piątek, 28 lipca 2017

Od Nataniela „Kłopoty” cz. 2 (cd. Ewelina)


Sobota, 21 luty 2015 r. / Środa, 25 luty 2015 r.
Luty. Przytłaczająca monotonia. Bura nijakość za oknem, pogoda zachęcająca wyłącznie do tego, żeby pobujać się na wietrze. Na wisielczym sznurze. Natuś, chyba masz okres.
Zaczął się weekend, a ja mam ochotę wyłącznie na zaleganie pod kocem i wykłócanie po rusku na czacie podczas nieudolnych rozgrywek w popularnej grze multiplayer. Ruszam tyłek sprzed komputera dopiero, gdy czuję jak zaczynają wyrastać mi korzenie. W dodatku nastaje popołudnie, a dalej siedzę w piżamce. To znaczy koszulce i bokserkach. Wypadałoby się ubrać.
- Już, już wychodzimy! Spokojnie, Lucy. - podejmuję karkołomną próbę słownego przywołania do porządku niesfornego owczarka. Głupku, najpierw mogłeś się jednak doprowadzić do ładu, zanim wziąłeś smycz.
Szybko zakładam leżące na krześle biurowym dresy, luźną bluzę jako ubranie wierzchnie. Przeczesuję przydługie włosy dłonią i biegnę zapiąć jej obrożę. O dziwo, nie udaje jej się zrzucić nieumytych kubków po herbacie, które zostawiłem na blacie w kuchni.
- Uch, jak wrócę muszę ogarnąć te naczynia. - nie chce mi się nawet zerkać na spiętrzone w zlewozmywaku talerze i miski, więc chwytam klucze, telefon i zaraz wychodzę. Upewniony o zamkniętych na klucz drzwiach, wrzucam wszystko do kieszeni. Zniecierpliwiony pies od razu ciągnie mnie w kierunku ulicy. Kilkakrotnie karcę ją, by przypomniała sobie, że należy iść przy nodze, później bez większych przeszkód udajemy się w stronę pobliskiego lasu. Chyba podejmuję dobrą decyzję, choć przeszliśmy spory kawałek. Przypuszczam, że zarówno ja jak i Lucy czulibyśmy się nieswojo w parku niedaleko centrum. Tutaj jest spokojniej, rzadko przechodzą ludzie. Człowiek od razu nabiera chęci do życia, wdychając świeże powietrze i wsłuchując w odgłosy przyrody. Co nie zmienia faktu, że nadal nie dopisuje mi humor, ptaki za głośno ćwierkają, piździ w cholerę, za szybko robi się ciemno i, choć dzisiaj widać przejaśnienia, to ciągle pada.
- Co, piesku, pobiegamy trochę? - suczka jakby w odpowiedzi macha ogonem, wydaje kilka piskliwych szczeknięć. Dalej trasę pokonujemy spokojnym, acz ciągłym truchtem. Najwyraźniej oboje potrzebowaliśmy ruchu, gdyż zmęczenie nadchodzi dopiero przy drugim okrążeniu po leśnych ścieżkach.
- Dobra, dziesięć kilometrów pasuje królewnie? Chodź, wracamy, bo jeszcze się przeziębimy. - oznajmiam suczce, po czym obieramy kurs do domu. W międzyczasie sprawdzam telefon. Prócz kilku powiadomień z portali społecznościowych dostrzegam nieodebrane połączenie od ciotki. Wibracje najwyraźniej nie sprawdzają się podczas biegania.
- Jak tam, Karo? - przykładam słuchawkę do ucha, szatynka odbiera po trzech sygnałach.
- Powiedz mi, na co ci ten telefon? Nigdy nie odbierasz. - zapodaje swoją maminą paplaninę.
- Uniżenie przepraszam, najukochańsza ciociuniu. To o co chodzi? - śmieję się, gdy wzdycha.
- Właściwie o nic. Zrobiłam pomidorową. Wpadniesz? - na samą wzmiankę o zupie mój brzuch głośno przypomina, że zjadłem dziś tylko kanapkę z serem.
- Daj mi godzinę. O, Karo, masz może ochotę pobawić się we fryzjera? - prawdziwy uśmiech losu, mieć ciotkę pracującą w zakładzie fryzjerskim.
- O niczym innym nie marzę. - ironia bijąca z tego zdania wręcz odbija się echem w moich narządach słuchu. - To widzimy się. - mówi, na co odpowiadam podobnie i kończę połączenie. Zaraz też docieram z Lucy przed nasze mieszkanie. Owczarek otrzymuje kolację w postaci puszki mokrej karmy, i świeżą wodę. Uzupełniam miseczkę królika. Biorę szybki prysznic, dziękując Bogu, względnie mojemu ojcu, za zamontowanie elektrycznej grzałki do wody. Przebieram się, zabieram portfel, kurtkę. Jestem zbyt leniwy, żeby iść pieszo, na szczęście autobusy kursują w miarę często. Kupuję bilet, posyłam kierowcy uprzejmy uśmiech. Nadal mam dupny nastrój.
Choć do bloku, w którym mieszka siostra mojego ojca mam jeszcze jeden przystanek, wysiadam przy niewielkim centrum handlowym, którego głównym atutem wydaje się być placówka znanej niemieckiej sieci drogerii. Wchodzę do okraszonego czerwonym logo sklepu i idę do alejki z kosmetykami do stylizacji włosów. Czy to zabrzmi pedalsko, że znam asortyment perfumerii? E, trudno.
Zerkam po półkach, gdzie czeka opakowanie niebieskiej farby do włosów. To jedyna rzecz widniejąca na mojej wyimaginowanej liście zakupów, więc cały w skowronkach ustawiam się w kolejce. Następnie czeka już tylko dziesięć minut spacerem, wspięcie po schodach na odpowiednią klatkę i przywitanie z ciotką.
- Przyznaj się, nic dzisiaj nie jadłeś. Odgrzej sobie zupę. Znowu farbujesz? Kompletnie zniszczysz sobie włosy. Wiesz, że koloryzacja jest od szesnastki? W ogóle nie powinnam ci na to pozwalać. A jak w szkole? - dobra, słowo „przywitanie” to za dużo powiedziane w tym przypadku.
- Jadłem. Już. Tak. Trudno. Wiem. Ale pozwalasz. Dobrze. - po zdjęciu butów idę do kuchni, żeby włączyć kuchenkę. Nastawiam też wodę. - Herbaty?
- Ziołowej. - kolejne westchnienie. Zastanawia mnie, czy Karo w ogóle pamięta, jak normalnie zaczerpnąć tchu. Podczas, gdy krzątam się po kuchni, ciocia szykuje prowizoryczne stanowisko do ogarnięcia moich blond kosmyków.
- Jak się czujesz? - delikatnie próbuję poruszyć drażliwy temat, nalewając zupę do miski.
- Wszystko dobrze. Natan, naprawdę nie musisz się o mnie martwić. - mówi, a do moich uszu dociera jakby odwrotność tych słów. Wyciągam łyżkę z odpowiedniej szuflady i zabieram się za posiłek.
Zawsze lubiłem kuchnię Karoliny. Nie wiem jak to określić, zawsze gotowała z miłością. Z resztą, każdy jej czyn emanował ciepłem. Nigdy nie odmówiła nikomu pomocy, wobec każdego wykazuje się wręcz matczyną troską. Jednak po incydencie z narzeczonym, wycofała się, poza pracą rzadko opuszcza dom. Widzę, jak z każdym dniem mizernieje, podejrzewam u niej niedowagę. Niestety, odtrąca każdą propozycję skontaktowania jej z psychologiem, czy pomysły mojego ojca odnośnie przeprowadzki do nas. Boję się, że kiedyś zrobi sobie krzywdę…
- Znowu tylko końcówki? - przelewa farbę do plastikowej miseczki i rozrabia ją pędzlem.
- Mhm. - mruczę, biorąc ostatnie łyżki pomidorowej. Wolę zjeść zanim zapach amoniaku rozejdzie się po kuchni. Od razu idę umyć brudne naczynia, nie chcąc sprawiać jej problemu.
- A jak z tymi kółkami, o których wspominałeś? - zagaduje, gdy idę do łazienki.
- Na chemiczne zapisał mnie Miś, a co do kulinarnego, ciągle zapominam zagadać nauczyciela. - przechylam głowę do przodu i z pomocą baterii prysznicowej spłukuję włosy. Następnie wyciskam blond kosmyki, by nie kapała z nich woda i wracam na krzesło.
- Miś? Masz na myśli tego Michała, o którym mi wciąż opowiadasz? - nakłada farbę na pierwsze pasma, które następnie zawija w paski folii aluminiowej.
- Tsa. Hej, czy ty mi właśnie sugerujesz, że jestem nudny? - oburzam się sztucznie.
- Skąd. To miło, że znalazłeś sobie przyjaciół w nowej szkole. Tylko uważaj na siebie, Nat.
- Naprawdę nie musisz się o mnie martwić, ciociu. - wyznaję, powtarzając jej słowa, a choć nie widzę jej twarzy, wiem, że się uśmiecha.
***
 - Nie uważasz, że w niebieskim wyglądam pociągająco, Lucy? - śmieję się do owczarka, wyraźnie zbulwersowanego pobudką o tak wczesnej porze.
- Przestań patrzeć na mnie w ten sposób, skoro ja muszę wstawać, ty też byś mogła. Zaraz i tak wskoczysz na sofę i będziesz spała dalej. - wytykam język w jej kierunku, a ta szczeka na odchodne, następnie znikając w moim pokoju.
- Tylko nie zostaw mi futra na łóżku! - poprawiam uczesanie przed lustrem, myję zęby. Kiedy jestem już pewien, że wyglądam oszałamiająco, opuszczam łazienkę i szperam za drobnymi w celu zakupu jakiegoś śniadania. Później już tylko chwytam plecak, sprawdzam zawartość misek zwierzaków i idę pod mieszkanie przyjaciela.
- Misiu, stęskniłeś się za mną? - pytam, gdy wychodzi z domu. W końcu nie widzieliśmy się cały dzień. To przecież bardzo długo.
- Oczywiście. - przewraca oczami, następnie ruszamy do szkoły, w drodze prowadząc luźną rozmowę. Dotarcie do budynku zajmuje nam kilkanaście minut, rutyną stało się otwieranie przeze mnie drzwi dla chłopaka.
- Dobra, muszę jeszcze znaleźć Januszaka i wpaść do sklepiku. Złapię cię później. - uśmiecham się do szatyna i ruszam w swoim kierunku. Dokładniej pod salę 62. Pukam, czekając za standardowym „proszę” zza drzwi, które z resztą zaraz słyszę.
- Dzień dobry panu. - zaczynam, kiedy wchodzę do pomieszczenia.
- Dzień dobry… Norbert? - staruszek wymienia chyba pierwsze lepsze imię, które zaczyna się na literę „n”. Chociaż nie chowam jakiejś specjalnej urazy, w końcu polskiego przeważnie uczy nas Zawieruszyńska.
- Natan. Chciałem spytać, czy można dołączyć do kółka gastronomicznego. - wyjaśniam z delikatnym uśmiechem.
- Natan, przepraszam. Oczywiście, mamy kilka wolnych miejsc. Zajęcia odbywają się we wtorki po ósmej godzinie. Możesz wpaść w przyszłym tygodniu, zobaczyć jak prowadzimy lekcje.
- Dobrze. W takim razie dziękuję i do widzenia. - żegnam się, zamykając za sobą drzwi. Właściwie czemu polonista prowadzi zajęcia kulinarne? Sam do siebie wzruszam ramionami, bo w końcu co za różnica, i obieram kurs na sklepik. Tam dorwałem jakąś kanapkę, sok, chwytam też nowy zeszyt, bo przez to całe odrabianie lekcji, ten od matmy już mi się skończył. Robię to chyba w samą porę, gdyż zaraz zabrzmiał ogłuszający dzwonek, zwiastujący kolejny szary dzień nauki.
Zacząć szkołę od nudnego wykładu na temat poetów? Super. Ziewam, niechlujnie przepisując z tablicy co drugie słowo. W międzyczasie bierze mi się na myślenie. Przez Misia mam coraz mniej nieobecności w szkole i w ogóle trochę lepiej mi idzie. Nat, niedługo zaczniesz zachowywać się jak kujon. Chyba trzeba namówić chłopaków na jakiś wypad w czasie lekcji…
- Ewelina Kiryluk. - przebudza mnie głos dyrektora. Na szczęście nie ja. Chociaż trochę dziwi mnie zachowanie Ewy. Nawet ją polubiłem. W tym wydaniu chyba też. Niby gimbaza zmienia człowieka, ale żeby dobra uczennica tak się zdemoralizowała? Może robi to pod publikę. W sumie nic mi do tego. Ciekawe co wymyślił na nią pan Letter.
***
Informatyka. Po niej jeszcze tylko jedna lekcja. I do domu. Rozpalę w kominku, może zrobię naleśniki. Mógłbym też zaprosić Misia, albo umówić się z kimś na mieście. Niech już przyjdzie wiosna.
- Teraz wytłumaczę wam szczegóły projektu. - dobra, Natuś, nie odlatuj i słuchaj.
Nauczyciel przedstawia nam pomysł stworzenia animacji, który mamy zrobić w parach. Słowa „w parach” od razu wywołują szum, i zanim zdążyłem całkowicie ocknąć się z rozkmin, najlepsze miejsca są już pozajmowane.
- Dosiądziesz się do Eweliny. - instruuje mnie nauczyciel, więc obojętnie przysiadam się do dziewczyny. Informatyk zaczyna jakąś gadkę o poznawaniu nowych ludzi.
- O czym on chrzani? Przecież większość z nas się zna. - mruczę pod nosem, opieram podbródek na zaciśniętej dłoni. Zerkam na to, co robi Ewka. Trochę niemiło usuwać tak czyjeś prace. Naprawdę zaczynam się o nią martwić.

< Ewelina? >

Długie op.
100%
6

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz