wtorek, 31 maja 2016

Od Michała "Opierdalający się kujon" cz. 1 (cd. chętny)

Wtorek, 18.11.2014 r.
- Michał, a ty masz fejsa?
Zacisnąłem mocniej palce na podręczniku od biologii.
- Pewnie nie. Widziałeś jaki on zacofany? Z takimi pinglami w życiu laski nie poderwie.
Czuję, jak moje dłonie się pocą z nerwów.
- Nooo... Pewnie nic prócz nauki w życiu nie widzi.
Trzymajcie mnie, bo zaraz rzucę książką w te ich już powykręcane mordy.
- Kujon jak się patrzy! Pupil każdego nauczyciela!
Siląc się na spokój przewróciłem kolejną kartkę, udając, że rozumiem cokolwiek z notatek na temat mszaków.
- A jaki ryj ma krzywy! Kaśka, patrz na tego, jak się uczy!
Przez korytarz poniósł się obrzydliwy jęk dziewczyny, która zdecydowanie nie powinna tak reagować na pociągnięcie za warkocz.
- No widzę. I co? Zamierzasz od niego ściągać?
Policzki mi pulsowały od napływającej krwi.
- Twoje koleżanki lubią takich zasranych kujonów?
Rozległ się śmiech, ale ja wciąż próbowałem udawać, że nie wiem, iż o mnie mówią.
- Żartujesz?! Oczywiście, że nie! Przecież on jak dzieciak wygląda!
Nie wytrzymałem. Z całej siły uderzyłem podręcznikiem o zimną podłogę, wstałem, otrzepałem spodnie i popatrzyłem prosto w twarz dresa.
- Możesz przestać się wtrącać, jaśnie panie w CUDZE życie? Robię co chcę i ty mi tego nie zabronisz - syknąłem.
- Taaa... ty siebie słyszysz? Ja też tak robię. I będę sobie mówić, CO TYLKO ZECHCĘ - Zarechotał, na co Janusz odpowiedział mu tym samym. Nie musiałem nawet patrzeć na Kaśkę, by wiedzieć, że się o niego ociera. - Może solówa po szkole? Chętnie cię zmiażdżę.
Zacisnąłem pięści. Wiedziałem, że nie mam z nim szans. Zawsze miotał we mnie piłką na WF-ie, wiedząc, że odskoczę, a reszta mnie za to skrzyczy. Porównują mnie do baby, ale ja po prostu nie chcę skończyć z jeszcze bardziej krzywym nosem. Co najgorsze, moja siostra z tego co słyszałem ma podobny problem. Chcę im kiedyś pokazać do czego jestem zdolny, ale w tej chwili to jest po prostu niemożliwe.
- Rozumiem, że chcesz wszystko rozstrzygać na pięści? Rozumiem: zero dyplomacji, zero rozumu. Powodzenia w przyszłości, bo wątpię, aby twoja wątła parówa w spodniach ci w czymkolwiek pomogła.
Rozległo się buczenie w kierunku ogłupiałego chłopaka, który dopiero po chwili zrozumiał, co mam przez to na myśli. Rozległ się dzwonek kończący przerwę. Spokojnie podniosłem z ziemi podręcznik do biologii, a nim się zorientowałem dres uderzył mnie w ramię na tyle mocno, że zatoczyłem się na ścianę i syknąłem z bólu. Chwyciłem się w poszkodowaną część ciała. Co on sobie myślał? Spiorunowałem go spojrzeniem, ale on już wymierzył mi kopniaka. Pierwszego, drugiego, trzeciego...
Cholera, Nati! Debilu, gdzie ty się podziewasz, kiedy jesteś potrzebny?!
Cała noga mi pulsowała, gdy nadeszła nauczycielka i otworzyła drzwi do sali. Kulejąc, powlokłem się do drugiej ławki przed biurkiem pani Polońskiej, rzuciłem plecak na ziemię i ciężko opadłem na krzesło. Schowałem twarz w dłoniach. Część klasy, która widziała to żałosne zajście wciąż pogwizdywała, poklaskiwała lub po prostu się śmiała. Serce łomotało mi jak szalone.
Niech się kurwa idą walić! Czemu zawsze ja?! Czemu nie ktoś inny?! Czemu zawsze takie dupki upatrują sobie osoby, które niczego im złego nie robią?!
Przez całą biologię, nawet w trakcie trwania kartkówki czułem, że obrzucają mnie zgniecionymi kartkami papieru, które być może uprzednio przeżuli. Nawet fakt, że Polońska to zauważyła i wpisała im uwagi nie spowodował, że poczułem satysfakcję. Jest listopad. Jeszcze tylko grudzień, styczeń, luty, marzec, kwiecień, maj i czerwiec... siedem miesięcy. Jestem niemalże absolutnie pewny, że do tego czasu wyląduję u psychologa lub pod kołami pociągu. Gimnazjum to istny koszmar. Nie mam pojęcia, jak mógłbym to wytrzymać. Każdy dzień jest istną katorgą. Naukę da się zdzierżyć, nauczycieli również, ale ludzi za żadne skarby świata.
Moja poprzednia klasa w porównaniu do nich jest święta... Tam przynajmniej mnie jakoś akceptowali. A tutaj? Jestem tylko kujonem bez jakiejkolwiek osobowości i zainteresowań... no może to drugie spostrzeżenie jest trafne, choć tylko połowicznie. Czasem czuję się przybity widząc, z jaką pasją Zuzka lub Jasiek obchodzą się z tym, co robią. Są zdecydowanie typem artystów... a ja? Ścisłowiec. Choć może Janek idzie w ślad za mną i usilnie próbuje się nauczyć liczyć.
Zadzwonił dzwonek kończący lekcje. Przez wszystkie poprzednie przerwy ukrywałem się siedząc za kolumną na holu lub na schodach między piętrami. Wiedziałem, że tam nie przychodzą, więc będę miał spokój. Nawet popychanie przez losowych uczniów nie bolało tak, jak świadomość bliskości osób, których mam traktować jako... przyjaciół? Rodzinę? Szczerze nie mam pojęcia, czego oczekuje od nas pani Kościelna. Patrząc na jej niezbyt przychylne podejście do nas jako do klasy, raczej nie miała nawet chęci, by nas nawracać, gdyż to zwyczajnie niemożliwe.
Rozmyślałem tak, pakując książki do plecaka, który na koniec zarzuciłem sobie na ramię i najwolniej jak tylko mogłem wyszedłem z klasy. Chciałem, aby wszyscy pozostali już sobie poszli, a ja mogłem iść jako ostatni, mając szansę obserwowania bandy dresów. Zaciskałem palce na szelkach torby, nerwowo widząc, jak zatrzymują się przy swoich kumplach z innej klasy. Pędem ruszyłem między nimi, starając się być niezauważonym i zbiegłem po schodach do szatni. Wciąż nie wiedziałem, jak takie badassy trafiły do najlepszej klasy w szkole. Zgaduję, że był to czysty przypadek lub po prostu zbyt mała ilość chętnych. Dyrektorzy naprawdę musieli być mocno wstawieni, skoro wybrali takich nieuków.
Już wyszedłem ze szkoły, ale mimo to wciąż nerwowo rozglądałem się na boki, kontrolując, czy ktoś mnie czasem nie śledzi. Dostrzegłem grupkę dresów. Nie idźcie tu. Kurwa. Kurwa. Kurwa. Won! Wynocha! Kurwa, nie idź tu! Zabraniam ci!
Niestety jajogłowy nie wysłuchał moich modlitw i przyspieszył jeszcze bardziej, a za nim reszta roześmianego stada. Każdy miał w ręce przynajmniej jedną puszkę energetyku. Nie wyglądało to dobrze. Powiedziałbym - wygląda to cholernie źle. Nim się obejrzałem, chwycił mnie tą swoją małpią łapą za ramię. Aż zadrżałem, wyobrażając sobie obślizgłe bakterie pełzające po jego brudnej ręce. Zatrzymałem się.
- Czego chcesz?
- No i gdzie jest ta solówa, co obiecywałeś Gruszce?
- Niczego takiego nie mówiłem, a teraz łaskawie mnie puść.
- Grucha wypił już osiem energetyków! Ej, weź dawaj i walcz jak chłop. Poka jaja!
- Słyszałeś co powiedziałem, czy nie dociera? - syknąłem, ale już wiedziałem, że bójka jest nieunikniona. Muszę wybrać telefon na pogotowie. Im szybciej przyjadą, tym mniejsza szansa, że się w międzyczasie zdążę wykrwawić. Wygrzebałem z kieszeni telefon, kiedy stanęła za mną reszta tej zasranej bandy.
- Patrzcie, jaki klockofon!
- Jaki mały!
- Pewnie tak jak jego fred.
- A co, sprawdzałeś?
- Nie, Julcia mi mówiła.
- Ta z próchnicą? O Boże, jaki fail! Byliby zajebistą parą!
- Nie macie ciekawszych plotek do wymyślania? Wasze tematy rozmów robią się nie dość, że nudne, to jeszcze absolutnie żałosne - wtrąciłem, siląc się na spokój. Czułem się tak, jakbym miał zaraz umrzeć. Szybko wystukałem SMS-a do Zuzy. Powinna była już skończyć lekcje. Ciekawe, czy gdzieś się włóczy z tą jej blond kumpelą... Może uda im się odnaleźć moje zwłoki za najbliższą Biedronką.
- Słyszycie tego, jak się wymądrza? - zaśmiała się jedna z czternastoletnich kurw niewyżytych dresów. Powoli odwróciłem się w ich stronę, mrużąc jednocześnie oczy. Zrobiłem to właściwie niepotrzebnie, bo tym razem nie oberwałem w twarz. Bez problemu wypatrzyłem Gruchę, a raczej jego szeroką, umięśnioną pierś. Jakie muły... rysowały się pod szarym dresem w taki sposób, jakby były to przerośnięte i mało jędrne cycki. Już otworzyłem usta, by coś powiedzieć, ale wyprzedził mnie chłopak z czymś na wzór irokeza połączonego z ptasim gniazdem na głowie:
- Stul pysk i stań do walki!
Odpowiedziały mu zgodne chóry dresów. Poczułem, że telefon wibruje w mojej dłoni. Janusz od razu to zauważył i wyrwał urządzenie z mojej ręki i popatrzył na wyświetlacz.
- Patrzcie, jakaś "Zuzka"! Pewnie jego prywatna dziwka lub niewolnica.
- Taka jak w "Pięćdziesięciu twarzach"? Pewnie brał ją siłą.
- Nie no co ty, on? Przecież on by nawet nie zdołał psa zaciągnąć. Jego pałka nikogo nie zachęca. W szafie ma kolekcję dildosów. - Tym razem to dziewczyny (raczej ich tandetne podróby, bo nie potrafiłbym pokochać istoty tak żałosnej jak one, szczególnie z taką warstwą tapety, którą powinno się zdrapywać szpachelką do gipsu) się naśmiewały z mojej osoby. Wtedy pojawiła się trzecia "silikonówa", która próbując wyrwać im moją komórkę, wytrąciła z dłoni tej pierwszej, przez co urządzenie upadło ekranem do dołu. Przestało wibrować. Mimo, że nie był to najnowszy model smartfona, mogłem się obawiać, że mógł tego nie przetrwać. Już chciałem po niego sięgnąć, ale Gruszka nadepnął na niego.
Wziąłem oddech i już chciałem mu powiedzieć, aby wziął buta, ale niestety wcześniej zdążył wymierzyć mi cios pięścią w splot słoneczny. Straciłem dech i znieruchomiałem na chwilę, próbując przywrócić proces oddychania. Grucha wykorzystując moment, kiedy się lekko nachylałem, chwycił za mój kark i cisnął w tył, tak że się wywróciłem. Chciałem złagodzić upadek łokciami i kolanami, ale tylko je sobie zdarłem. Piekło jak diabli. Po chwili udało mi się wziąć powietrze i je wypuścić, ale moje szczęście nie trwało długo. Grucha zaczął kopać, a do niego dołączyła się cała reszta zgrai, włącznie z roześmianymi dziewczynami. Próbowałem ich odpychać, lub się podnieść, ale po kilku próbach się poddałem i skuliłem tak, aby jak najmniej ucierpieć.
- Mięczak!
- Zjeb wysrany przez walenia!
- Miękka cipcia!
- Męska dziwka!
- Glut z piątego piętra!
- Sługus Tavares!
- Miłośnik różowych dildosów!
Zacisnąłem oczy, chcąc pozbyć się mrowienia. Nie chciałem płakać. Nie znoszę tego robić. W takich sytuacjach niestety ciężko wytrzymać. Muszę się trzymać w pionie, aby nie dać im przesadnej satysfakcji. Poczułem krew w ustach. Podniosłem roztrzęsioną rękę do góry na znak, że się poddaję. Wiedziałem, że dodatkowo będą oczekiwać czegoś w zamian. Przestali kopać i czekali, aż się odezwę.
- Jeśli dam wam na papierosy... dacie mi spokój? - wykrztusiłem. Przez chwilę się namyślali, po czym skinęli głowami.
- Pięć dyszek, nie mniej.
Drżącą ręką wygrzebałem z zmasakrowanego plecaka portfel i wręczyłem im pieniądze, za które miałem dziś zrobić zakupy. Odczekałem, aż odejdą i rozluźniłem się, leżąc wciąż na środku chodnika na osiedlu, którym zawsze chadzałem, chcąc dojść do domu. Odetchnąłem z ulgą i pozwoliłem, by krew spłynęła z kącika moich ust. Znieruchomiałem, patrzyłem beznamiętnie w niebo. To już nie pierwszy raz. Może trzeci, czwarty...? To nie ma nawet znaczenia, bo zawsze kończyłem dokładnie tak samo. Poczułem, że w ustach mam jakąś twardą drobinkę. Zmarszczyłem brwi i wyplułem to na rękę. Było małe, jasne i ubrudzone od krwi... zdusiłem palcami. Twarde. To musi być ząb. Językiem wymacałem każdy po kolei. Tak jak myślałem - to był mój ostatni mleczak, który dotychczas jakoś nie wyrażał chęci, by wypaść. Uniosłem zęba do góry.
- Dzięki! - krzyknąłem, choć wiedziałem, że i tak tego nie usłyszą. Moja ręka bezwładnie opadła na chodnik. Drugą udało mi się wymacać roztrzaskaną komórkę. Bez problemu wywnioskowałem, że nie da się jej już uratować. Byłem cały zbolały. Najbardziej bolało mnie kolano, łokieć, kostka, brzuch i głowa. Sapnąłem sam do siebie i zamknąłem oczy. Zadrżałem, bo było mi zimno, ale nie miałem zbytnio chęci, by wstać. Leżałem tak przez kilka minut, póki nie usłyszałem cudzego głosu:
- Hej ty, żyjesz?!
Obróciłem głowę w stronę człowieka, który przeszkodził mi w wylegiwaniu się na środku chodnika. Faktycznie musiało to wyglądać co najmniej dziwnie (jakbym był trupem, narkomanem podczas fazy, bądź omdlałym pijakiem), ale jakoś nieszczególnie sobie zaprzątałem tym głowę. Nie chciało mi się wlec do ławki, by tam odpocząć, jak to zawsze robiłem. Założyłem na nos okulary, którym pękł lewy zausznik i powoli usiadłem. Kręciło mi się w głowie.
- Tak, tak... żyję. - mruknąłem.

<Ktoś chętny? Misiu jest jeszcze nie do końca ogarnięty xD Jakby co - ma skręconą kostkę. Ktoś się nim ładnie zaopiekuje? .3.>


Średnie op.
91%
5

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz