piątek, 21 kwietnia 2017

Od Michała "Karma zawsze wraca" cz. 1 (cd. Weronika)

Poniedziałek, 9 luty 2015 r.
Po niedzielnej mszy świętej dla dzieci, na której byłem z młodszym bratem, wzięło mnie na poważne rozważania. Od dawna zastanawiałem się, czym mogę się zajmować w wolnym czasie, szczególnie, że widok siostry wiecznie zajętej swoimi pasjami był dla mnie dość dobijający. Choć uczyłem się pilnie i czytałem książki, zawsze zostawało mi mnóstwo czasu. Dopiero zbierano grupy na kółka zainteresowań, ale i tak po przeliczeniu godzin, które mógłbym na nie przeznaczyć i tak okazywało się, że zostanie mi ich jeszcze sporo.
W kościele grał zawsze zespół. Dokładniej chórek w duecie z instrumentami. Najczęściej gitara, okazjonalnie organy, skrzypce czy keyboard. Niegdyś należała do niego również moja siostra, ale w międzyczasie zdążył się rozpaść. Teraz co prawda nie brzmiał jak dawniej, ale to wyłącznie przez zmianę dyrygenta i członków. Mimo to prezentował się obiecująco. Proboszcz wciąż zachęcał Zuzę do ponownego dołączenia, ale twierdziła, że godziny jej nie pasują. Mnie na każdej kolędzie, nawet tej w zeszłym tygodniu, przekonywał do bycia ministrantem. Chyba jestem trochę za stary... Jednak tym razem zapytał również o to, czy na czymś gram lub czy umiem śpiewać. Niestety przy jednej i drugiej opcji odpowiedziałem, że nie, ale dało mi to do myślenia.
Gitara brzmi naprawdę dobrze. Chyba lubiłem jej możliwości na tyle, by chcieć się uczyć na niej grać. W końcu odłożyłem książkę, której i tak nie czytałem, bo zbyt pogrążyłem się we własnych myślach i poszedłem do mamy, która akurat robiła obiad.
- Mamo, ktoś może w naszej rodzinie gra na gitarze? - zapytałem. Spojrzała na mnie zaskoczona.
- Tak, Bartek, na elektrycznej. Ciotka ciągle się skarży na hałas. Wuja Mariusz też kiedyś grał, ale nie wiem czy teraz też. Dlaczego pytasz?
Zawahałem się. Nie wiedziałem, czy już warto się dzielić swoimi planami. Nie miałem jeszcze absolutnej pewności, czy aby na pewno chcę się uczyć.
- No... chciałbym...
- Grać? Tylko proszę, nie na elektrycznej - powiedziała błagalnie, wracając do krojenia sałaty. Pokręciłem głową.
- Na akustycznej.
Pokiwała głową, choć widziałem po jej minie, że nie do końca wie, na czym polega różnica.
- Do wuja masz bliżej. Możesz się przejść do niego nawet dzisiaj. Mam do zaniesienia do cioci Agnieszki sweterek po Zuzi dla Marcelki. Jest różowy, więc na pewno jej się spodoba.
- Z kotem?
- Nie, ale ma cekiny - zaśmiała się lekko.
- Mogę iść po obiedzie - zadecydowałem po chwili. Mama wyglądała na usatysfakcjonowaną taką odpowiedzią.
- Rozłóż talerze i wołaj na obiad. Boli mnie dzisiaj gardło.
Odpowiedziałem skinieniem głową. Zrobiłem to, co mi kazała. Tata zerwał się z kanapy od razu, żeby wysypywać pyry na talerze. Brat przybiegł dopiero, kiedy ustawiłem szklanki z kompotem, a siostra wypełzła z pokoju dopiero, kiedy zaczęliśmy jedzenie.
- Kotlety! - powiedziała jak gdyby nigdy nic. Jasiu się z niej zaczął śmiać, tak kompletnie bez powodu. Pokręciłem ze zrezygnowaniem głową. Tym razem znowu przypadło mi miejsce koło niej, więc musiałem robić uniki przed jej łokciem. Ta mała hiena też się z tego cieszyła. Nawet wtedy, kiedy wystrzelił na moją twarz trochę ziemniaków. Ja z kolei śmiałem się, kiedy tata go za to zwyzywał. Karma zawsze wraca.
Po posiłku zebrałem się do wyjścia. Znowu poplątały mi się sznurowadła, więc rozwiązanie ich trochę mi zajęło. W końcu jednak udało mi się uwolnić z dusznego mieszkania. Jak zwykle przechodząc przez klatkę, musiałem zasłonić nos szalikiem. Nie mam pojęcia, co to za rodzaj patologii, ale mając za sąsiada rodzinę, w której ciągle piją pod blokiem, a później sikają na klatce (zupełnie jak ich pies - strasznie mu współczułem. O jego stanie wolałem nawet nie myśleć), którą ktoś później musi umyć za nich, wcale nie jest przyjemne. Smród od nich jak cholera. Niewstrzymanie oddechu groziło zakrztuszeniem i odruchami wymiotnymi.
Na dworze było ciemno i chłodno, choć po śniegu ani śladu. Wziąłem głęboki wdech zimowego powietrza i zaciskając palce na foliowej torbie, ruszyłem w zachodnie rejony miasta. Początkowo szedłem chodnikiem, tuż przy oświetlonej ulicy, by w końcu skręcić między garaże. Mama mówiła, bym na siebie uważał, więc cały czas uważnie się rozglądałem. Bywało, że przechadzali się tą drogą różne złodziejaszki. Prawdę mówiąc, to kazała mi iść głównymi ulicami, ale jak dla mnie było to trochę za daleko... Dalej minąłem pizzerię i wkroczyłem na osiedle, na którym mieszkał Maciek, mój kuzyn, wraz z siostrą i rodzicami.
Stojąc przy drzwiach ich klatki, zadzwoniłem domofonem. Wystarczyło krótkie "halo", by je otworzyli. Mieszkali na dość wysokim piętrze, więc kiedy znalazłem się przed ich mieszkaniem, byłem ciut zdyszany. Otworzyła mi ciocia.
- Cześć, Michał! - przywitała się z serdecznym uśmiechem wymalowanym na twarzy. Wszedłem do środka.
- Cześć - wysapałem, wręczając jej torbę. Kiedy się rozbierałem, wyciągnęła sweterek z foliówki i z uśmiechem obejrzała.
- Marcelka! Zobacz czy będzie dobre!
Niska, bardzo szczupła dziewczynka wyłoniła się ze skromnego salonu. Miała proste, jasne włosy ścięte do ramion. Podeszła obejrzeć nowe ubranie. Jak się okazało, pasowało prawie idealnie. Brakowało jej tylko kilku centymetrów. W torbie były jeszcze moje nieco znoszone spodnie, które później przymierzał Maciek. Były idealne. Młodszy kuzyn wyglądał na niezwykle zadowolonego z faktu, iż byliśmy równego wzrostu.
- Przerosnę cię! - stwierdził triumfalnie.
- No, zobaczymy - odburknąłem, wiedząc, że od niedawna rozpoczęła mi się mutacja głosu. Znaczyło to również, że wiosną mogę urosnąć te kilka, może i nawet kilkanaście centymetrów. W końcu to, że teraz jestem dość niski, wcale nie znaczyło, że zawsze taki będę. Zwróciłem wzrok na wujka śpiącego na kanapie. Wyglądał na całkowicie nieporuszonego tym całym harmidrem wywołanym moją wizytą. Postanowiłem go poszturchać. Już po chwili wydał z siebie pomruk, po czym otworzył oczy. Wciąż odrętwiałymi rękoma zgarnął okulary leżące na stoliku tuż przy jego głowie.
- O, cześć, Michał - mruknął, próbując się rozbudzić. Najwidoczniej odsypiał po nocnej zmianie. - Coś się stało?
Pokręciłem głową.
- Nic konkretnego. Chciałbym tylko wiedzieć, czy wciąż masz gitarę.
- Mam - oznajmił, siadając. Uniósł brwi w geście zaskoczenia - Do czego jest ci potrzebna?
- Właściwie... chciałbym, abyś nauczył mnie grać. Jeśli będzie mi dobrze szło, mógłbym się od września zapisać do szkoły muzycznej.
Wyglądał na szczerze zakłopotanego tą propozycją, ale i również całkiem zadowolonego.
- Chcesz dołączyć do naszego zespołu, co?
- Nie - zaśmiałem się - Po prostu... no, chcę grać.
- Dziewczynie chcesz zaimponować?
- Nie! - zaprotestowałem, choć po chwili namysłu oznajmiłem: - Ale może kiedyś. Jak już będę umiał.
- To masz jakąś na oku? - dopytywał z uśmieszkiem na twarzy. Wstał i otworzył szafę.
- Nie, nie, nie... Jeszcze nie. Jak już znajdę, to i tak nie powiem.
Cmoknął z dezaprobatą. Wyciągnął z szafy czarną gitarę, usiadł na skraju kanapy i zabrał się za strojenie. Kuzyn dalej zawzięcie grał na komputerze, więc wciąż lekko zaspany wujek poradził mu:
- Maciek, wyłącz to już i do nauki.
- Jeszcze chwilę... - błagał, ale wujek Mariusz pozostawał nieugięty:
- Masz minutę!
Jednak kiedy zwrócił się do mnie, całkowicie złagodniał. Jako, że się uśmiechnął, ja niepewnie odpowiedziałem tym samym.
- Umiesz cokolwiek? Uczyłeś się jakichkolwiek chwytów?
- Tylko gamy - mruknąłem, siadając obok wujka. Skinął głową i zagrał jakiś akord, tłumacząc, jak należy chwycić gitarę. Później wyjaśniał mi też wiele innych rzeczy, począwszy od odpowiedniego rytmu, dopasowania go do oryginału czy wielu bzdur, na które nigdy nie zwracałem uwagi, słuchając muzyki. Zapowiadał się wyjątkowo intensywny wieczór.
***
Zbierając się do powrotu do domu, napisałem do mamy SMS-a. Odpowiedziała w momencie, kiedy wyszedłem z klatki. Poprosiła, bym udał się do Intermarche po bułki na jutro. Nie zwykłem bywać w tym sklepie... ale co rozkaz, to rozkaz. Nie mogłem się sprzeciwiać mamie. Musiałem przejść przez osiedle zamieszkiwane przez kuzynostwo i tym samym ponownie obok pizzerii, z której zapachy niosły się na odległość kilkunastu metrów. Ilekroć tam bywałem, zawsze robiłem się głodny.
Nagle usłyszałem jakieś śmiechy i szepty, radosne popiskiwania... Wypatrzyłem w ciemności sylwetki dwóch dość niskich dziewczyn, świecących telefonami. Stały pod pizzerią. Ukryłem się za jednym z drzew na podwórku przed jednym z bloków, z obawy, że chodziły do tego samego gimnazjum i śmiały się właśnie ze mnie. Wyglądałem zza kryjówki, ale ich twarze były dla mnie kompletnie obce. Ba! Chyba nawet mnie nie zauważyły. Nie zdążyłem się dobrze zastanowić nad tym, z czego mogą się tak cieszyć, stojąc zimowego wieczoru w ciemnościach przed osiedlową "jadłodajnią", kiedy z budynku wyszła dziewczyna, dźwigająca wielki karton pizzy.
- Wercia, co tam taszczysz? Będziesz gruba! - wykrzyknęła jedna z tych, które początkowo wziąłem za gimnazjalistki. Dopiero wtedy, widząc twarz tej Bogu winnej dziewczynki, zrozumiałem, że były ode mnie młodsze.
- No! Będzie jeszcze gorzej, niż jest teraz - chichotała druga z nich.
- I gdzie się plączesz w tych rejonach, wsioku? Wracaj do obory - podśmiechiwała się pierwsza. Poczułem ogarniającą mnie złość. Nie wyglądało to na przyjacielskie docinki. Ta, która ściskała karton wyglądała tak, jakby miała się rozpłakać. Stała na schodach, a rozbawione dziewczyny tuż pod nimi. Tamowały jej przejście. Nie mogła się przepchnąć, bo by upuściła pizzę. Jako, że były zajęte, nie mogły zobaczyć, że się ukrywałem za drzewem jak jakiś zboczeniec. Wyłoniłem się z cienia w taki sposób, jakbym zwyczajnie skręcił z alejki, przy której są wejścia do bloku.
- Hej, wy! - krzyknąłem, zbliżając się do nich wściekłym krokiem. Wszystkie trzy zdezorientowane zwróciły na mnie głowy - Tak, do was mówię. Co ona wam zrobiła, hę? Przyszła po jedzenie? Nie mówcie mi, że wy nigdy nie jecie pizzy. Co was tak bawi? Zawsze śmiejecie się z byle gówna? Wiedzę, że humor z wysokiej półki.
Z satysfakcją stwierdziłem, że byłem od nich odrobinę wyższy. Nie wyglądały na przestraszone, tylko na trochę speszone. Patrzyły na siebie, próbując w ten sposób zadecydować, co zrobić.
- WYPIERDALAĆ! - ryknąłem w końcu. Aż podskoczyły. Jedna z wrażenia aż upuściła telefon. Ta druga go pozbierała i pospiesznie odeszły. Słyszałem, że mówiły między sobą półgłosem niepochlebne rzeczy na mój temat. Dobrze, że oszczędziły tę dziewczynkę. Na razie. Popatrzyłem na nią zmartwiony.
- Lepiej nie idź w tamtą stronę, co one - poradziłem. Pokiwała pospiesznie głową. Zerknąłem raz jeszcze za tymi, które się z niej z jakiegoś powodu naśmiewały. Już były dość daleko, by mnie nie usłyszeć.
- Nie martw się, ja też mam problemy z rówieśnikami - uśmiechnąłem się lekko. Cieszyłem się, że nawet jeśli nikomu nie udaje się bronić mnie, tak tym razem to ja mogłem wykorzystać to, że jestem starszy i rozgonić prześladowców...

<Weronika?>

Średnie op.
93%
5

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz