piątek, 21 kwietnia 2017

Od Michała "Karma zawsze wraca" cz. 1 (cd. Weronika)

Poniedziałek, 9 luty 2015 r.
Po niedzielnej mszy świętej dla dzieci, na której byłem z młodszym bratem, wzięło mnie na poważne rozważania. Od dawna zastanawiałem się, czym mogę się zajmować w wolnym czasie, szczególnie, że widok siostry wiecznie zajętej swoimi pasjami był dla mnie dość dobijający. Choć uczyłem się pilnie i czytałem książki, zawsze zostawało mi mnóstwo czasu. Dopiero zbierano grupy na kółka zainteresowań, ale i tak po przeliczeniu godzin, które mógłbym na nie przeznaczyć i tak okazywało się, że zostanie mi ich jeszcze sporo.
W kościele grał zawsze zespół. Dokładniej chórek w duecie z instrumentami. Najczęściej gitara, okazjonalnie organy, skrzypce czy keyboard. Niegdyś należała do niego również moja siostra, ale w międzyczasie zdążył się rozpaść. Teraz co prawda nie brzmiał jak dawniej, ale to wyłącznie przez zmianę dyrygenta i członków. Mimo to prezentował się obiecująco. Proboszcz wciąż zachęcał Zuzę do ponownego dołączenia, ale twierdziła, że godziny jej nie pasują. Mnie na każdej kolędzie, nawet tej w zeszłym tygodniu, przekonywał do bycia ministrantem. Chyba jestem trochę za stary... Jednak tym razem zapytał również o to, czy na czymś gram lub czy umiem śpiewać. Niestety przy jednej i drugiej opcji odpowiedziałem, że nie, ale dało mi to do myślenia.
Gitara brzmi naprawdę dobrze. Chyba lubiłem jej możliwości na tyle, by chcieć się uczyć na niej grać. W końcu odłożyłem książkę, której i tak nie czytałem, bo zbyt pogrążyłem się we własnych myślach i poszedłem do mamy, która akurat robiła obiad.
- Mamo, ktoś może w naszej rodzinie gra na gitarze? - zapytałem. Spojrzała na mnie zaskoczona.
- Tak, Bartek, na elektrycznej. Ciotka ciągle się skarży na hałas. Wuja Mariusz też kiedyś grał, ale nie wiem czy teraz też. Dlaczego pytasz?
Zawahałem się. Nie wiedziałem, czy już warto się dzielić swoimi planami. Nie miałem jeszcze absolutnej pewności, czy aby na pewno chcę się uczyć.
- No... chciałbym...
- Grać? Tylko proszę, nie na elektrycznej - powiedziała błagalnie, wracając do krojenia sałaty. Pokręciłem głową.
- Na akustycznej.
Pokiwała głową, choć widziałem po jej minie, że nie do końca wie, na czym polega różnica.
- Do wuja masz bliżej. Możesz się przejść do niego nawet dzisiaj. Mam do zaniesienia do cioci Agnieszki sweterek po Zuzi dla Marcelki. Jest różowy, więc na pewno jej się spodoba.
- Z kotem?
- Nie, ale ma cekiny - zaśmiała się lekko.
- Mogę iść po obiedzie - zadecydowałem po chwili. Mama wyglądała na usatysfakcjonowaną taką odpowiedzią.
- Rozłóż talerze i wołaj na obiad. Boli mnie dzisiaj gardło.
Odpowiedziałem skinieniem głową. Zrobiłem to, co mi kazała. Tata zerwał się z kanapy od razu, żeby wysypywać pyry na talerze. Brat przybiegł dopiero, kiedy ustawiłem szklanki z kompotem, a siostra wypełzła z pokoju dopiero, kiedy zaczęliśmy jedzenie.
- Kotlety! - powiedziała jak gdyby nigdy nic. Jasiu się z niej zaczął śmiać, tak kompletnie bez powodu. Pokręciłem ze zrezygnowaniem głową. Tym razem znowu przypadło mi miejsce koło niej, więc musiałem robić uniki przed jej łokciem. Ta mała hiena też się z tego cieszyła. Nawet wtedy, kiedy wystrzelił na moją twarz trochę ziemniaków. Ja z kolei śmiałem się, kiedy tata go za to zwyzywał. Karma zawsze wraca.
Po posiłku zebrałem się do wyjścia. Znowu poplątały mi się sznurowadła, więc rozwiązanie ich trochę mi zajęło. W końcu jednak udało mi się uwolnić z dusznego mieszkania. Jak zwykle przechodząc przez klatkę, musiałem zasłonić nos szalikiem. Nie mam pojęcia, co to za rodzaj patologii, ale mając za sąsiada rodzinę, w której ciągle piją pod blokiem, a później sikają na klatce (zupełnie jak ich pies - strasznie mu współczułem. O jego stanie wolałem nawet nie myśleć), którą ktoś później musi umyć za nich, wcale nie jest przyjemne. Smród od nich jak cholera. Niewstrzymanie oddechu groziło zakrztuszeniem i odruchami wymiotnymi.
Na dworze było ciemno i chłodno, choć po śniegu ani śladu. Wziąłem głęboki wdech zimowego powietrza i zaciskając palce na foliowej torbie, ruszyłem w zachodnie rejony miasta. Początkowo szedłem chodnikiem, tuż przy oświetlonej ulicy, by w końcu skręcić między garaże. Mama mówiła, bym na siebie uważał, więc cały czas uważnie się rozglądałem. Bywało, że przechadzali się tą drogą różne złodziejaszki. Prawdę mówiąc, to kazała mi iść głównymi ulicami, ale jak dla mnie było to trochę za daleko... Dalej minąłem pizzerię i wkroczyłem na osiedle, na którym mieszkał Maciek, mój kuzyn, wraz z siostrą i rodzicami.
Stojąc przy drzwiach ich klatki, zadzwoniłem domofonem. Wystarczyło krótkie "halo", by je otworzyli. Mieszkali na dość wysokim piętrze, więc kiedy znalazłem się przed ich mieszkaniem, byłem ciut zdyszany. Otworzyła mi ciocia.
- Cześć, Michał! - przywitała się z serdecznym uśmiechem wymalowanym na twarzy. Wszedłem do środka.
- Cześć - wysapałem, wręczając jej torbę. Kiedy się rozbierałem, wyciągnęła sweterek z foliówki i z uśmiechem obejrzała.
- Marcelka! Zobacz czy będzie dobre!
Niska, bardzo szczupła dziewczynka wyłoniła się ze skromnego salonu. Miała proste, jasne włosy ścięte do ramion. Podeszła obejrzeć nowe ubranie. Jak się okazało, pasowało prawie idealnie. Brakowało jej tylko kilku centymetrów. W torbie były jeszcze moje nieco znoszone spodnie, które później przymierzał Maciek. Były idealne. Młodszy kuzyn wyglądał na niezwykle zadowolonego z faktu, iż byliśmy równego wzrostu.
- Przerosnę cię! - stwierdził triumfalnie.
- No, zobaczymy - odburknąłem, wiedząc, że od niedawna rozpoczęła mi się mutacja głosu. Znaczyło to również, że wiosną mogę urosnąć te kilka, może i nawet kilkanaście centymetrów. W końcu to, że teraz jestem dość niski, wcale nie znaczyło, że zawsze taki będę. Zwróciłem wzrok na wujka śpiącego na kanapie. Wyglądał na całkowicie nieporuszonego tym całym harmidrem wywołanym moją wizytą. Postanowiłem go poszturchać. Już po chwili wydał z siebie pomruk, po czym otworzył oczy. Wciąż odrętwiałymi rękoma zgarnął okulary leżące na stoliku tuż przy jego głowie.
- O, cześć, Michał - mruknął, próbując się rozbudzić. Najwidoczniej odsypiał po nocnej zmianie. - Coś się stało?
Pokręciłem głową.
- Nic konkretnego. Chciałbym tylko wiedzieć, czy wciąż masz gitarę.
- Mam - oznajmił, siadając. Uniósł brwi w geście zaskoczenia - Do czego jest ci potrzebna?
- Właściwie... chciałbym, abyś nauczył mnie grać. Jeśli będzie mi dobrze szło, mógłbym się od września zapisać do szkoły muzycznej.
Wyglądał na szczerze zakłopotanego tą propozycją, ale i również całkiem zadowolonego.
- Chcesz dołączyć do naszego zespołu, co?
- Nie - zaśmiałem się - Po prostu... no, chcę grać.
- Dziewczynie chcesz zaimponować?
- Nie! - zaprotestowałem, choć po chwili namysłu oznajmiłem: - Ale może kiedyś. Jak już będę umiał.
- To masz jakąś na oku? - dopytywał z uśmieszkiem na twarzy. Wstał i otworzył szafę.
- Nie, nie, nie... Jeszcze nie. Jak już znajdę, to i tak nie powiem.
Cmoknął z dezaprobatą. Wyciągnął z szafy czarną gitarę, usiadł na skraju kanapy i zabrał się za strojenie. Kuzyn dalej zawzięcie grał na komputerze, więc wciąż lekko zaspany wujek poradził mu:
- Maciek, wyłącz to już i do nauki.
- Jeszcze chwilę... - błagał, ale wujek Mariusz pozostawał nieugięty:
- Masz minutę!
Jednak kiedy zwrócił się do mnie, całkowicie złagodniał. Jako, że się uśmiechnął, ja niepewnie odpowiedziałem tym samym.
- Umiesz cokolwiek? Uczyłeś się jakichkolwiek chwytów?
- Tylko gamy - mruknąłem, siadając obok wujka. Skinął głową i zagrał jakiś akord, tłumacząc, jak należy chwycić gitarę. Później wyjaśniał mi też wiele innych rzeczy, począwszy od odpowiedniego rytmu, dopasowania go do oryginału czy wielu bzdur, na które nigdy nie zwracałem uwagi, słuchając muzyki. Zapowiadał się wyjątkowo intensywny wieczór.
***
Zbierając się do powrotu do domu, napisałem do mamy SMS-a. Odpowiedziała w momencie, kiedy wyszedłem z klatki. Poprosiła, bym udał się do Intermarche po bułki na jutro. Nie zwykłem bywać w tym sklepie... ale co rozkaz, to rozkaz. Nie mogłem się sprzeciwiać mamie. Musiałem przejść przez osiedle zamieszkiwane przez kuzynostwo i tym samym ponownie obok pizzerii, z której zapachy niosły się na odległość kilkunastu metrów. Ilekroć tam bywałem, zawsze robiłem się głodny.
Nagle usłyszałem jakieś śmiechy i szepty, radosne popiskiwania... Wypatrzyłem w ciemności sylwetki dwóch dość niskich dziewczyn, świecących telefonami. Stały pod pizzerią. Ukryłem się za jednym z drzew na podwórku przed jednym z bloków, z obawy, że chodziły do tego samego gimnazjum i śmiały się właśnie ze mnie. Wyglądałem zza kryjówki, ale ich twarze były dla mnie kompletnie obce. Ba! Chyba nawet mnie nie zauważyły. Nie zdążyłem się dobrze zastanowić nad tym, z czego mogą się tak cieszyć, stojąc zimowego wieczoru w ciemnościach przed osiedlową "jadłodajnią", kiedy z budynku wyszła dziewczyna, dźwigająca wielki karton pizzy.
- Wercia, co tam taszczysz? Będziesz gruba! - wykrzyknęła jedna z tych, które początkowo wziąłem za gimnazjalistki. Dopiero wtedy, widząc twarz tej Bogu winnej dziewczynki, zrozumiałem, że były ode mnie młodsze.
- No! Będzie jeszcze gorzej, niż jest teraz - chichotała druga z nich.
- I gdzie się plączesz w tych rejonach, wsioku? Wracaj do obory - podśmiechiwała się pierwsza. Poczułem ogarniającą mnie złość. Nie wyglądało to na przyjacielskie docinki. Ta, która ściskała karton wyglądała tak, jakby miała się rozpłakać. Stała na schodach, a rozbawione dziewczyny tuż pod nimi. Tamowały jej przejście. Nie mogła się przepchnąć, bo by upuściła pizzę. Jako, że były zajęte, nie mogły zobaczyć, że się ukrywałem za drzewem jak jakiś zboczeniec. Wyłoniłem się z cienia w taki sposób, jakbym zwyczajnie skręcił z alejki, przy której są wejścia do bloku.
- Hej, wy! - krzyknąłem, zbliżając się do nich wściekłym krokiem. Wszystkie trzy zdezorientowane zwróciły na mnie głowy - Tak, do was mówię. Co ona wam zrobiła, hę? Przyszła po jedzenie? Nie mówcie mi, że wy nigdy nie jecie pizzy. Co was tak bawi? Zawsze śmiejecie się z byle gówna? Wiedzę, że humor z wysokiej półki.
Z satysfakcją stwierdziłem, że byłem od nich odrobinę wyższy. Nie wyglądały na przestraszone, tylko na trochę speszone. Patrzyły na siebie, próbując w ten sposób zadecydować, co zrobić.
- WYPIERDALAĆ! - ryknąłem w końcu. Aż podskoczyły. Jedna z wrażenia aż upuściła telefon. Ta druga go pozbierała i pospiesznie odeszły. Słyszałem, że mówiły między sobą półgłosem niepochlebne rzeczy na mój temat. Dobrze, że oszczędziły tę dziewczynkę. Na razie. Popatrzyłem na nią zmartwiony.
- Lepiej nie idź w tamtą stronę, co one - poradziłem. Pokiwała pospiesznie głową. Zerknąłem raz jeszcze za tymi, które się z niej z jakiegoś powodu naśmiewały. Już były dość daleko, by mnie nie usłyszeć.
- Nie martw się, ja też mam problemy z rówieśnikami - uśmiechnąłem się lekko. Cieszyłem się, że nawet jeśli nikomu nie udaje się bronić mnie, tak tym razem to ja mogłem wykorzystać to, że jestem starszy i rozgonić prześladowców...

<Weronika?>

Średnie op.
93%
5

sobota, 15 kwietnia 2017

Od Anastazji "Jak Ci na imię?" cz. 3 (cd. Emilia)

Czwartek i piątek, 18-19 grudnia 2014 r.
Wygrzebałam się spod krzaków. Lodowaty śnieg posypał mi się chyba wszędzie. Na czapkę, kurtkę, za szal, na grzywkę, na twarz... Już miałam wściekle zatrzeć go z oczu, kiedy usłyszałam gromki śmiech dziewczyny, która wcześniej krzyczała moje imię.
- Żebyś ty siebie widziała!
Nie rozumiejąc, co ma przez to na myśli, znieruchomiałam, wbijając w nią zdumione spojrzenie. Zdziwiła mnie jeszcze bardziej tym, że ciągnąc za mój łokieć, bez problemu podniosła mnie z chodnika. Zachwiałam się, marszcząc brwi. Spod jej kaptura wystawały idealnie zadbane, białe włosy, jednak pasemka miała czarne. Pomimo drżenia ze strachu i zimna, cofnęłam się o kilka kroków. Nie podobało mi się to wszystko.
- Kim jesteś? - zapytałam.
- Emilia - odparła nonszalancko. Zauważyłam, że przez ramię miała przerzucone rolki. Uprawianie tego sportu w zimie, a co dopiero po zmierzchu, było co najmniej dziwne. Patrząc na nią, miałam wątpliwości co do jej wieku. Wyglądała na licealistkę, a może i nawet dorosłą kobietę. Z nikim się nie przyjaźniłam, więc skąd mogła znać moje imię?
- Czego ode mnie chcesz?
Zasępiła się, następnie wzruszyła ramionami.
- Porozmawiać.
Była tak piękna, że mogłaby mieć każdego. Co robiła z nijaką dziewczyną z podstawówki? Postąpiłam kilka kolejnych kroków w tył, ale wpadłam na wystający z krzaków tył roweru. Oparłam się o niego.
- O czym?
Ponowne wzruszenie ramionami.
- Co proszę? Zaczepiasz mnie i nie wiesz po co? - zapytałam szybko, a mój głos zrobił się wysoki, wręcz piskliwy. Bałam się. Czułam się jak bohaterka jakiejś książki, którą ktoś zaczepił tylko po to, by wcielić do jakiegoś tajemnego, magicznego zakonu lub wciągnąć w przygodę. Z tym, że ja chyba nie za bardzo nadawałam się do takich rzeczy.
- No... chyba.
- Wyciągasz na dwór, powodując przy tym zepsucie mojego roweru, by mi powiedzieć, że chcesz porozmawiać, nawet nie wiedząc o czym? - Byłam coraz bardziej zestresowana.
- Przepraszam, chciałam... - zaczęła, ale nie dałam jej skończyć.
- Jesteś głupia? - dopytałam, a mój głos był już tak piskliwy, że wręcz zrozpaczony. Jakbym miała się zaraz rozpłakać. Właściwie, to tak właśnie było. Odebrało jej mowę. Wyszarpnęłam rower z krzaków. Drżącymi rękoma wygrzebałam z koszyka i kół gałęzie i pospiesznie otrzepałam śnieg. Tak jak myślałam, kierownica była lekko wykrzywiona. Zacisnęłam mocniej palce na kierownicy.
- Nie wiem, może jestem - odpowiedziała w końcu. Już miałam wsiąść i odjechać do domu, ale położyła rękę na siedzeniu. Miałam ukrytą twarz za grzywką, więc pewnie nie zauważyła tego, jak zaciskam usta w wąską kreskę. Z natury byłam pacyfistką, która boi się nawet odezwać, ale teraz nabrałam silnej chęci uderzenia jej w twarz.
- Zostaw mnie.
- Anastazja... - zaczęła, ale chyba sama nie wiedziała, jak dokończyć.
- Powiedziałam, zostaw - Chciałam powiedzieć to stanowczo, ale zabrzmiało dość żałośnie. Niechętnie zabrała rękę, jednak ja dalej tak stałam.
- Jak mnie znalazłaś?
Chwilę łapała powietrze i na przemian wypuszczała, ale w końcu odpowiedziała:
- Byłam u ciebie w szkole. Zainteresował mnie twój kolor włosów i...
- Tylko tyle? Podoba ci się rudy?
Zauważyłam, że potakuje. Poczułam jeszcze większą złość.
- Oczywiście. Rudy to najbardziej uwielbiany kolor - Prychnęłam, wsiadając na siodełko - Nie zbliżaj się do mnie ponownie.
Chyba udało mi się osiągnąć dość dramatyczny efekt, bo kiedy odjeżdżałam, Emilia dalej stała w osłupieniu pod lampą uliczną. Nie wiem, co dalej zrobiła, bo się nie oglądałam. Po drodze myślałam o tym, skąd u mnie taka zmiana. Nie umiałam rozmawiać nawet z bliskimi, a ją wręcz skrzyczałam, choć była wyraźnie ode mnie starsza. Nie rozumiałam, dlaczego tak powiedziałam. A ja bardzo nie lubiłam, jak czegoś nie rozumiałam.
Gdy wpadłam do domu, było już dość późno. Zamknęłam drzwi na klucz, w razie, jakby okazało się, że dziewczyna była jakąś stalkerką czy inną psychopatką. Nie chciałabym, aby się włamała mi do domu. Zasłoniłam rolety i podążyłam do laptopa. Miałam zamiar opowiedzieć o tym zajściu mojej... przyjaciółce? O ile to dobre określenie. Zalogowałam się na odpowiednią stronę, sprawdziłam, czy jest aktywna, zaczęłam pisać i... zrezygnowałam. Dosłownie skasowałam wiadomość. Nie miałam dość odwagi, by napisać jej o zwykłym, acz konkretnym zdarzeniu z mojego życia. Dla niej moja egzystencja była szeregiem radosnych, czasem zabawnych sytuacji, lecz tak wyrwanych z kontekstu, że nie do końca rozumiała ich znaczenia. Umiałam zmienić coś, co mnie uderzyło, w beztroską scenę rodem wyrwaną z anime. Nie chciałam psuć jej wizji mnie. Nie chciałam, by zbyt wnikała w moje życie.
Czy to źle? Odsunęłam się od monitora. W końcu miała jeszcze tą swoją inną koleżankę. Ja nigdy nie byłam z nią tak blisko, jak ona. Może powinnam trochę przystopować? Moje wiadomości pewnie powoli zaczęły się robić irytujące. Nawet nie wiedząc kiedy ani dlaczego, zaczęłam się trząść. Podkuliłam nogi, włożyłam kolana pod brodę i objęłam rękami. Zrobiło mi się tak okropnie przykro... Co się ze mną dzieje? Postanowiłam, że żeby nie roztrząsać za bardzo mojego życia, włączę ostatnio zaczęte anime. Było to od dawna polecane Shingeki no Kyojin, które całkiem mi przypadło do gustu.
Nim się obejrzałam, skończyłam cały sezon. Był środek nocy, a ja musiałam iść na następny dzień do szkoły. Na szczęście tuż po powrocie odrobiłam lekcje i pouczyłam się na jutrzejszą kartkówkę, więc miałam część pracy z głowy. Nie miałam chęci na prysznic, więc zdecydowałam, że zrobię to kolejnego dnia rano.
***
Kiedy byłam niemalże pod budynkiem szkoły, zauważyłam Emilię. Siedziała na schodach prowadzących do budynku gimnazjum. Ukryłam się za samochodem i przez jego przyciemniane szyby patrzyłam na jej poczynania. Czyżby była maksymalnie trzy lata starsza ode mnie? Akurat ściągała rolki. W nocy musiało być powyżej zera, bo śnieg już się całkiem roztopił, więc nic dziwnego, że tym razem zdecydowała się przyjechać w taki sposób. Właściwie wszystko byłoby w porządku, gdyby nie to, że właśnie podjechał miejski autobus pełen uczniów, którym nie chciało się nawet przejść te kilka kilometrów do szkoły. Potrząsnęłam głową. Ja wszędzie jeździłam rowerem. Niestety teraz będę musiała poprosić tatę o nowy... wszystko przez tę Emilię.
Zerknęłam raz jeszcze w miejsce, gdzie wcześniej siedziała, jednak już jej nie było. Nim wychyliłam się zza samochodu, upewniłam się, że na pewno jej nie ma w pobliżu. Szybkim krokiem weszłam do budynku szkoły podstawowej. Cały czas zastanawiałam się, o co może jej chodzić i co było powodem tak natarczywego zaczepiania mnie. Zaczęłam ponownie rozważać opcję, czy nie jest czasem Nocną Łowczynią, a ja taką Clary, która również ma do nich dołączyć. Właściwie kolor włosów też się zgadzał. Po chwili namysłu jednak pozbyłam się tej myśli, bo taka sytuacja jest wprost niemożliwa. To świat realny, a ja nie jestem postacią z książki ani anime. Nie przydarzy mi się nic nadzwyczajnego. Będę prowadzić zwyczajne życie zwyczajnego obywatela Rzeczpospolitej Polskiej, skończę szkołę, może studia, założę rodzinę i umrę w obecności prawnuków, a żadna Emilia mi w tym nie przeszkodzi.
***
Wszystko byłoby w porządku i niemalże zapomniałabym o białowłosej dziewczynie, gdyby nie to, że kiedy zmierzałam po lekcjach do domu, w kieszeni kurtki zawibrował telefon. Z wrażenia aż zjechałam na pobocze. Jak się okazało, to był ten sam numer, z którego dzwoniła Emilia. Ścisnęłam w ręce urządzenie. Miałam ochotę nim cisnąć o chodnik. Odczekałam, aż sygnał minie. Już chciałam włożyć smartfona z powrotem do kieszeni, kiedy ponownie się odezwał. Sfrustrowana zdjęłam rękawiczkę i nacisnęłam zieloną słuchawkę.
- Mówiłam ci, żebyś...
- Pójdziemy na pizzę?
Zatkało mnie. Co ona kombinowała?
- Najpierw powiedz mi, skąd masz mój numer.
- Powiem ci, jak przyjdziesz. To jak? Dzisiaj o szesnastej? W Grubym Benku mają niezłą pizzę z salami. Jak chcesz, ja zapłacę.
- Jasne... Gruby Benek... O szesnastej... - wymamrotałam na wpół świadoma tego, co mówię.
- Super! To do zobaczenia!
- Pa...
I się rozłączyła. Jakiś czas stałam tak, trawiąc to, co przed chwilą zaszło, a później nabrałam ochoty do głośnego wrzasku. Jednak tego nie zrobiłam. Ludzie by dziwnie na mnie spojrzeli. Zamiast tego wsiadłam na rower i całą swoją wściekłość wyładowałam na szybkim pedałowaniu. Obiecywałam sobie, że nie będę mieć z nią nic wspólnego. Co mnie w takim razie skłaniało do zgody na spotkanie?
Wróciłam na krótko przed piętnastą. Kiedy stanęłam przed lustrem w łazience, zauważyłam, że wyglądam jak małe nędzniątko. Emilia się malowała. Może ja też powinnam? Nie, lepiej nawet nie próbować. W końcu nie umiałam tego robić. Tylko bym się ośmieszyła. Oparłam się o umywalkę i nachyliłam. Powinnam uczesać i ułożyć włosy. Chyba się przebiorę. Co z kurtką? Tamta, choć ciepła, nie wyglądała na mnie zbyt ciekawie. Strasznie pogrubiała.
Wybierając coś, co mogłabym włożyć na wyjście, nagle znieruchomiałam. Właściwie, to dlaczego się tak tym przejmuję? Chcę się dowiedzieć tylko jednej lub dwóch rzeczy i zjeść pizzę. Chyba po prostu chcę się dobrze prezentować na mieście - wytłumaczyłam się, choć zwykle ukazywałam się publicznie w sweterkach czy innych dość znoszonych rzeczach. Tylko kiedy przyjeżdżał tata, udawałam, że ubieram się jak na nasz status majątkowy przystało. Na co dzień wszystkie modne rzeczy leżały na tyle szafy.
Może po prostu mi ona zaimponowała i też chcę tak dobrze wyglądać? Myślałam, przeglądając się w lustrze. Ostatecznie delikatnie zaczesałam rudą grzywkę na bok, lekko zawinęłam do środka końcówki włosów, włożyłam dżinsowe rurki i beżową luźną bluzkę, pod nią inną, szarą, z długim rękawem. Idąc gdziekolwiek z gimnazjalistką, trzeba wyglądać nienagannie, bo nigdy nie wiadomo, czy nie będzie z nią jakichś wstrętnych koleżaneczek, które później będą mnie obgadywać do końca mojej edukacji. Nawet jeśli ma być mi zimno. Włożyłam cienką, czarną kurtkę, botki o karmelowym kolorze i wyszłam z mieszkania. Strasznie dziwnie czułam się w takim stroju. Kiedy wyszłam, okazało się, że było mi zimniej, niż się spodziewałam. Zaczęłam żałować, że nie wzięłam żadnej czapki. Kaptura też zakładać nie chciałam, bo zepsułaby się moja fryzura.
Postanowiłam iść pieszo, więc kiedy doszłam do Grubego Benka, było już krótko po szesnastej. Przy stoliku już siedziała Emilia, wpatrująca się w zamyśleniu przez okno. Szybkim krokiem podeszłam bliżej i usiadłam na siedzeniu naprzeciwko niej. Nim zauważywszy mnie, zdążyła się jakkolwiek odezwać, ja zaczęłam pierwsza:
- Więc? Skąd masz mój numer i czego tak naprawdę chcesz? Nie chce mi się wierzyć, że tyle fatygi było po nic.

<Emilia?>

Długie op.
3 błędy inter. = 94%
5

niedziela, 9 kwietnia 2017

Od Michała "Korepetycje" cz. 2 (cd. Nataniel)

Środa, 17 grudnia 2014 r.
Siedziałem akurat przed konsolą, próbując przejść z bratem kolejny poziom w grze "Bolt", kiedy po domu poniósł się odgłos pukania do drzwi. Sądząc, że to tata wrócił do domu, choć zwykł raczej dzwonić, pozwoliłem otworzyć mamie.
- Michał! Ktoś do ciebie! - krzyknęła po chwili. Aż drgnąłem zaniepokojony. Ja kogoś zapraszałem? Zerwałem się z fotela, wręczając bratu pada i poczłapałem na korytarz. Dopiero, kiedy zobaczyłem w progu Nata, przypomniałem sobie o obietnicy złożonej zaledwie dzień wcześniej. Mama odsunęła się kilka kroków, uważnie nas badając wzrokiem. Pewnie zastanawiała się, czy się przyjaźnimy.
- Hej - odezwał się niepewnie.
- Cześć, Nat. Sorry, zapomniałem - powiedziałem skruszony, po czym odwróciłem się do mamy, która chciała wrócić do składania prania.
- Mamo, obiecywałem Natanowi, że mu wyjaśnię kilka tematów z matmy. Może wejść?
Chwilę się namyślała, po czym skinęła głową. Fakt, raczej nie zdarzało się zbyt często, bym kogokolwiek zapraszał.
Pozwoliłem mu wejść do środka i obserwowałem z boku, jak rozwiązuje sznurowadła zimowych butów. Nieco nerwowo otrzepałem dres ubrudzony chrupkami serowymi, którymi częstował mnie Janek. Nat jeszcze nigdy nie widział mnie w ubraniu bardziej "domowym", więc czułem lekki dyskomfort. Kiedy ściągnął kurtkę, na korytarz wpadł mój młodszy brat. Widząc obcego, znacznie wyższego od niego nastolatka, jednak cofnął się za szafkę na buty. Zerkał zza niej, uśmiechając się głupio.
- Cześć, młody - zagadał Nat, podchodząc bliżej Janka.
- Ceśc - odparł. Widząc ich zgodne uśmiechy, zorientowałem się, że mogą się polubić. Właściwie dostrzegałem między nimi całkiem sporo podobieństw.
- Ile masz lat?
Janek pokazał mu cztery palce.
- To już duży chłopak jesteś! - kiedy Nat czochrał jego czuprynę, na buzi mojego brata pojawiło się olbrzymie zadowolenie. Mama cały czas na nas zerkała, sądząc, że tego nie widzimy.
- Może już pójdziemy do mojego pokoju...? - wtrąciłem nieśmiało, na co Nat skinął głową. Wystarczyło kilka kroków, by przekroczyć próg pokoju... Pokoju, którego drzwi jak zwykle były zamknięte. Kiedy tylko je uchyliłem, w moją stronę zwróciła głowę Zuza, która niekoniecznie była zadowolona, że ktoś wchodzi do środka. To były właśnie te uroki posiadania wspólnej sypialni: zawsze znajdzie się ktoś, kto ją sobie przywłaszczy. Kiedy za mną wychylił się Nat, dodatkowo zmarszczyła brwi.
- Cześć - przywitał się mój kolega. Po jego tonie głosu poznałem, że zorientował się, iż nie jest tu zbyt pożądany.
- Cześć - odparła moja siostra. Jej dłonie wciąż spoczywały na klawiaturze laptopa, na ekranie którego wyświetlało się okno Skype. Musieliśmy jej przerwać w rozmowie. Odchrząknąłem.
- To jest Natan, będziemy się uczyć matematyki. Jesteś pewna, że chcesz tego wysłuchiwać? Prychnęła.
- To wy nie możecie się przenieść do drugiego pokoju?
- Tam siedzi Jasiu i gra. Przeszkadzałby w skupieniu się.
- Ja też potrzebuję spokoju... - nie zdążyła na dobre zacząć wymieniać swoje potrzeby, bo wtrąciła się mama:
- No, Zuzia! Pograj z bratem i nie przeszkadzaj chłopakom!
Posłałem jej triumfalne spojrzenie, na co ona odpowiedziała istnie morderczym. Mimo to zamknęła klapę urządzenia, wzięła je pod pachę, a w rękę telefon i wyszła z pokoju.
Odprowadziłem ją wzrokiem i w końcu wkroczyłem do naszego pokoju. Oczywiście znowu był bałagan. Westchnąłem w duchu, wiedząc, że do rozsądku Zuzy chyba nic nie przemówi, a mi nie wolno sprzątać jej rzeczy. Przesunąłem jej krzesło do mojego biurka, na którym wszystko było ułożone na swoim miejscu i rozsiadłem się w swoim fotelu.
- Siadaj - oznajmiłem, wskazując na drugie siedzenie i uśmiechając się blado. Nat zamknął drzwi i zrobił to, co kazałem. Widziałem, że jest skrępowany i walczy z chęcią rozejrzenia się po pokoju.
- Przepraszam za ten błagan... - mruknąłem, otwierając podręcznik do matmy.
- Spoko - odparł, starając się wygodniej rozsiąść - U mnie wygląda gorzej.
- Nie wierzę ci - zaśmiałem się - To z czym masz dokładnie problem?
- Może... - zająknął się, biorąc książkę do ręki i przerzucając strony. Chwilę tak się pochylał, a ja z uśmiechem obserwowałem, jak na jego policzki wstępują rumieńce.
Przypomniawszy sobie o czymś, podniósł głowę i sięgnął do swojego plecaka. Przez chwilę w nim grzebał, aż w końcu nie wyłożył czegoś na mój podręcznik.
- Czekolada dla ciebie. Lubisz mleczną?
Skinąłem głową i odsunąłem tabliczkę na bok.
- Możemy ją zjeść dopiero, jak zaczniesz robić jakieś postępy. Rozumiemy się?
- Nie możemy teraz? Podobno kakao dobrze działa na pamięć.
- Nie. Teraz skup się na tym, co masz mi powiedzieć - Popukałem palcem w stronę, którą miał akurat otwartą. Westchnął i wrócił do przeglądania. Cierpliwie czekałem, ale Nat wyglądał na zagubionego tak bardzo, jakby nie wiedział w ogóle o czym mówią dane rozdziały. W końcu podniósł głowę i znowu zaczął się przyglądać naszemu pokojowi, tym razem już całkowicie nieskrępowany.
- Ładny pokój...
- Dziękujemy, ale teraz...
- To była twoja siostra?
- A czy to nie było oczywiste? - spojrzałem na niego z krzywym uśmiechem.
- Jak ma na imię?
- Zuzia. A co, jesteś zainteresowany? W każdym razie nie radzę. No chyba, że masz bzika na punkcie dzieciaków z podstawówki.
- Niee, no co ty - zaśmiał się lekko - Masz więcej rodzeństwa?
- Nie. Jest nas tylko trójka.
- Tylko? Ja jestem jedynakiem.
- Dobra, Nat. Koniec tego dobrego, bo mnie zagadujesz. Mamy się uczyć.
- Jasne, jasne - przez chwilę patrzył na podręcznik, po czym gwałtownie odwrócił się na krześle. Aż kółka zatrzeszczały.
- Fajny kolor ścian.
- Jak miód z uszu - powiedziałem zmęczonym tonem głosu - Teraz proszę...
- Masz zwierzęta? Jeśli tak, to chcę je zobaczyć.
- Nat... - zrezygnowany potarłem rękoma twarz.
- To jak? Odpowiesz?
- Mamy żółwia.
Zerwał się z krzesła.
- Gdzie?
Niechętnie wstałem i zaprowadziłem go do kuchni. Zuzka siedząca przy stole z laptopem zmierzyła nas wzrokiem, ale nic nie powiedziała. Tuż obok lodówki stało akwarium wypełnione do połowy niekoniecznie krystalicznie czystą wodą. Tuż nad nią wisiała szklana półka oświetlana przez grzejącą lampkę. Nasz żółw akurat smażył się w cieple, wyciągając przed siebie zielono-żółte łapki zwieńczone ostrymi pazurkami. Ślepia z poziomymi źrenicami miał zamknięte. Nat aż się nachylił, opierając łokciami o blat.
- Ale duży! Mogę go pogłaskać?
- Możesz... - mruknąłem.
- To jest samica. Ma na imię Flora - syknęła moja siostra. Spojrzałem na nią morderczym wzrokiem, mającym mówić zachowuj się. Ona jednak zdawała się kompletnie na mnie nie zważać.
- Fajne imię.
- Wybrałam je na podstawie mojej postaci.
- Postaci? - zainteresował się.
- Nieważne - mruknęła, zwracając wzrok z powrotem do laptopa. Podparła głowę na pięści, klikając myszką wyraźnie znudzona. Nat jeszcze chwilę na nią patrzył, po czym ochoczo włożył rękę do akwarium żółwia. Gad natychmiast otworzył ślepia i podkulił łapki, gotów do ucieczki do wody.
- Uważaj, żeby cię nie ugryzł...
- Ugryzła! - poprawiła mnie siostra. Nat z błyszczącymi oczami posmyrał czubkiem palca pancerzyk żółwika, który pod jego dotykiem zerwał się i wskoczył do wody. Chłopak wyglądał na nieco zaskoczonego.
- Nie lubi głaskania?
- Niekoniecznie - odpowiedziałem.
- Czym ją karmicie?
Spojrzałem na siostrę. Jej wzrok mówił, że mogę pokazać karmę. Podszedłem do szafki i wyciągnąłem pudełko wypełnione krótkimi, suchymi pałeczkami. Postawiłem je na blacie. Nat wziął opakowanie i obrócił w dłoni.
- Mogę ją w takim razie nakarmić?
Westchnąłem i się zgodziłem, pomimo tego, że zwierzątko nie było do końca moje. Poinstruowałem go, by wrzucił karmę do wody. Później w zafascynowaniu patrzył, jak żółwik przechwytuje kawałki do pyszczka i połyka.
- Już? Zadowolony? Możemy wracać do nauki?
- Noo... chyba możemy - powiedział niechętnie.
Wróciliśmy do pokoju, jednak kiedy tylko Nat usiadł, zaczął się bawić kostką Rubika, którą miałem położoną na biurku. Jego próby ułożenia wszystkich kolorów jak należy kończyły się jednak na niczym.
- Umiesz to ułożyć?
- Skoro nie chcesz się skupić na matematyce, po co do mnie przyszedłeś? - odpowiedziałem pytaniem na pytanie. Powoli zaczynałem tracić cierpliwość.
Zawahał się, przestając układać kostkę, po czym nonszalancko wzruszył ramionami
- Bo chciałem.
Już miałem rzucić jakąś ironiczną uwagą, ale dodał:
- No, i nigdy u ciebie nie byłem. Nudzi mi się samemu w domu.
- Ale była mowa o tym, że to nie spotkanie towarzyskie, tylko coś w rodzaju korepetycji. To jak? Powiesz mi wreszcie, czego nie wiesz?
- No... - zerknął do podręcznika - Chyba działań na ułamkach zwykłych.
Zerknąłem do książki.
- Już od drugiego działu pierwszej klasy? - zapytałem nie dowierzając. Zaczerwienił się i wzruszył ramionami.
- No... Tak jakoś wyszło. Matma to dla mnie czarna magia.
- Masz szczęście, że wiem to, czego ty nie wiesz...
- Zabrzmiałeś trochę jak jakiś gangster z filmu. "Wiem to, czego ty nie wiesz" - powtórzył, starając się modulować swój głos na znacznie niższy. Nie mogłem się nie uśmiechnąć.
- No dobra, rozumiem... Teraz dość żarcików, skupiamy się na ułamkach - zerknąłem do podręcznika, zastanawiając się, jak wszystko wyjaśnić koledze. Wyciągnąłem z szuflady kartkę i długopis. Kątem oka zauważyłem, że Nat zamiast chociażby oglądać ilustracje w podręczniku sponiewieranym głównie przez trudne warunki panujące w moim plecaku (przykładowo raz zdarzyło mi się zalać go nawet herbatą, o stanie pozdzieranych rogów stron już nie wspominając. Makabryczny efekt potęgowało to, że został kupiony używany, więc nie byłem pierwszym jego właścicielem), uważnie się we mnie wgapiał.
- Nat, skup się! Do książki!
Jak posłuszny piesek zwrócił głowę w kierunku, który oczekiwałem. Dobrze, że chociaż udawał zainteresowanie liczbami nadrukowanymi na stronie.
- Pamiętasz jak się dzieli i mnoży ułamki zwykłe?
Patrzył na mnie, nie wiedząc co powiedzieć. Zupełnie, jakbym zapytał go o coś absurdalnie trudnego.
- A dodaje i odejmuje?
Ten sam nic nie rozumiejący wzrok. Westchnąłem. Wyglądało na to, że przed nami było naprawdę dużo pracy.

<Nat?>

Średnie op.
77%
4

wtorek, 4 kwietnia 2017

Od Weroniki "Pościg" cz.1

Poniedziałek, 26 stycznia, 2015 r.
Podążałam wzdłuż ulicy Kwiatowej w celu zakupów spożywczych. W Janosikowie był jeden, nie takiej małej wielkości market. Do "Stokrotki" wszyscy udawali się po większe zakupy, by nie jeździć do Jaskółkowa. Nie był on bardzo rozbudowany, ale przynajmniej można było zakupić to, co do życia codziennego potrzebne. Do pobliskiego miasta udawaliśmy się tak jakoś dwa razy na trzy miesiące. Wystarczył nam zwykły, mniejszy niż przeciętny market, spożywczak, który sam nazywał się mianem marketu, choć ja bym tego oficjalnie tak nie nazwała. Obserwowałam czarnego kota przesiadującego na wielkiej jabłoni pana Czerwieńskiego. Szczycił się nią, bo była najstarszym drzewem we wsi. Nie posiadał żadnych zwierząt, tamten kocur to tylko miejscowy przybłęda, zwanym przez wszystkich Mruczkiem. Często łasił się do nóg przechodniów. Przeważnie oddawali pieszczotę, ale osoby spoza wsi brzydziła się na myśl, że jakiś pchlarz oznacza swoim zapachem ich nowe spodnie. Kot często okrążał miejscowy bar mleczny w poszukiwaniu resztek. Na swój sposób go lubiłam, podziwiałam to, jak garnął się do ludzi.
W sklepie kupiłam ziemniaki, winogrona zza granicy, bo innych w styczniu nie znajdziesz, oraz kilka rzeczy pokroju masła i mleka. Całkiem 'przypadkiem' wrzucił mi się dżem truskawkowy i twaróg. Była już piętnasta, więc w sklepie było koło dwunastu osób. Niezły wynik. Finalnie wróciłam do domu z dwiema siatkami zakupów. Po wejściu drzwiami od strony kuchni, zostałam otoczona przez Hektora. Odłożyłam wciąż zapakowane produkty na stół i po prostu przywitałam się z pupilem. Czekało mnie teraz rozpakowywanie siatek. Mama była jeszcze w pracy, tak samo jak tata. Szymon umówił się z kolegami w naszym skromnym, małym i jedynym parku, pogoda nie była mu przeszkodą. I dobrze, miałam go z głowy na całe popołudnie. Wracał dopiero koło godziny osiemnastej.
Gdy skończyłam, odgrzałam obiad w mikrofalówce. Zwykła pomidorówka. Hektor położył się na swoim posłaniu w przedpokoju i po prostu sobie przysnął. Ja natomiast zajęłam się odrabianiem lekcji. Matematyka - trzy strony z ćwiczeń, polski - wypracowanie na temat Wisławy Szymborskiej, przyroda - trzy zadania z podręcznika, historia - coś tam o szlachcicach. Czy to było wszystko? Tak mi się zdawało i miałam rację. Założyłam specjalny zeszyt, w którym zapisywałam każdą zadaną pracę domową. Dzięki temu zawsze miałam zapas nieprzygotowań, które zgłaszałam naprawdę okazjonalnie. Odrabianie lekcji zajęło mi koło czterdziestu, długich minut.
Po tychże mękach wyszłam na spacer z Hektorem. Taki tylko na łączkę. Szron pokrywał wysoką, zżółkłą trawę. Pies tylko węszył i oczywiście biegł przodem. Nagle stanął. Tak po prostu i zaczął patrzeć gdzieś w dal. Pędem pobiegł w kierunku... no właśnie, czego? Wyjęłam gwizdek. Gwizdnęłam raz drugi, trzeci. Wiedziałam, że słyszał, ale mimo to biegł dalej. Zwęszył coś. Sarny czasem wychodziły z lasów i zabłąkane szukały czegoś do zjedzenia na łące. A rozwiązanie było tak blisko - w lesie przecież stały żłoby z sianem, które były uzupełniane regularnie przez leśniczych. Byłam przerażona. Bicie własnego serca zagłuszało wszystko wokół. Błądziłam oczami za kundlem, starając nie spuścić go z oczu wśród krzewów i trawy. Śniegu nie było dużo, ale i tak ciemny pies wyróżniał się na tle jasnej trawy. Już nie raz uciekał, ale zawsze byłam przerażona takimi sytuacjami, bo bardzo zależało mi na Hektorze i nie lubiłam dłuższych rozstań z nim. Raz uciekł nam tak, że wrócił, sam oczywiście, po trzech dniach. Biegłam nie zważając na kłujące gałązki, które omiatały moje nogi. Dżinsy poszły do prania, co chyba jest oczywiste. Trzy minuty, cztery - ciągnęły się jak godziny. Nareszcie ten moment. Stanął, zaczął węszyć. Nie pobiegł jednak dalej w las, tylko zawrócił. Dumny z siebie, merdając ogonem, potruchtał do mnie, a jęzor miał wywieszony.
- Głupi, zawału bym dostała. Nawet nie zamierzam opowiadać tego mamie! 
Nie było to śmieszne, ale mimo to się śmiałam. To była nasza mała tajemnica. Owy głupek zaszczekał tylko w odpowiedzi i bez żadnej komendy zawrócił ku domowi. W pokojowym nastroju przekroczyliśmy próg domu, lecz domownicy nie podzielali naszego stanu umysłu. Po prostu krzyk, a zdenerwowanie wisiało w powietrzu. 
- Chodzisz gdzieś, wracasz późno, a teraz wróciłeś wcześniej i z podbitym okiem! - Usłyszałam głos mej rodzicielki, którą z łatwością mogłam sobie wyobrazić bez wchodzenia do kuchni.
- Nie masz się czym martwić, mamo...
Maciuś chyba wpadł. Godzina osiemnasta nie jest godziną późną. Może czasem zdarzało mu się być w domu po dwudziestej, lecz nadzwyczaj rzadko. Wtedy może się tak nasilało, a więc zacna Pani Gawrońska została tym razem niesamowicie dotknięta. Zwłaszcza, że jej syn nawet nie chciał z nią rozmawiać i wyjawić powodu pojawienia się śliwy. Nie chciałam tam wchodzić. Zdjęłam tylko psu szelki, odłożyłam je do "psiej" szuflady i po cichu przemknęłam do swojego pokoju. Sięgnęłam po telefon. Była już szesnasta dwadzieścia, Zosia na pewno wróciła już ze szkoły. Weszłam na Skype i po prostu napisałam "Cześć :3", po czym zaczęłam szukać mojego laptopa. W Internecie rozglądałam się za jakąś ciekawą książką. Koleżanka z klasy ostatnio poleciła mi Zwiadowców, więc to też wybrałam. Seria składa się z kilkunastu tomów, więc zdawałam sobie sprawę, że przeczytanie wszystkiego trochę mi zajmie. Tymczasem Hektor wszedł do mojego pokoju i ułożył się przy moim łóżku. Uśmiechnęłam się słabo i wstałam z biurkowego krzesła, by następnie usiąść po turecku przy psie. Drapałam go za uszami, ponieważ to było jego wrażliwe miejsce, jeśli chodzi o pieszczoty. Miałam obowiązek pouczenia się na sprawdzian z języka angielskiego, więc wyjęłam z czarnego plecaka podręcznik oraz zeszyt. Zaczęłam się uczyć.
~
Po dwóch godzinach skutecznej nauki postanowiłam się odprężyć. Weszłam do kuchni z uśmiechem na twarzy, ale moja mama siedziała na krześle i po prostu płakała. Podeszłam do niej i usiadłam obok. 
- Słyszałam - szepnęłam i złapałam jej rękę. - Dowiem się, co jest grane. Obiecuję.
W odpowiedzi uśmiechnęła się, wstała, i zaczęła przygotowywać kolację. Wyjęła jajka oraz świeży szczypior, co wskazywało na to, że w planach miała przygotowanie jajecznicy. Ja za to wyjęłam z koszyka na oknie zielone, kwaśne jabłko i zaniosłam je sobie do pokoju. Tylko, że zanim do niego doszłam, zatrzymałam się w przedpokoju.
- Nie, nie domyśla się, skąd. Stary, ona zaczęła mi o jakichś sektach gadać! Tak, tam gdzie zawsze, półtorej godziny wcześniej. Niech któryś stchórzy, to go zbiję. - Oj, Szymon, Szymon...
Zapewne skończył rozmowę, więc odczekałam minutę i weszłam do pokoju.
- Hej.
- Co tu robisz? - Zauważyłam, jak bacznie mi się przyglądał, ale nie dałam po sobie poznać, że coś słyszałam.
- Jak to było z tym okiem?
Cisza. Niezręczna cisza. 
- No tak... ten... Dlaczego pytasz i nagle się mną interesujesz? - Na początku się jąkał, ale chyba zaczął nabierać podejrzeń.
- Jesteś moją rodziną i nagle przychodzisz z nieźle podbitym okiem. Mniejsza. Miało być dla mnie, ale zjedz je - Powiedziałam i podałam mu owoc.
Wyszłam z pokoju i udałam już się do tego swojego. On ma problemy i to niemałe. Wieczór spędziłam na pisaniu z Zosią z przerwą na posiłek, prysznic, spakowanie się i ścielenie łóżka.
(Ciąg dalszy nastąpi)
Średnie op. 
Rada: Dziel tekst na akapity, by uniknąć kolumny tekstu. W takiej formie czyta się bardzo nieprzyjemnie.
3 błędy inter. = 85% 
4

Podsumowanie marca

MARZEC
Po raz kolejny mamy aż dwa podsumowania na głównej stronie Szkoły. Porażka. Po raz siódmy.
Niby jest jakaś poprawa, bo nowe osoby, lecz wydaje mi się, że to wciąż za mało. Widzę, że Weronika ma sporo chęci do pisania, a to się ceni! Ewelina czy Melania również, ale jakoś słuch po nich zaginął. Ktoś coś wie? Dziewczyny, jeśli jednak się odezwiecie, to pisać! Jeśli wszyscy się ładnie zgramy, powinniśmy pisać bez przeszkód. W końcu to sama przyjemność. :)
Proszę i błagam, piszcie opowiadania i zapraszajcie nowe osoby!
W tym miesiącu pojawiły się 3 opowiadania, a dołączyli do nas: Weronika, Nataniel i Emilia.

PODSUMOWUJĄC
Wyniki uczniów:
Michał Wrona: 0 (171,55 pkt.)
Ewelina Kiryluk: 1 (44,5 pkt.)
Anastazja Zawadzka: 0 (-37 pkt.)
Melania Kon: 0 (-70,3 pkt.)
Nataniel Wilk: 1 (99 pkt.)
Weronika Gawrońska: 1 (94 pkt.)
Emilia Gwiaździńska: 1 (94,5 pkt.)
Bonus w postaci liczenia ilości kieszonkowego oraz pkt. karmy w marcu x2,5 dla Emilii, x2 dla Weroniki, a x1,5 dla Nataniela.
P.S. Hehe, musiałam liczyć po ilości znaków, bo pojawiły się same długie op.

Dam Melanii jeszcze kilkanaście dni (doprecyzowując: czas do 16.04), a później będę zmuszona ją zmienić w NPC.