poniedziałek, 17 października 2016

Od Anastazji "Jak ci na imię?" cz. 1 (cd. chętny)

16-18 grudnia 2014 r.
Uniosła głowę i otworzyła usta, by łapać chłodne krople deszczu na język. Czas się cofa, nie brnie naprzód. Zamknęła pysk i opuściła łeb aż do ziemi. Znowu była smutna. To wszystko się nie nie wydarzy. Zaczęła iść tyłem. Nigdy się już tu nie znajdzie. Znów będzie się stawać powoli dzieckiem, aż w końcu wszystko zaprzestanie jej istnieniu. Jej rodzice znów będą młodzi, później dziadkowie i cała reszta przodków. Ale to później. Najpierw musi stawić czoło przeciwnościom losu. Dopiero potem będzie mogła zacząć wszystko od nowa.
Jest dobrze? Jasne, że nie. Potarłam twarz rękoma. Byłam już zmęczona. Cały czas miałam wrażenie że to, co robię nie ma większej wartości. Ten prolog nawet nie brzmiał. Po raz kolejny zerknęłam na przeglądarkę, w której miałam włączone dziesiątki kart. Zaczęłam je przeglądać. Połowa z nich zajmowały różnorakie blogi, których twórców lubiłam lub szanowałam za talent, a połowa była kartami z opowiadaniami jednej osoby. Zaczynałam się obawiać, że popadam w obłęd. Może mam na jej punkcie bzika? Nie pisze specjalnie. Nie tworzy niczego szczególnie wyjątkowego. Może jednak? Chciałabym być nią.
- Anastazjo, masz chyba kompleksy - powiedziałam sama do siebie, po raz kolejny analizując jej ostatnie opowiadanie. Westchnęłam i zaczęłam wyłączać karty. Zostawiłam tylko jedną - Howrse.pl. Po raz ostatni odświeżyłam pocztę. Pusto. Znowu nie napisała. Spojrzałam na godzinę. Zbliżała się pierwsza w nocy. Jutro muszę iść na rano do szkoły. Wylogowałam się. Otarłam łzy rękawem swetra i zamknęłam klapę laptopa. Wstałam z krzesła i powoli powędrowałam do łóżka. Nawet nie myśląc o wzięciu prysznica, zakopałam się pod kołdrą i zasnęłam.
***
Jak zwykle otworzyłam oczy nieco przed budzikiem. Nie potrafiłam spać ani minuty dłużej, więc od razu zerwałam się na równe nogi. Byłam cała spocona. Muszę wziąć prysznic i wyciągnąć z szafy świeże rzeczy. Każda z tych czynności sprawiała mi nie lada kłopot. Zaraz pójdę do ludzi - myślałam nieustannie - Już za godzinę będę musiała znów spojrzeć w oczy osobom, które nawet mnie nie znają. Kiedy tylko skończyłam się myć i ubierać, zeszłam do kuchni.
- Cześć mamo, cześć tato - rzuciłam, choć w pomieszczeniu było całkowicie pusto. - Dzięki za zrobienie tostów - Mówiąc to, wyciągnęłam z szafki chleb, który kupiłam dzień wcześniej i wsadziłam do tostera. Następnie dziękowałam kolejno za zrobienie kakao czy pomoc przy przyniesieniu dżemu.
- Jak ci się spało? - zrobiłam krótką pauzę - Bardzo dobrze, a wam? Również wyśmienicie. Chcesz jeszcze trochę dżemu? Jasne. - Przysunęłam do siebie słoiczek. - Dziękuję, że tak dobrze się mną opiekujecie. Oj, Anusiu, jesteśmy twoimi rodzicami. - Przełknęłam ostatni kawałek tosta. - Tylko nie spóźnij się do szkoły! Oczywiście, mamo! - Zerwałam się z krzesła i szybkim krokiem zmierzyłam do łazienki, by umyć zęby. Kiedy już skończyłam i zaczęłam ubierać się do wyjścia, krzyknęłam sama do siebie:
- Baw się dobrze! - krótka przerwa - Jasne, dzięki i do zobaczenia!
I wyszłam.
Kiedy podjechałam rowerem pod szkołę, jak zwykle spotkałam się z drwiącymi spojrzeniami. "Ona jest ruda" - szemrali. Przypięłam rower i otulając się mocniej szalikiem, powoli ruszyłam w kierunku wejścia. Miałam spuszczoną głowę. Nie chciałam nawet na nich patrzeć. Wrażenie bycia obserwowaną sprawiało mi ból. Nie mówiłam nikomu przyjaznego "cześć", a nauczycielom "dzień dobry". Unikałam bliskości każdego, kogo tylko mijałam, jak tylko było to możliwe. Podnosiłam głowę bardzo rzadko i tylko po to, by sprawdzić, czy już stoję pod odpowiednią salą. Jak zwykle byłam pierwsza. Nigdy się nie spóźniałam. Patrzyłam na buty kolejno przybywających osób. Nie chciałam patrzeć im w twarz. I tak byliśmy dla siebie obcy. Wszyscy ze sobą radośnie rozmawiali. Wszyscy, prócz jednej, rudowłosej dziewczyny, która od blisko sześciu lat zawsze trzymała się na uboczu. Anastazja Zawadzka, urodzona siedemnastego lipca dwa tysiące drugiego roku, jedynaczka, mieszkająca w Jaskółkowie - to były chyba jedyne informacje, jakie posiadali moi rówieśnicy. Nic o zainteresowaniach, niewiele o upodobaniach.
Na Wigilię klasową zawsze dostawałam ten sam mało kreatywny podarunek - paczkę słodyczy, których i tak zwykle nie zjadałam. Musiałam podziękować za prezent bladym uśmiechem i cichym "dziękuję". Święta zbliżały się wielkimi krokami, a ja wciąż nie kupiłam prezentu osobie, którą wylosowałam. Kim może być dla mnie Jurek Jankowiak? Czyż nie jedynym chłopakiem, który wpadł mi w oko? Zawsze lubił grać w siatkówkę. Myślałam o piłce, jednak cena tej z lepszych, która byłaby dla niego odpowiednia przekraczała wyznaczony budżet.
- Proszę wejść do klasy - powiedziała znudzonym głosem nauczycielka przyrody, otwierając drzwi. Jedną z niewielu rzeczy, za którą ją lubiłam, był kolor włosów podobny do moich.
***
Ostrożnie weszłam do biblioteki szkolnej. Nie chciałam zakłócać spokoju. Bibliotekarka rzuciła mi tylko przelotne spojrzenie i skinęła głową. Zaczęłam przechodzić między milczącymi rzędami półek. Szukałam tytułów, których jeszcze nie miałam okazji czytać lub były nowymi pozycjami. Po godzinie powolnego spacerowania przyniosłam stertę książek na biurko pracowniczki tej części szkoły. Nie skomentowała tego w żaden sposób, tylko zaczęła wpisywać do systemu każdą z nich. W tym czasie wygrzebałam z plecaka to, co musiałam oddać i wręczyłam kobiecie. Kiedy kończyła, ku mojemu zaskoczeniu się odezwała:
- Wciąż nie mogę zrozumieć, skąd masz tyle czasu na czytanie. Nie robisz niczego poza tym?
Zrobiłam się czerwona jak burak i pospiesznie wpakowałam do torby książki, które chciałam wypożyczyć. Szybkim krokiem wyszłam z biblioteki, nie odpowiadając na jej pytanie. Niemalże wybiegłam ze szkoły, o mało nie wywracając się na oblodzonym chodniku. Prawie zapomniałam, że w czasie lekcji zaczął padać śnieg. Kiedy tylko podeszłam do swojego niebieskiego roweru, zacisnęłam dłoń na kierownicy. Musiałam się uspokoić. Znowu denerwowałam się nieistotnymi rzeczami. Kiedy otwierałam blokadę koła roweru, spostrzegłam, że po raz kolejny jestem ostatnią osobą pozostałą w szkole. Jak zresztą zawsze w ten dzień tygodnia. Wgramoliłam się na siodełko i ruszyłam w stronę domu. Skręcałam zawsze wyjątkowo ostrożnie, by nie wywrócić się i nie upaść w już powoli topniejący śnieg.
Kiedy wbiegłam do mieszkania, spostrzegłam, jak roztrzęsiona jestem. Było mi zimno. Włączyłam ogrzewanie i weszłam do swojego pokoju. Oparłam się plecami o grzejnik w oczekiwaniu, aż ten się nie zrobi ciepły. Wyciągnęłam z plecaka nową książkę, ale do moich oczu napłynęły łzy.
- Boże... chroń mnie przed tym, co złe i swoją mocą spraw, abym przestała się bać.
Siedziałam tak dobre kilkanaście minut, aż nie otworzyłam oczu i książki. Nie chciałam już myśleć o problemach, które uderzyły moją głowę. Wolałam zagłębić się w historię opowiadaną przez autora powieści...
