piątek, 31 marca 2017

Od Emilii "Jak ci na imię?" cz. 2 (cd. Anastazja)

Czwartek, 18 grudnia 2014 r.
Obudziłam się jeszcze przed piątą nad ranem. Pospiesznie zrzuciłam z siebie ciepłą kołdrę w paski i zerwałam się z łóżka. Kolejny wspaniały dzień. Wyłączyłam budzik w telefonie, by później nie dzwonił na marne, przyprawiając mnie o zawał. Wygrzebałam z szafy ubrania na drogę i na zmianę w szkole. Chciałam się przebiec, więc czarne legginsy powinny być jak znalazł. Do tego bladoróżowy podkoszulek. Nawet szara kurtka będzie mi idealnie pasować do zestawu. Buty do biegania również miałam różowe. Do plecaka wrzuciłam dresowe spodnie na zmianę, białą koszulkę i różowofioletową bluzę.
Wyjrzałam przez okno i westchnęłam ze zrezygnowaniem. Znowu spadł śnieg. To mi nieco pokrzyżowało plany, ale przecież nie mogę się poddawać, prawa? I z tym powinnam dać radę dobiec do szkoły. Muszę tylko uważać na lód. Zerknęłam na plan. Niestety tego dnia nie miałam WF-u, tylko kilka innych, niezwykle nudnych lekcji. Mruknęłam coś pod nosem i zgarnęłam z szuflady tak zwany "zeszyt od wszystkiego". Do tego jakiś długopis i można się szykować. Wzięłam plecak, zważyłam w ręce i oceniając jego wagę na za nie za dużą, zabrałam do kuchni.
Śniadanie uszykować sobie musiałam sama. Zrobiłam to po ubraniu się w rzeczy do biegania. Kanapki nie wyglądały zbyt finezyjnie, ale przynajmniej były zjadliwe. Kończąc parzenie herbaty, zauważyłam, że z sypialni wyłania się zaspana postać mojej mamy.
- I jak tam? - zapytałam pogodnie.
- Mmm... dobrze - Ziewnęła.
- Olaf też będzie jadł? - zadałam kolejne pytanie. Doskonale wiedziałam, że spędziła z nim ostatnią noc. Skąd? Po prostu słyszałam. Mama chyba się tego domyśliła, bo natychmiast na jej policzki spłynął rumieniec. Obserwowałam ją kątem oka.
- Może później - powiedziała cicho. Potaknęłam głową i usiadłam przy stole.
- Masz do wyboru kanapki z ogórkiem lub szynką.
Mama nie odpowiedziała, tylko sięgnęła po te z ogórkiem. Już przeżuwając oznajmiła:
- Prosiłam cię, abyś robiła bardziej zbilansowane kalorycznie śniadania. Jogurt, warzywa, owoce...
- Takie też są smaczne. Następnym razem to ty możesz zrobić śniadanie - powiedziałam, uśmiechając się krzywo.
- Oj, nie, nie... Ja robię kolacje.
- A ja obiady. Szach mat, wygrałam. Jutro ty się tym zajmujesz i koniec kropka - oświadczyłam, zabierając się za jedzenie kanapki z szynką. Nie protestowała już więcej.
Po śniadaniu i umyciu zębów poszłam jeszcze na chwilę do swojego pokoju, by jedzenie się uleżało. Następnie zrobiłam kilka ćwiczeń na rozgrzewkę. Nie chciałam przecież dostać kolki po drodze.
Kiedy ubierałam buty do wyjścia, Olaf wyłonił się z sypialni. Ciężko było powiedzieć, jaki wyraz zagościł na jego twarzy. Zaskoczenie, zakłopotanie? Tuż za nim stanęła mama. Wyglądało na to, że rozmawiali, a jednak był zdumiony. Cały on.
- Cześć, Emilka - powiedział po chwili wahania.
- Siema - odpowiedziałam, wykonując bliżej nieokreślony gest ręką, który miał być chyba pożegnaniem. Zniknęłam za drzwiami domu. Zbiegłam po schodach na klatce. Jako, że mieszkaliśmy na piątym piętrze, trochę mi to zajęło. Kiedy stanęłam w końcu na dworze, nabrałam chłodnego zimowego powietrza w płuca.
Droga spokojnym truchtem przebiegła mi bezproblemowo. Będąc już blisko celu, nieco zwolniłam, czując na sobie spojrzenie innych uczniów. Raptem tydzień temu zapisałam się do tej szkoły, a już jestem jedną z osób, o których mówi się najczęściej. Zna mnie już prawie każdy. Jest to również jednoznaczne z obgadywaniem. Szczególnie przez te gimnazjalistki, które twierdzą, że się odchudzają, a pewnie po szkole wżerają tonę pączków, a nawet jeśli jedzą wyłącznie sałatę, to nie wiedzą, że najważniejszy jest przede wszystkim ruch.
Nim weszłam do szkoły, śmignęła przede mną niska, ruda dziewczyna. Przystanęłam, wodząc za nią wzrokiem. Mijałam ją w ostatnich dniach już kilkakrotnie. Tak jak myślałam, zmierzała w kierunku wejścia do szkoły podstawowej. Przymrużyłam oczy. Właściwie to ciekawiło mnie, kim ona była. Przez nietypowy kolor włosów powinna być równie rozpoznawalna, jak ja. Zerknęłam na zegarek elektryczny na ręce. Zostało mi jeszcze sporo czasu, więc ruszyłam w ślad za nią. Nawet nie zauważyła, że ktoś ją śledzi. Wyglądała na zamyśloną. Z nikim nie rozmawiała. To trochę utrudni sprawę.
W szkole było niewiele osób chociażby przez wczesną godzinę. Kiedy zauważyłam, że stanęła pod jedną z klas, doszłam do wniosku, że chyba nie lubi się spóźniać... Nie to co ja. O ile zwykle bywałam w szkole prędzej, tak się spóźniałam około dwóch minut. Prysznic czasem zajmował mi więcej czasu, niż zamierzałam.
Naszła mnie ochota na odwalenie jakiegoś niezwykle głupiego numeru. Po chwili namysłu wpadłam nawet na pomysł, co to mogłoby być. Uśmiechnęłam się do siebie krzywo. Wypatrzyłam przechodzącą korytarzem zapewne nauczycielkę, podeszłam do niej i nie pozwalając jej zacząć, odezwałam się:
- Jestem z Liceum Ogólnokształcącego imienia Stanisława Moniszuki - wymyśliłam nazwę na poczekaniu - i należę do wolontariatu. Dostaliśmy za zadanie zająć się osobami, które mają problemy z rówieśnikami. Chciałabym się spotkać po szkole z tamtą... rudą dziewczyną - spojrzałam w kierunku niczego nie świadomej dziewczynki - Niestety nie wiem, jak się nazywa i nie znam jej numeru telefonu. Czy mogłaby pani...?
Pokręciła głową.
- Niestety nie. Skoro chodzi o, jak dobrze mniemam, zaprzyjaźnienie się, powinnaś sama do niej podejść.
Wypuściłam z płuc powietrze. Spojrzała nieufnie na moje sportowe ubranie, lecz ja udałam, że tego nie dostrzegłam.
- Ma jutro urodziny. Wraz z wolontariatem chciałabym urządzić jej przyjęcie-niespodziankę. Na pewno będzie jej miło...
Nie wiedziała już co powiedzieć. Uśmiechnęłam się niepewnie. Przeczucie mówiło mi, że zaraz mnie wyrzuci za drzwi.
- Anastazja Zawadzka - oznajmiła ze zrezygnowaniem - więcej informacji wyjawić mi nie wolno.
- Okeej - odpowiedziałam z udawanym entuzjazmem. - Dziękuję za pomoc.
Skinęła głową, uśmiechnęła się i poprawiając torbę na ramieniu, zwyczajnie odeszła. Westchnęłam, spoglądając w stronę rudowłosej. Nawet nie drgnęła, słysząc swoje imię i nazwisko. Może się wyłączyła? No, nieistotne. I co teraz? Mój numer się nie powiedzie bez jej telefonu.
Zerknęłam na zegarek. Zostało jeszcze trochę czasu. Zobaczyłam stado dziewcząt zbliżających się do drzwi, przy których stała Ana. Chyba pora na drastyczniejsze kroki. Wtopiłam się w ich grupkę, a te zajęte rozmową, nawet mnie nie zauważyły. Stanęłam tuż za plecakiem rudowłosej i delikatnie rozpięłam losową przegródkę i wyciągnęłam z bocznej kieszonki połyskującego iPhone'a. Trochę starszy model od mojego. Gdybym tylko chciała, mogłabym ją bez problemu okraść, a ona nawet by tego nie poczuła. Jednak na rozważania o bezpieczeństwie nie było mowy. Wykręciłam swój numer i kiedy poczułam wibracje w kieszeni bluzy, odrzuciłam połączenie i usunęłam historię telefonowania. Odłożyłam urządzenie na swoje miejsce, po czym szybkim krokiem odeszłam. Będąc już przy drzwiach szkoły, zerknęłam na swój wyświetlacz, modląc się w duchu o to, by nie miała numeru zastrzeżonego. Na szczęście wyświetlił się rząd dziewięciu cyfr. Voilà! Problem z głowy. Dalszą realizacją mogę się zająć po lekcjach.
Pospieszyłam do części budynku poświęconego gimnazjalistom. Muszę szybko wziąć prysznic.
***
Lekcje przebiegły mi raczej bez większych szaleństw. Spóźniłam się co prawda dobre dziesięć minut i weszłam do klasy z wilgotnymi wciąż włosami, ale nie przejęłam się tym zbytnio. Właściwie cały czas siedziałam z iPhonem w ręce, ukrywając się to za piórnikiem, to za książką... jednak nauczyciele zdawali się to ignorować nawet w przypadku, kiedy robiłam to całkiem jawnie. Moje notatki w zeszytach składały się w dużej mierze z samych tematów. Ważniejsze były dla mnie rozmowy z przyjaciółmi z poprzedniej szkoły. Nauka to straszna strata czasu.
Kiedy wyszłam ze szkoły, już robiło się ciemno. Westchnęłam pod nosem z rozczarowania. Naprawdę przesiadywanie w tej dziurze było jakimś koszmarem. Traciło się wszystkie godziny dnia, kiedy świeciło słońce, a później dziw, że brakuje nam motywacji do czegokolwiek. W słońcu było witamina B, która dawała energię... czy coś takiego.
Droga do domu nie była szczególnie daleka, więc dobiegłam na miejsce w dość szybkim tempie. Zrzuciłam kurtkę, rzuciłam plecak gdzieś w kąt domu, włączyłam głośną muzykę i zaczęłam tańczyć. Trochę brakowało mi jakiegoś towarzysza lub koleżanki do wspólnych pląsów, ale i tak wciągnęło mnie to na tyle, że zaprzestałam temu dopiero w momencie, kiedy opróżniłam butelkę wody mineralnej, a włosy przykleiły mi się do czoła. Z wypiekami na twarzy i z głośnym śmiechem padłam na kanapę. A musiałam jeszcze przygotować obiad. Może po prostu coś zamówię? Nabrałam ochoty na świeżutkiego kebaba.
Jak postanowiłam, tak zrobiłam. Kiedy mama przekroczyła próg domu, akurat byłam w połowie jedzenia. Wyglądała na nieco zaskoczoną.
- Ustaliłyśmy przecież, że to ty przygotowujesz obiady...
- Mam prawo od czasu do czasu coś zamówić.
- To niezdrowe - upierała się mama, jednak usiadła przy stole. Prychnęłam.
- I co z tego? Przynajmniej jest smaczne.
Po obiedzie, podczas którego słuchałam mamy, która żaliła się na przygłupich pracowników i zbyt wymagającego pracodawcę, udałam się do swojego pokoju. Niedługo potem wyszła z domu, by poprowadzić zajęcia na siłowni. Zerknąwszy na zegarek, przypomniałam sobie o rudowłosej. Gwałtownie wyrwałam telefon z kieszeni plecaka i sprawdziłam, czy rzeczywiście mam jej numer. Wciąż w to nie mogłam uwierzyć. Pora sprawdzić, kim była i czy jej osobowość jest równie ciekawa, jak włosy.
Wykręciwszy numer, musiałam odczekać kilka sygnałów. Już myślałam, że nie odbierze w obawie przed kolejną natrętną reklamą, kiedy usłyszałam w słuchawce słodki głos:
- Halo?
O mój Boże. To się naprawdę dzieje. Odebrała. I co mam jej powiedzieć?
- Halo? - powtórzyła z rosnącym niepokojem.
- Halo, halo! - odezwałam się. Nie chciałam, by się rozłączała. - Wyjdziesz na dwór? Spotkajmy się przy ulicy Mickiewicza - rzuciłam pierwszą lepszą nazwą ulicy - Byle szybko! Nie będę tak stać w nieskończoność.
Zapanowała cisza, więc po chwili oczekiwania na odpowiedź, zapytałam:
- To jak? Idziesz?
Po drugiej stronie usłyszałam dziwny, zduszony dźwięk, po którym nastąpił sygnał, oświadczający, że się rozłączyła. Stałam z iPhonem przyłożonym do ucha jeszcze przez dłuższą chwilę trawiąc to, co właśnie zrobiłam, po czym wsadziłam go do kieszeni bluzy i pospieszyłam do drzwi wyjściowych. Wprawnie ubrałam się na dwór.
Z zaskoczeniem stwierdziłam, że znowu zaczął padać śnieg. Chciałam pojechać na rolkach, ale wyglądało na to, że moje plany poszły na nic. Przełożyłam je przez ramię i szybkim krokiem ruszyłam w kierunku ulicy Mickiewicza. Na szczęście nie była wcale tak daleko od mojego mieszkania, więc dotarłam tam całkiem szybko.
Było niepokojąco cicho. Tak, że aż dzwoniło mi w uszach. Obserwowałam grube płatki śniegu wirujące na wietrze. Osiadały ze spokojem na ulicy, którą nie przejeżdżał ani jeden samochód i na niemalże pusty chodnik. Po bokach ulicy znajdowały się domy jednorodzinne, dziwnie beznamiętne w światłach lamp. Palce zaczęły mi sztywnieć, więc powoli zwątpiłam w przybycie Any. Gdy zdecydowałam jednak poczekać jeszcze chwilę, zobaczyłam rower wyjeżdżający zza zakrętu z całkiem sporą prędkością. Puls mi przyspieszył. To ona? Zmrużyłam oczy. Im bliżej była, tym pewniejsza się stawałam, że opatulona dziewczynka musiała być właśnie nią. Jednak jej prędkość nie wskazywała na to, by zamierzała przystanąć. Może mnie nie zauważyła?
- Anastazja, stój! Tu jestem!
Aż odskoczyłam, kiedy ruda z impetem wjechała w krzaki tuż obok mnie. W pierwszej chwili mnie zamurowało, jednak widząc jej przerażoną minę i to, że sama zdołała wypełznąć spod roweru i warstwy krzaczorów, wybuchnęłam śmiechem. Miała całą czapkę od śniegu, który musiał opaść z gałęzi.
- Żebyś ty siebie widziała!
Znieruchomiała i patrzyła na mnie okrągłymi ze zdumienia lub przerażenia oczyma. Nie czekając, aż zacznie protestować, pomogłam jej się podnieść.

<Anastazja? Wiem, dodałam dużo akcji>
Długie op.
91%
5

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz