy wszelakie pogawędki. Oczy kilku lasek z mojej klasy, jak zwykle zostały skierowane na mnie. Gdy nauczyciel przeszedł do kontynuowania sprawdzania obecności, ukradkiem pokazałam im środkowy palec.
Jakże ciekawą lekcję powtórzeniową o znanych poetach i pisarzach, przerwało nam pukanie do drzwi. Wszyscy jakby w jednym momencie ożyli, widząc dyrektora wkraczającego do naszej sali lekcyjnej. Chórkiem przywitaliśmy się z nim, jakże popularnym przywitaniem "Dzień dobry", przy tym podnosząc się z krzeseł. Co prawda zrobiłam to z dużą niechęcią, lecz musiałam w jakiś sposób pokazać głowie szkoły, że darzę jego osobę szacunkiem, takie tam...
- Ewelina Kiryluk - gdy usłyszałam swoje nazwisko, w jednym momencie całe życie przeleciało mi przed oczami.
Przełknęłam nerwowo ślinę, wychodząc zza ławki i kierując się w stronę dwóch mężczyzn. Pan Jonathan przeskanował mnie swym wzrokiem, po czym kontynuował:
- Czy mogę zwolnić Ewelinę z tej lekcji? Muszę z nią porozmawiać na osobności - skierował te dwa zdania w stronę polonisty, który na całe nieszczęście od razu przytaknął mu głową.
- Tak, tak - przytaknął szybko, kierując się z powrotem w kierunku tablicy.
Dyrektor otworzył przede mną drzwi. Posłusznie wyszłam z pomieszczenia, aby nie dawać mu żadnych oznak nieposłuszeństwa i tym podobnych. Dotarliśmy do sekretariatu w ciągu minuty, a w ułamku kilku kolejnych siedziałam już na krześle w jego gabinecie.
- Wytłumacz mi jedną rzecz... Dwa miesiące temu, siedziałaś tutaj wraz ze swoim kolegą - Michałem i przeprowadzałaś ze mną wywiad. Dlaczego, w ciągu kilku tygodni twoje zachowanie tak drastycznie się zmieniło? Zaczęłaś wagarować, przez co praktycznie nie chodziłaś do szkoły. Nawet doszły do mnie słuchy, że palisz papierosy - podczas wypowiadania tych kilku zdań, zdążył kilka razy przejść pokój wzdłuż i wszerz. - Naprawdę, nad twoim zachowaniem można tylko ubolewać... - westchnął, zatrzymując się w miejscu. - Chyba wiesz, z czym to się wszystko wiąże? - zapytał, opierając się obiema rękami o biurko.
- Em...? Wezwie pan moich rodziców, po czym zostanę wyrzucona ze szkoły? - odpowiedziałam pytaniem na pytanie.
- Niewykluczone, że tak, lecz ten czarny scenariusz może się nie spełnić, jeżeli podpiszesz kontrakt - wyciągnął z szuflady kartkę papieru, na której widniały ciągi zdań.
- Na czym on polega? - zapytałam, widocznie rozbawiona, po przeczytaniu pierwszego zdania, które mówiło, że mam poprawić WSZYSTKIE oceny niedostateczne ze sprawdzianów oraz niektórych kartkówek.
- Głównie chodzi o poprawę zachowania oraz ocen, zaprzestanie brania używek. Będziesz co tydzień chodziła do psychologa szkolnego, który przeprowadzi z tobą rozmowę na temat minionych dni. Po podpisaniu tego, zapomnę całkowicie o wzywaniu twoich rodziców. Powiadomię tylko twoją babcię telefonicznie o zawarciu kontraktu - wyjaśnił, podsuwając mi szary długopis z reklamą jakiegoś przedsiębiorstwa.
Gdy tylko skończyłam czytać ostatni z podpunktów, dorwałam metalowe urządzenie i podpisałam się w wyznaczonym miejscu. Zrobiłabym wszystko, żeby tylko nie zobaczyć swojej "ukochanej" rodzinki. Co prawda - nie zamierzam się w żaden sposób zmieniać w stosunku do rówieśników, lecz przy nauczycielach będę udawała najmilszego aniołka, jakiego w całym swoim życiu mogli spotkać.
- Możesz już wracać na lekcje - oznajmił dyrektor, biorąc w swoje ręce świstek.
Będąc za drzwiami sekretariatu, z mojego gardła wydobył się cichy śmiech. "Ci nauczyciele, są strasznie naiwni" - mruknęłam pod nosem, kierując się w stronę klasy.
***Kilka godzin później***
Jak zwykle, lekcja informatyki łączona z inną klasą. Czy naprawdę, zawsze, ale to zawsze musi spotykać mnie to samo? Gdy nauczyciel skończył gadać o jakimś projekcie, który każdy miał wykonać z jakąś inną osobą, mogliśmy przejść do uruchomienia programu do tworzenia animacji. Mogłam się tego spodziewać - sprzęt w tej szkole jest dosyć przestarzały i nie posiada odpowiedniego oprogramowania, przez co uczniowie z innej klasy zaczęli się losowo przysiadać do naszych miejsc pracy.
- Dosiądziesz się do Eweliny - głos nauczyciela, który wypowiadał moje imię, w jednej sekundzie odbił się w mojej głowie. Zanim osoba przydzielona do mnie zdążyła usiąść, informatyk zaczął mówić dalej. - Jako, że nam, nauczycielom, zależy, aby ta szkoła była miejscem poznania nowych ludzi, właśnie w takich parach sporządzicie projekt, o którym wcześniej mówiłem - już po pierwszym wypowiedzianym przez niego zdaniu, wiedziałam, że nie zakończy się to dobrze.
Nawet kątem oka nie spojrzałam na osobę, która przysuwała krzesło do mojego stanowiska. Bez najmniejszego zainteresowania, kontynuowałam zabawę w wyrzucanie wszystkich prac do kosza i usuwania ich trwale... Zabawne...

<Ktoś, coś?>

Średnie op.
6 błędów inter/styl + 5 ort. = 30% (powinno być 20%, ale ze względu na długość op. zawyżam do 30%)
2

Podsumowanie czerwca

CZERWIEC
Po raz kolejny mamy aż dwa podsumowania na głównej stronie Szkoły. Porażka. Po raz dziesiąty.
Tak niewiele brakowało do sukcesu... Aczkolwiek szczerze wierzę w to, że w lipcu się uda. Szczególnie, że mamy obiecywane dwie postacie (Mateusz/Hubert i pewna ruda dziewczynka z podstawówki), które mogą niebawem dołączyć, więc może zacznie się to jakoś kręcić. Nie wiem jak wy, ale ja się strasznie cieszę! No i na innym moim blogu ogłosiłam, że każdy kto dołączy w określonym czasie, dostanie bonusowe punkty na start i o dziwo zadziałało, więc tu planuję to samo, ale na okres całych wakacji. Możecie powiedzieć znajomym. Może to ich skłoni do dołączenia. :D
Poza tym, im więcej op., tym prędzej zmieniam czas blogowy, dzięki czemu możemy dobrnąć do wakacji. Myślałam o tym, by kilka zaprzyjaźnionych ze sobą osób wysłać na wspólny biwak albo coś w tym guście, w razie jakby nie wypaliło z wycieczkami szkolnymi. Wówczas opłaty w własnym zakresie, te sprawy... Tak czy inaczej jakoś bardzo mi na tym zależy. Teraz również wszystko zależy od Was i Waszego zaangażowania.
Proszę i błagam, piszcie opowiadania i zapraszajcie nowe osoby!
W tym miesiącu pojawiło się 5 opowiadań.

PODSUMOWUJĄC
Wyniki uczniów:
Michał Wrona: 2 (188,55 pkt.)
Ewelina Kiryluk: 1 (0,5 pkt.)
Anastazja Zawadzka: 0 (60 pkt.)
Nataniel Wilk: 0 (37 pkt.)
Weronika Gawrońska: 1 (110 pkt.)
Emilia Gwiaździńska: 1 (66,7 pkt.)
Bonus w postaci liczenia ilości kieszonkowego oraz pkt. karmy w lipcu x2,5 dla Michała, x2 dla Emilii, a x1,5 dla Weroniki.