***
- Loverkowa znowu nie napisała - stwierdziłam z żalem, zaglądając na pocztę Howrse - Nikt nie napisał. Pewnie znowu są zajęci swoimi sprawami... - urwałam. Słowa ugrzęzły mi w gardle. Teraz znowu byłam sama. Miałam wrażenie, że wszyscy o mnie zapomnieli. Weszłam na radosną, różową stronę, która należała do moich ulubionych i zerknęłam na czata. Tam też nikogo nie było. Zrobiło mi się odrobinę przykro. Jeszcze kilka miesięcy temu były tam istne tłumy o każdej porze dnia i nocy... Kiedy tylko dostrzegłam, że pojawiło się aż sześć nowych opowiadań, zadrżałam ze szczęścia. Jedno z nich było całkiem długie. I to jeszcze mojej ulubienicy! Może ten dzień nie jest aż taki zły? Zabrałam się za czytanie.
Kiedy skończyłam, prawie płakałam. Uwielbiałam, kiedy ktoś pisał o moich postaciach. Całe to opowiadanie miało przesympatyczną treść... Pozostałe teksty równie bardzo mi się podobały. Jak zwykle zresztą. Wszystkie formy literackie, które nie zawierały rażących błędów ortograficznych były jak najbardziej w porządku. Na obserwowanych przeze mnie innych blogach również trafiłam na nowe rozdziały. Każdy z nich przeczytałam z zapartym tchem.
Kiedy skończyłam, był już środek nocy. Z bladym uśmiechem popatrzyłam na porozrzucane gdzieniegdzie zeszyty z zadaniami domowymi. Już wszystkie zrobiłam, więc mogłam obejrzeć jeszcze ze dwa odcinki anime. Później tylko przebiorę się w piżamę i pójdę spać...
***
Kolejny dzień wyglądałby identycznie, gdyby nie fakt, że poszłam na zakupy. Kiedy tylko minęłam próg domu, usłyszałam obcą melodyjkę i buczenie. Dopiero po dobrej chwili uświadomiłam sobie, że to mój telefon i ktoś do mnie dzwoni. Zrzuciłam z nóg kozaki i popędziłam do kuchni, w której zostawiłam urządzenie. Odebrałam w ostatniej chwili, nie patrząc nawet na numer. Byłam przekonana, że to tata i że coś się stało.
- Halo?
Chwila ciszy, jakieś szuranie. Mój puls przyspieszył. Co się działo?
- Halo? - powtórzyłam i zerknęłam na numer. Poczułam niepokój, widząc, że to nie jeden z ośmiu numerów członków rodziny, których jako jedynych miałam wpisanych w telefonie.
- Halo, halo! - usłyszałam nieznajomy głos. Brzmiał dość młodo. - Wyjdziesz na dwór? Spotkajmy się przy ulicy Mickiewicza. Byle szybko! Nie będę tak stać w nieskończoność - chwila ciszy - To jak? Idziesz?
Z mojego gardła tylko wydobył się cichy jęk, bo na nic innego nie było mnie stać. Rozłączyłam się i wyłączyłam telefon. Kto to był? Pewnie pomyłka. Kto mógłby czegoś ode mnie chcieć? Stałam tak, rozważając każdą możliwą sytuację. Głos był niemalże błagalny. Wdech i wydech, Wewurka. To zawsze może być morderca lub pedofil. Ale co ci szkodzi? Najwyżej będziesz miała jeszcze większy uraz na psychice niż teraz. I tak nikt nie zauważy różnicy, nawet ty.
Ubrałam szybko kozaki, zostawiłam zakupy i zbiegłam na dół. Było już ciemno. Prószył śnieg. Zimno - pomyślałam, wsiadając na swój rower. Ruszyłam we wskazaną ulicę. Kiedy jechałam, zaczęłam się zastanawiać, czy aby na pewno dobrze jadę. Co, jeśli nie chodziło o ulicę Mickiewicza w Jaskółkowie? Najwyżej zrobię zwyczajnie wieczorny objazd po mieście. Nic mnie w sumie już nie obchodzi. Nic mnie tu nie trzyma.
Kiedy dojechałam we wskazane miejsce, w zdumieniu zobaczyłam, że rzeczywiście ktoś stoi pod lampą uliczną i nie była nią prostytutka oczekująca na klientów. Właściwie to nie była ulica jak na takich ludzi. Była krótka, w środku miasta i to jeszcze zamieszkała przez wiele rodzin z dziećmi. Im bardziej się zbliżałam, tym coraz więcej wątpliwości miałam. Choć postać w tak grubej, puchowej kurce nie przypominała w żaden sposób pedofila ani mordercy, to przyspieszyłam jeszcze bardziej na rowerze. Zrezygnowałam. Po prostu udam, że tylko tędy przejeżdżałam. Już sądziłam, że mi się uda, kiedy postać ta wykrzyknęła coś, co o mało nie przyprawiło mnie o zawał:
- Anastazja, stój! Tu jestem!
Z wrażenia wjechałam w krzaki.

<chętny/chętna?>

Długie op.
7 błędów inter. + 2 ort. = 76%
4

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz