piątek, 9 czerwca 2017

Od Michała "Korepetycje" cz. 4 (cd. Nataniel)

Środa, 17 grudnia 2014 r. / Wtorek, 10 luty 2015 r.
- No, i jak? Rozumiesz? - zapytałem, spoglądając na zegarek. Z mojej rachuby wynikało, że musieliśmy siedzieć nad tym przeszło godzinę.
- Chyba tak… - powiedział niepewnie.
- Przez to, że powiedziałeś "chyba", nie dostaniesz czekolady - oznajmiłem, uśmiechając się ironicznie. Odsunąłem podręcznik, by nie spadły na niego żadne kakaowe wióry i zabrałem się za łamanie czekolady.
- Ej, nooo... Przecież ostatnie obliczenia zrobiłem dobrze. - Nat spróbował sięgnąć po słodycz, lecz ostentacyjnie odłożyłem ją na stertę zeszytów po mojej lewej stronie, gdzie chłopak nie miał dostępu.
- Bo ci w nich pomogłem - stwierdziłem, otwierając papierek i zjadając pierwszy kawałek. Nie spuszczałem mojego "ucznia" z oczu. Wyglądał na rozczarowanego i zrezygnowanego za razem.
- Sam też bym sobie poradził.
- Tak? Sprawdzimy… - mruknąłem, biorąc do ręki ostatnią pustą kartkę. Z drugiej strony co prawda była już cała zapisana nieczytelnymi obliczeniami Nata, lecz jedna mi wystarczyła. Po chwili namysłu podjąłem decyzję o zadaniu mu zaledwie pięciu, choć nieco trudniejszych działań.
- A co zrobisz, jeśli pomylę wyniki?
- Nie udzielę ci więcej korepetycji.
Blondyn jednak pochwycił w dłoń najbliżej leżący długopis (a tych było tu całkiem sporo, bo wcześniej nie mógł się decydować, który jest dla niego najwygodniejszy), dokładniej ten wcześniej zabrany siostrze. Miał do góry różowy pompon. Przypomniałem sobie, że Nat wcześniej próbował mnie nim łaskotać. Niestety z pozytywnym skutkiem. Z roztargnieniem pomyślałem, że pewnie tylko dlatego go wziął.
Kiedy skończył robotę, połowy tabliczki czekolady już nie było, a ja opierałem się łokciem o blat biurka. Dosłownie wcisnął mi kartkę do ręki. Przeleciałem spojrzeniem po notatkach, próbując się odnaleźć w jego bazgrołach. Szło mi to na szczęście coraz lepiej.
- Niech będzie. Poza drobnym błędem w liczniku wszystko zrobiłeś dobrze.
Czubkiem palca przesunąłem papierek z czekoladą w kierunku przyjaciela. Niezwykle z siebie zadowolony z siebie zabrał się za jedzenie. Zasłużył na to. Przynajmniej w końcu ma jak się uczyć. Miałem nadzieję, że jego oceny z matematyki stopniowo choćby odrobinę ulegną poprawie.
Z zamyślenia wyrwał mnie głos młodszego brata, który musiał niespostrzeżenie otworzyć drzwi:
- Skońcyliście?
- Raczej tak - Stwierdzam po chwili namysłu, odwracając głowę w jego stronę. Na jego buzi pojawił się szeroki uśmiech.
- To chodź mi pomóż. Nie mogę psejść poziomu.
Już chwilę później siedziałem na dywanie w pokoju gościnnym z padem w rękach, w skupieniu analizując, z której strony atak na zupełnie nowego uzbrojonego przeciwnika będzie najlepszy. Niedługo potem to rozgryzłem i zabiłem w grze przy pomocy psa Pioruna głównego antagonistę oraz jego pomagierów, co automatycznie ukazało nam cutscenkę. Była oczywiście po angielsku, jednak moja znajomość tego języka umożliwiło mi niemalże całkowite zrozumienie dialogu. Może pora na spróbowanie czytania książek po angielsku?
Oddałem młodszemu bratu pada akurat wtedy, kiedy Piorun oficjalnie stanął na kolejnej planszy. Tym razem w zimowej scenerii.
- Dzięki!
Wstałem z dywanu, gdy moja mama weszła do pokoju, widocznie z zamiarem ułożenia swoich rzeczy do szafy.
- Michałku, zróbcie sobie herbatę. Możecie otworzyć ciastka, są w szafce.
Skrzywiłem się, mając świadomość, że właśnie mój przyjaciel usłyszał z ust mamy jedną z bardziej kompromitujących form mojego imienia. Zerknąłem na niego ukradkiem, lecz siedział całkowicie niewzruszony w fotelu. Odebrałem to jako nieusłyszenie jej wypowiedzi, więc odetchnąłem z ulgą. Musiał poczuć na sobie moje spojrzenie, bo w końcu mozolnie się podniósł. Poszliśmy do kuchni. A może jednak usłyszał? Miałem nadzieję, że nie zacznie mnie tym dręczyć w szkole.
Włączyłem wodę, o czym czajnik już za chwilę dał o sobie znać, wydając z siebie głośne dźwięki świadczące o nagrzewaniu się. Oparłem się o blat kuchenny, krzyżując ramiona na piersi. Nat wyglądał jednak całkowicie pochłoniętego obserwacją pupila mojej siostry. Pukał palcem w szybę. Żółw próbował go ugryźć.
- Zwykła, owocowa? Chyba, że wolisz k… - zacząłem, lecz raptownie mi przerwał:
- Herbatę! - wykrzyknął - Czarną…
Skinąłem w zamyśleniu głową. Pewnie tak zareagował dlatego, że ten przeklęty czajnik naprawdę ryczy jak opętany. Oderwałem się od mojego oparcia, by sięgnąć po słoiczek z sypaną herbatą i dwa kubki. Jeden w kotki, drugi w kwiatki. Wszystkie inne niestety były w zmywarce.
- Miłą masz mamę… w ogóle, fajnie tu - Stwierdził Nat, gdy już zasiedliśmy przy stole. Na samym środku leżała nieestetycznie otwarta paczka ciastek. Oparłem głowę na dłoni, w zamyśleniu sięgając po przekąskę.
- Dzięki. Chociaż czasem chciałbym posiedzieć w spokoju we własnej sypialni.
- Zawsze możesz wpaść do mnie: ty będziesz miał cicho, a ja przynajmniej nie będę się nudził.
- Czemu nie? - odpowiedziałem pytaniem, popijając herbatę. On swój kubek w uśmiechnięte kotki ściskał między palcami.
- Super - skomentował, patrząc na swój wywar. Wyglądał na uradowanego moją decyzją.
Później rozmawialiśmy o nauczycielach. Nat wyrażał olbrzymią potrzebę obgadywania ich i żalenia się na złe stopnie, co ja tylko skwitowałem uwagą "trzeba było się uczyć". Nie zadowoliła go ta odpowiedź, choć w jego oczach widziałem, że uważał, że jednak trochę racji w tym było. W międzyczasie ciastka podkradali nam wszyscy domownicy, więc paczka już niebawem stała się całkiem pusta.
- Chyba już powinienem iść - mruknął Nat, wyglądając za okno niezasłonięte jeszcze roletą. Faktycznie, było całkowicie ciemno.
- Chyba tak - potwierdziłem. Bez pośpiechu zabrał wszystko co jego i ruszył w drogę do domu.

~Dwa miesiące później~
- Czaisz to? Dostałem tróję ze sprawdzianu z matmy! - emocjonował się chłopak.
- Tak, powtarzasz to już od co najmniej tygodnia - mruknąłem, wywracając oczami. Szliśmy akurat do szkoły. Okazało się, że Nat wcale nie mieszkał tak daleko, jak mi się początkowo zdawało. Dotarcie na ulicę, na której mieszkał, oznaczało dla mnie wyłącznie dodatkowe kilka minut drogi. Zmówiliśmy się więc i od niespełna miesiąca docieraliśmy na miejsce wspólnie.
- Wciąż nie mogę w to uwierzyć!
- Tylko pilnuj się tak dalej, bo to nie jest znak, abyś się przestał uczyć - syknąłem.
- Oj, no... Po prostu się cieszę!
- Aż za bardzo - skomentowałem ledwo słyszalnie. W końcu stanęliśmy przed potężnym budynkiem szkoły. Nat wdrapał się po oblodzonych schodkach i otworzył mi drzwi.
- Zapraszam, MiLady... - powiedział, grzecznie się kłaniając. Prychnąłem, jednak skorzystałem z pomocy.
- A cóż to za dżentelmen - oznajmiłem ironicznie.
- Zawsze i wszędzie - odparł z szerokim uśmiechem. Westchnąłem i ściągnąłem rękawiczki. Z niezadowoleniem stwierdziłem, że pomimo tego palce i tak mi po drodze zdrętwiały.
- Idź już lepiej do szatni, bo się spóźnisz - mruknąłem, odwijając po drodze szal.
- Jasne. Do zobaczenia! - krzyknął. Niemalże pobiegł do swojego wieszaka. Nawet nie otrzepał butów - pomyślałem, widząc ślady śniegu w miejscu, gdzie jeszcze przed chwilą przechodził. - Gdzie on ma głowę?
***

Na drugiej przerwie, przechodząc obok tablicy ogłoszeń na holu, dostrzegłem nowe kartki. Czyżby konkursy? Przystanąłem, jak zwykle chcąc się zapoznać z zawartością druczków.
Chór "Musica" ogłasza nabór! Przesłuchanie odbędzie się dnia...
Wiedząc, że nie bardzo mnie to interesuje, gdyż mój głos od dłuższego czasu odmawia mi posłuszeństwa, przeleciałem spojrzeniem po innych ogłoszeniach. Większość miała dość podobną treść. Nabory do kółek zainteresowań? Dopiero teraz? Pokręciłem głową z wyraźnym brakiem zrozumienia, lecz i tak usilnie poszukiwałem czegoś, czym mógłbym się zająć po lekcjach. I tak się nudziłem i tak.
Moje skupienie przerwało nagłe dźgnięcie mnie z dwóch boków jednocześnie. Odruchowo się wyprostowałem jak struna. Tylko jedna osoba tak robiła i niezwykle mnie to drażniło.
- Cześć, Misiu. Co tam czytasz?
- Możesz tak nie robić…? - syknąłem z niezadowoleniem w kierunku Nata - Informacje o kółkach zainteresowań.
- Nie mogę, bo śmiesznie reagujesz.
Westchnąłem.
- Chcesz do jakiegoś dołączyć?
- Szukam czegoś, co by mnie interesowało, a jeśli nie znajdę, do wybiorę cokolwiek - odpowiedziałem mrukliwie.
- I na które się zdecydowałeś?
- Chyba na matematyczno-fizyczne, biologiczne… i może chemiczne - odpowiedziałem, wymieniając z pamięci te kółka, które już zdążyły mi wpaść w oko - Nad resztą się zastanowię.
- Ambitnie. Mnie też możesz zapisać na chemię.
Aż odwróciłem się przez ramię. Nat choć uśmiechnięty, nie wyglądał jakby właśnie żartował. To mnie właśnie zaniepokoiło. Uśmiechnąłem się wrednie.
- Serio?
- No. A czemu nie? - Wzruszył ramionami. Wyrzuciłem ręce do góry, o mało nie uderzając go w twarz.
- Nataniel, wielki nieuk i przeciwnik matematyki zamierza zapisać się na kółko chemiczne!
- Zamknij się - powiedział speszony - I nie nazywaj mnie nieukiem.
- A kim niby jesteś? - zapytałem, odwracając się w jego stronę. Wciąż byłem nieźle rozbawiony tą nowiną. Zignorował moje pytanie, wbijając spojrzenie w kartki. W końcu jego uwagę przykuła inna notka.
- I do kółka kucharskiego.
Stałem tak, wciąż nie do końca wiedząc, czy się śmiać z siebie, czy z niego. Trochę mnie tym zdziwił. Miałem lekko otwarte usta, jednak wciąż rozbawiony wyraz mojej twarzy najwidoczniej wciąż dekoncentrował Nata.
- No co?
- Będziesz zasuwał w tym kolorowym fartuszku?
- Czemu nie?
- Muszę to zobaczyć - odparłem, z trudem powstrzymując śmiech.
- No śmiej się, śmiej - mruknął.
- A żebyś wiedział, że będę - rzekłem, tym razem już się nie hamując. Śmiałem się tak bardzo, że myślałem, że się przewrócę. Nat cały czas milczał. Kiedy już się opanowałem, powiedział z przekąsem:
- Nie dostaniesz ode mnie gofrów. Ani kebaba. Ani tego, cokolwiek będziemy tam robić.
- Dlaczego? - spojrzałem na niego, wciąż czując silną potrzebę pożartowania. Miałem łzy w oczach.
- Bo się śmiejesz - odparł dziecięcym wręcz tonem. Z trudem powstrzymując kolejny nawał śmiechu, położyłem mu rękę na ramieniu.
- Dobrze, przepraszam. Musisz mnie przecież dokarmiać.

<Nat?> 

Średnie op.
80%
4

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz