poniedziałek, 10 lipca 2017

Od Michała "Czekając na burzę" cz. 10 (cd. Ewelina)

Poniedziałek, 16 lutego 2015 r.
Stałem przez chwilę w miejscu, tuż pod drzwiami, ściskając ze zdenerwowania telefon. Wydał z siebie ciche skrzypnięcie świadczące o tym, że jego obudowa może lada moment pęknąć. Już miałem ruszyć na dół, w kierunku sali gimnastycznej, w której odbywały się moje kolejne lekcje, gdy usłyszałem zza drzwi donośne "szczęść Boże", a za chwilę z środka wyłoniła się aż zanadto zadowolona z siebie Ewa. To mnie zirytowało jeszcze bardziej.
- Co to było? - syknąłem, lecz wciąż wyglądała na niewzruszoną - Co to do CHOLERY było!?
- Wywiad - oznajmiła, krzyżując ręce na piersi. Kąciki jej ust nieznacznie się uniosły - Dlaczego wyszedłeś?
Taka lekkomyślność sprawiła, że już nie wytrzymałem.
- Nie, to nie był wywiad, tylko jakiś cyrk! - wrzasnąłem, już nie przejmując się tym, czy wszyscy na korytarzu mnie usłyszą, włącznie z księdzem wciąż siedzącym w sali.
- Myślisz, że ludzie z naszej szkoły zadowoliliby się jakimś "normalnym" wywiadem? Odpowiedź jest jednoznaczna: OCZYWIŚCIE, ŻE NIE! - Zmrużyła oczy. To mówiło mi, że nie zamierza zmienić zdania. - Coś się nie podoba?
- Tak, żebyś wiedziałam, że tak! Jak ja mam to teraz Zawieruszyńskiej oddać?! - krzyknąłem, podtykając jej telefon pod nos. Kątem oka zauważyłem, że kilka osób się na nas obejrzało, patrząc to na mnie, to na nią. Wziąłem kilka wdechów i wydechów na uspokojenie, po czym dodałem już nieco cichszym głosem: - Nie rozumiem, co się z tobą dzieje...
I odszedłem. Nie miałem zamiaru dłużej się męczyć w jej towarzystwie. Tak, to już przestała być neutralna relacja. To była prawdziwa katorga. Czegokolwiek nie zrobisz, najesz się przy niej wstydu lub rozpoczniesz kłótnię, nawet jeśli tego nie chcesz.
***
Środa, 25 lutego 2015 r.
Czekałem na nadejście dyrektora pod salą od języka angielskiego. Dlaczego? Powód był zaskakująco prosty. Ostatecznie skusiłem się na zapisanie się również do kółka językowego. W końcu nie wszystkie kółka, do których chciałbym dołączyć są w tej chwili aktywne, więc nic nie stało mi na przeszkodzie. Lekcje skończyłem dosłownie przed chwilą, więc była to tym większa wygoda.
Nagle usłyszałem za sobą głos osoby, której w tej chwili zdecydowanie nie pożądałem:
- Fajnie wyglądałbyś w dłuższych włosach. Nie myślałeś o tym?
Obróciłem się do niej przodem. Tradycyjnie miałem ręce skrzyżowane na piersi. Oparłem się ramieniem o ścianę, nie odrywając od niej rozdrażnionego wzroku.
- Chcesz coś ode mnie... Pewnie nie przyszłabyś bez powodu.
- Tsa... - potaknęła, po czym mówiła dalej, dużo wolniej, jednocześnie spuszczając wzrok: - Zachowałam się źle. Em... Nie powinnam tego robić? I... Ogólnie... To... Ten... Przepraszam?
Przy ostatnim słowie popatrzyła na mnie z nadzieją. Poważny wyraz twarzy zachowałem na zaledwie chwilę. Prychnięcia ironicznym śmiechem po prostu nie dało się powstrzymać.
- Przepraszasz? Czy aby na pewno nie jest na to za późno? To JA ratowałem ci dupę, idąc do księdza i mówiąc, że przychodzę w twoim imieniu, bo wstydzisz się przyznać osobiście do tego, że źle zrobiłaś. To JA poszedłem do Zawieruszyńskiej z nowiną, że wywiadu nie będzie, a druk możemy rozpocząć już od poniedziałku, a sprzedaż od czwartku, czyli jutro. I co? Wychodzi na to, że nic tam nie zrobiłaś - Ponownie się zaśmiałem - Bardzo dziękuję za taką współpracę. Poradzimy sobie lepiej bez ciebie.
Wydała z siebie gardłowe warknięcie, wykonała ostry zwrot wokół własnej osi i odeszła. Wciąż za nią patrzyłem, marszcząc brwi. Sądziła, że ujdzie jej to płazem i zapomnę? Chciało mi się śmiać. Przecież to idiotyczne. Za grosz odpowiedzialności, a według niej pewnie to cały świat jest zły i niedobry. Wszyscy przeciwko niej.
- Michał, tak? - usłyszałem za sobą dość zatroskany męski głos. Gwałtownie się odwróciłem. Dyrektor.
- Tak - odpowiedziałem niepewnie.
- Wygląda na to, że nikt dziś nie przyjdzie. Hania mówiła, że ma zawody, Karol że musi się uczyć na jutrzejszy sprawdzian - Mówił, przekręcając klucz w zamku - A Justyna pojechała do dentysty.
- Jasne - rzekłem ledwo słyszalnie, wślizgując się do sali jak tylko było to już możliwe. Usiadłem na swoim ulubionym miejscu, tuż przed biurkiem Lettera, i czekałem, co dalej się zadzieje. W końcu była to moja pierwsza wizyta na tym kółku i nie wiedziałem dokładnie, w jakiej formie odbywają się zajęcia. Dyrektor podszedł do biurka dużo powolniej, położył dziennik kółka zainteresowań na biurku i oparł się w zamyśleniu o blat. Zapanowała niezręczna cisza. Na jego twarzy malowała się dziwna melancholia. Poczułem lekkie zaniepokojenie.
- Proszę pana?
To go chyba wyrwało z zamyślenia, bo drgnął delikatnie i zwrócił ku mnie wzrok swoich ciemnych oczu. Uśmiechnął się lekko.
- Rozmawiałeś z Eweliną Kiryluk, prawda?
Skinąłem głową. Oho, coś się święciło. Czyżby wpakowała mnie w kłopoty? Zacisnąłem dłoń trzymaną pod stołem w pięść.
- Coś się stało? - dodałem.
- Nie, nie... Po prostu chciałbym wiedzieć, jak sobie radzi w gronie rówieśników. Chodzą pogłoski, że jesteś wzorowym uczniem i wywierasz dobry wpływ na innych. Choćby na Nataniela. Chodzi z nią do klasy, prawda? - Nie czekając na odpowiedź, kontynuował: - Mógłbyś i jej pomóc z nauką? Ostatnio miewa z nią problemy... Jeśli nie, mógłbyś spróbować sprowadzić ją na dobrą drogę. Z monitoringu wynika, że popala w toaletach.
Ponownie zamilkł, wyraźnie zadumany. Nie wiedziałem, co mu odpowiedzieć. Że właśnie się pokłóciliśmy? A może i to widział i słyszał? I chciał, byśmy się pogodzili? W końcu słynie z pojawiania się w niespodziewanych momentach oraz wiedzenia więcej, niż by się można spodziewać. Spuściłem wzrok.
- Ale ty chyba tego nie robisz, prawda? - Zaśmiał się. Pokręciłem przecząco głową, zgodnie z prawdą zresztą. - I tak trzymać - zrobił pauzę, poważniejąc - W takim razie co ty na taki układ? Mógłbym ci potajemnie zorganizować jakiś słodki poczęstunek na koniec roku.
Mrugnął do mnie porozumiewawczo, ale wciąż nie byłem przekonany. Prowadzić amatorskie korki dla Nata to jedno, a walczyć z uzależnieniami i brakiem kultury Ewy to drugie. Mój przyjaciel miał zdecydowanie więcej taktu. Przynajmniej na to wyglądało.
- Tylko, że... Pokłóciliśmy się - wypaliłem, patrząc mu prosto w oczy. Wyglądał na odrobinę rozczarowanego.
- Wiem, niestety wiem - oznajmił z nieskrywanym żalem - Możesz dać jej drugą szansę. Może się wykaże. Poszło o gazetkę, tak?
- Tak... - mruknąłem.
- Więc sprawa jest tym prostsza. W końcu z tego, co widzę, to ty masz większe wpływy na naszą szkolną prasę, niż pani Zawieruszyńska - Zaśmiał się cicho. Chyba bardzo lubił to robić - Myślałeś o pracy redaktora?
Pokręciłem przecząco głową.
- Pasowałbyś do tej roli. Sprawdzasz się idealnie jako przywódca ekipy.
- Ale dowódca nie może sprawować wszystkich funkcji za resztę.
Pstryknął palcami, poderwał się z biurka i położył na moją ławkę grubą książkę dotychczas ściskaną pod pachą.
- Słuszne spostrzeżenie - stwierdził głośno - A teraz, powiedz mi, co ci właśnie podarowałem.
Zerknąłem na tytuł wygrawerowany na złoto. Wyglądało na to, że zamierzał przejść do materiału, który zamierzał przerobić na kółku. Może i to nawet lepiej. Nie chciałem dłużej sobie zaprzątać głowy tą sprawą.
- Harry Potter po angielsku - oznajmiłem po dłuższej analizie okładki.
- Możesz to sobie zabrać do domu i przeczytać, tak dla utrwalenia języka. Kiedy mniej więcej będziesz mógł mi to oddać?
- Za tydzień?
- Dobry wynik - oznajmił ze stałym dla niego uśmiechem - Czytasz więcej książek z zagranicy?
- Trochę... No i tylko po angielsku. Po niemiecku nie powiem za wiele - powiedziałem cicho.
- Francuski też piękny język. Jeśli wyjedziesz do Anglii, przyda się również hiszpański - wymieniał, a ja kiwałem głową, wciąż patrząc na książkę. Kto by pomyślał, że dyrektor będzie miał w prywatnych zbiorach Harry'ego Potter'a. - No ale ja nie o tym. Dziś możemy porozmawiać o tym, jakie dokładnie różnice są między tradycjami poszczególnych krajów Zjednoczonego Królestwa.

Czwartek, 26 lutego 2015 r.
W dzień wydawania gazetki musiałem przychodzić do szkoły pół godziny wcześniej i od razu iść do szkolnej biblioteki po wydrukowane już egzemplarze. Żaneta już tam była, więc na wejściu tradycyjnie przybiła mi piątkę i wyszła do swojej części budynku. Przyjęliśmy ją do redakcji stosunkowo niedawno. Bardzo zależało jej na robieniu krzyżówek i muszę przyznać, że szło jej to całkiem nieźle.
Wyszedłem na hol z naręczem gazet i oparłem się plecami o jedną z kolumn, w oczekiwaniu na chętnych do zakupu. Za pierwszym razem musiałem prawie że krzyczeć z ogłoszeniem, iż istnieje coś takiego jak gazetka szkolna, ale teraz nie było takiej potrzeby. Już część osób była zorientowana w temacie, a przez ten przeszło miesiąc informacja raczej rozeszła się po szkole. Ponadto im było bliżej ósmej, tym zdarzało się więcej chojraków, którzy jak mówili, jestem złodziejem, płacić nie będą i próbowali mi wyrywać gazetki z rąk. Niestety kilkakrotnie się to zdarzyło, a ja do ich pustych makówek nie mogłem przemówić, iż cały zarobek idzie na ksero, a ja nie dostaję z tego ani grosza. W końcu gimnazjalista zawsze najmądrzejszy.
Na szczęście w większości przypadków płacili bez zbędnych kłótni, bo w końcu komu szkodzi te dwadzieścia groszy? Najwyżej kupią o jedną bułkę mniej. Tym, którzy nie mieli tego dnia drobnych, ani znajomych do pożyczania, wielokrotnie podchodzili i dopytywali, czy będę również jutro. Odpowiedź była oczywiście twierdząca. Nawet Nat, jak ostatnio zresztą, zaoferował pomoc i również sprzedawał naszą skromną prasówkę. Nigdzie nie widziałem tylko Ewy. Sądziłem, że się zainteresuje tematem i choćby zdecyduje się kupić efekt pracy, w której nie miała okazji dostać żadnego udziału i obiektywnie ocenić... Choć z drugiej strony mogła się obrazić na świat tak bardzo, że nawet nie przyszła do szkoły.

<Ewa?>

Średnie op.
91%
5

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz