poniedziałek, 4 lipca 2016

Od Michała "Opierdalający się kujon" cz. 3 (cd. Julia)

Wtorek, 18.11.2014 r.
- Nic Ci się nie stało? - usłyszałem głos. Dziewczyna podeszła bliżej.
- Nie, nic. - Oznajmiłem, próbując się podnieść z ziemi. Kiedy jednak stanąłem na nogach, poczułem siarczysty ból przeszywający lewą kostkę. Ta nie mogąc wytrzymać ciężaru mojego ciała, wykręciła się w bok, przez co niemalże upadłem. Dziewczyna w ostatniej chwili złapała mnie pod ramię. Już wiedziałem, że nie da mi spokoju. Powoli doprowadziła mnie do najbliższej ławki. W duchu zacząłem przeklinać własny los.
- Zadzwonić po kogoś?
- Dam sobie radę. - Stęknąłem, siadając na ławce i jednocześnie uważając, abym nie wykręcił obolałej stopy.
- Trzeba jechać z tym do lekarza widać, że jest coś nie tak. - Oznajmiła, nie zważając na moje zapewnienia. Wpatrywała się w ten sam punkt, co ja, dokładniej na moją kostkę, w której czułem pulsującą krew. - Kto to zrobił? Nie uwierzę w historyjkę o tym, że się wywróciłeś.
- Nikt.
Zauważyłem, że w tej chwili wyciągnęła z kieszeni swoją komórkę i zaczęła wybierać jakiś numer. Miał więcej, niż trzy cyfry, więc domyśliłem się, że nie chodziło o pogotowie. Spanikowany zapytałem:
- Gdzie dzwonisz?
- Halo? Tata? - Już po drugim słowie domyśliłem się, kim był jej rozmówca. Skrzyżowałem ręce na piersi i przekrzywiłem głowę, chcąc pokazać swoje oburzenie, jednak z nosa spadły mi uszkodzone okulary. W ostatniej chwili udało mi się je złapać. - Mógłbyś przyjechać pod szkołę? Okej. Dzięki.
- Po co zadzwoniłaś? - Zapytałem zaniepokojony, na nowo zakładając okulary, choć wiedziałem, że i tak zaraz mi spadną.
- Nie dasz rady tak dojść tak do domu. Skoro nie masz zamiaru iść do lekarza, to lekarz przyjdzie do ciebie.
Wypuściłem z płuc całe powietrze, będąc na skraju zrezygnowania. Czarnowłosa usiadła tuż obok mnie i założyła nogę na nogę. Wiedziałem, że nie było mowy o powiedzeniu jej, że nigdzie się nie wybieram. Człowiek tego typu nie przyjmuje odmowy. Sapnąłem kilka razy, próbując się od niej nieco odsunąć. Podnosiłem przy tym lewą nogę i przeskakiwałem w bok. Nie zwróciła na to nawet uwagi. Kilka razy na nią nieufnie spoglądałem, spodziewając się, że zaraz zacznie o coś wypytywać, ale ona tylko po chwili namysłu wstała, podniosła mój plecak leżący nieco dalej na chodniku, następnie wróciła, usiadła na swoje poprzednie miejsce i położyła go sobie na kolanach.
Dopiero po kilku minutach obserwowania jej szczupłych palców położonych na moim zniszczonym plecaku doszedłem do wniosku, że chodzimy razem do klasy. Niestety na moje nieszczęście nigdy nie miałem pamięci do imion, więc nie potrafiłem go sobie przypomnieć. Kojarzyłem tylko tyle, że jej nazwisko chyba zaczynało się na literę "S".
Po kolejnych kilku minutach uporczywego milczenia przed ławką zatrzymał się srebrny, lśniący Fiat, który wyglądał, jakby dopiero wyjechał z salonu. Automatyczna szyba po stronie kierowcy zjechała w dół.
- Wsiadajcie - oznajmił mężczyzna. Dziewczyna wstała z ławki, założyła drugi, tym razem mój plecak na ramię i wyciągnęła rękę w moją stronę. Zmrużyłem oczy.
- Naprawdę nie muszę nigdzie jechać. Nie mieszkam wcale tak daleko, to tylko dziesięć minut marszu...
- Kochanie, kim jest ten chłopak?
- Coś sobie zrobił w kostkę. Mógłbyś go zawieźć na kontrolę? - poprosiła nastolatka, odwracając się w stronę ojca. Ten po chwili namysłu skinął głową.
- Tylko i aż dziesięć minut. - Powiedziała, na nowo badawczo obserwując moją osobę. - Posłuchaj. Jeżeli teraz z nami pojedziesz, oszczędzisz później swoim rodzicom fatygi. My i tak mieszkamy w pobliżu szpitala, więc to jest po drodze.
Zawahałem się. Po części miała rację. Gdyby faktycznie coś mi dolegało (w co szczerze wątpiłem - zwykłe obicie, nic więcej) i gdybym miał się wybrać do szpitala z rodzicami, pewnie nastąpiłoby to dopiero po kilku dniach, gdyż mama by mi wmawiała, że nic mi nie jest. W naszym domu zazwyczaj bywało tak, że jeśli ktoś rzeczywiście był chory, to nawet o tym nie wiedział.
- Naprawdę nie sprawię problemu? - zapytałem, patrząc na kierowcę. Z lekkim uśmiechem pokręcił głową. Westchnąłem i mruknąłem pod nosem: - W takim razie co mi szkodzi?
Podałem jej rękę. Ta mnie pociągnęła ku górze i uważając na moją stopę doprowadziła do samochodu. Usadowiłem się w fotelu i zapiąłem pas. Czułem się naprawdę nieswojo. Nerwowo miętosiłem palcami bluzę. Po drodze obserwowałem widoki za oknem.
Wkrótce zajechaliśmy na przyszpitalny parking. Zatrzymaliśmy się dość blisko drzwi. Tata nowej koleżanki otworzył mi drzwi i polecił córce, aby zaczekała w poczekalni. Z jego pomocą wgramoliłem się na schody i doczołgałem się do jednego z zamkniętych drzwi gabinetu... jakie było moje zaskoczenie, gdy facet wyciągnął z kieszeni kluczyki i jak gdyby nigdy nic je otworzył. Przełknąłem ślinę. Miałem wrażenie, jakbym mu czymś podpadł, choć wiedziałem, że to jest jak najbardziej nieuzasadnione. Usiadłem na łóżku, które mi wskazał.
- Możesz ściągnąć buta? - zapytał. Szybko pokiwałem głową. Okulary znowu mi prawie spadły, więc po prostu je zdjąłem i położyłem obok siebie. Kiedy schyliłem się do obuwia, poczułem ból w poobijanych plecak i barku. Chyba będę miał dużo siniaków.
- Wszystko w porządku? Coś jeszcze cię boli? - dopytywał, widząc, że się skrzywiłem.
- Nie, nie... jest ok. - Uśmiechnąłem się lekko i strząsnąłem buta ze zdrętwiałej stopy. Ściągając skarpetkę, zauważyłem, że moja stopa znacznie spuchła i była czerwona. Nie wyglądało to dobrze. Mężczyzna zaczął ją oglądać, a ja zacisnąłem zęby. Odchyliłem się do tyłu. Bolało.
- Wygląda mi to na skręcenie. Zrobimy jeszcze dla pewności prześwietlenie.
- Ok... - mruknąłem. Kilkanaście minut później po wykonaniu zdjęć lekarz do mnie wrócił i wydał osąd:
- Tak jak początkowo sądziłem, mamy do czynienia ze skręceniem. Twoja mama powinna ci kupić odpowiednią maść. Usztywnię ci nogę i będziemy mogli wracać.
Skinąłem głową. Przez najbliższe kilkanaście minut w milczeniu patrzyłem, jak sprawnie zaplątuje w bandaż moją stopę usmarowaną od maści, która tak pachniała miętą, że aż szczypało w oczy. Później jeszcze coś z nią robił, ale wtedy już byłem zbyt zajęty próbą naprawy okularów, więc przestałem na to zwracać uwagę. Kiedy poczułem, że skończył, podniosłem wzrok i poruszyłem wystającymi palcami.
- Będę chodzić o kulach?
- Powinieneś, jednak na razie zalecam ci leżenie przez najbliższe dwa tygodnie. Kiedy ci się nieco polepszy, zgłoś się do mnie.
- Czyli nie będę chodził przez ten czas do szkoły? - zapytałem, patrząc jak mężczyzna siada za biurkiem i wypisuje jakieś papiery.
- Masz rację. Będziesz mógł nadrobić zaległości w serialach, książkach czy co tam jeszcze...
Westchnąłem, opuszczając ramiona. Już gorzej być chyba nie mogło. Chciałem się jutro zapisać na kółko matematyczne, chemiczne i fizyczne... no i może historyczne, a on mi mówi, że nie będzie mnie w szkole przez przynajmniej dwa tygodnie? Podniósł wzrok i uśmiechnął się, widząc moją zrezygnowaną minę.
- Nie jesteś zachwycony?
- Nie. Będę miał zaległości w nauce.
Nie powiedział już niczego więcej, tylko kończył robić notatki.
- Jak się nazywasz?
- Michał Wrona.
Pokiwał w zamyśleniu głową, następnie część papierów włożył do jakiejś szarej koperty, a drugą mi podał.
- Pokażesz to mamie.
- Ok. Jeszcze raz bardzo dziękuję panu za pomoc i...
- To moja praca - powiedział tylko i pomógł mi się podnieść. Wyszedłem na korytarz. Na plastikowym krzesełku siedziała jego córka i akurat coś sprawdzała w telefonie.
- Uważaj na siebie i trzymaj z daleka od kłopotów - powiedział, popychając mnie delikatnie, abym przytrzymując się ściany postąpił kilka kroków. Ta widząc nas, natychmiast włożyła urządzenie do kieszeni oraz podeszła bliżej.
- I co?
- Skręcona - odpowiedziałem - Ty mi pomogłaś, a nawet cię nie znam. Michał jestem.
Podałbym jej rękę, ale prawą akurat wykorzystywałem do podpierania się ściany. W lewej z kolei ściskałem połamane okulary.
- Julia - przedstawiła się. Teraz mi zaświtało, że nazywała się Sokołowska. - Pomogłam ci dlatego, że nie lubię patrzeć jak ktoś leży na chodniku i nie wiadomo, czy żyje.
- A tak serio - powiedziałem, widząc, że lekko się zaśmiała.
- Widziałam, że coś ci się stało. Nie przeszłabym obojętnie. - Popatrzyła na to, jak podpieram się ściany. Pan Sokołowski już zniknął za drzwiami gabinetu. Najwidoczniej miał pełne ręce roboty. - Dasz radę dojść do domu?
- Chyba tak.
- Może ci pomóc? - zapytała, posyłając mi krzywy uśmieszek. Westchnąłem. Bez kuli (na których zresztą pewnie nie umiem chodzić) ani rusz.
- Niech ci będzie.
- A może zadzwonisz po rodziców?
- Są w pracy. Kończą dopiero za... - Przerwałem, przypomniawszy sobie, że nie mam ani zegarka, ani telefonu. - która jest godzina?
Wygrzebała urządzenie z kieszeni i podświetliła ekran.
- Szesnasta pięćdziesiąt dwa.
- W takim razie cofam to co powiedziałem, są już w domu.
- To do nich zadzwoń, na pewno ktoś przyjedzie.
Zapanowała cisza. Pozostałości po telefonie wyrzuciłem do śmietnika obok ławki, na której siedzieliśmy. Wiedziałem, że nie da się go już uratować w żaden sposób.
- Nie mam telefonu i nie pamiętam numeru.
Julia popatrzyła na mnie zrezygnowana. Próbowała coś wymyślić, abym nie musiał się czołgać do domu, ale chyba się już zorientowała, że za bardzo innego wyjścia nie ma. Sięgnęła po swój oraz mój plecak i stwierdziła, że nie mamy innego wyjścia, jak po prostu wyjść z poczekalni. Z trudem zszedłem ze schodów, podpierając się barierki. Dziewczyna już pewnie domyśliła się, że nie potrzebuję żadnej pomocy. I słusznie. Już nawet jej nadużyłem.
Mamy listopad. Zrobiło się już chłodno. Zadrżałem, gdyż miałem na sobie jedynie cienką bluzę. Rano było zdecydowanie cieplej, niż teraz. Spoglądałem za Julką, czy aby na pewno idzie za mną. Zastanawiało mnie tylko, co ja zrobię z tym butem. Mój opatrunek był zbyt obszerny, bym wcisnął się w podniszczonego trampka, więc ściskałem go w dłoni. Przez skarpetkę czułem chłód docierający do moich wystających palców. Jestem w cholernie złym położeniu. Pewnie wrócę do domu zakatarzony. Chwiejnie wychodząc za bramę szpitala ujrzałem przystanek autobusowy. Wtedy do mojej głowy przyszła pewna myśl.
- Masz może przy sobie pieniądze?
- Tak, a dlaczego pytasz?
- Mogłabyś mi pożyczyć kilka złotych? - zapytałem. Julka spoglądając w tą samą stronę co ja, domyśliła się, na co bym je wydał. - Oddałbym ci jak tylko wrócę do szkoły.
- Hm... obiecujesz?
- Z ręką na sercu. - Mówiąc to, przyłożyłem prawą rękę, w której nadal ściskałem okulary do piersi.
- W porządku. - Powiedziała, a następnie pociągnęła mnie lekko w kierunku przystanku i nakazała usiąść. Moja ulga była wprost nie do opisania. Miałem się nie przemęczać, a i tak jakoś trzeba było dotrzeć do domu. Gdybym szedł na piechotę na zdrowych nogach, dotarłbym może za pół godziny szybkim krokiem.
- Na jakiej ulicy mieszkasz?
- Na Makowej.
Zaczęła sprawdzać rozkład jazdy. Nachylała się tuż obok mnie, więc aby uniknąć kontaktu z jej brzuchem, albo co gorsza biustem, odsunąłem się o jakieś dziesięć centymetrów w bok.
- Autobus dwudziesty czwarty przyjedzie za jakiś kwadrans. Poczekasz?
- Jasne.
- Może mam czekać z tobą? Pomogę ci wsiąść. I tak nie mam ciekawszych zajęć w domu.
Nie czekając na odpowiedź, już usiadła tuż obok. Powoli skinąłem głową. Chyba nigdy nie przybywałem tyle czasu z niemalże obcą mi dziewczyną. Obserwowaliśmy w milczeniu przejeżdżające samochody i wirujące na jesiennym wietrze liście. Przynajmniej na częściowo oszklonym przystanku było cieplej.
- Czyli jutro nie będzie cię w szkole? - zapytała po chwili.
- Nie.
- Zazdroszczę.
- Nie ma czego. I tak nie mam co robić.
 Na nowo zapanowała niezręczna cisza. Julka pewnie nie mogła się w duchu mi nadziwić. Każdy "normalny" uczeń oszalałby z radości na wieść o braku konieczności tułania się po salach w szkole przez bite dwa tygodnie.
- Lubisz może czytać?
- Lubię.
- Polecić ci może kilka tytułów? - zaproponowała.
- Jeśli możesz.
- Hm... Czytałeś może "Zwiadowców"?
- Tak.
- A "Więźnia labiryntu"?
- O czym to? - zapytałem, opierając głowę o ścianę i przymykając oczy. Tak minął nam czas aż do przyjazdu autobusu. Wsiąść do niego pomogła mi Julka. Oddała mi plecak i pożegnaliśmy się.
***
Gdy udało mi się wejść na pierwsze piętro bloku, w którym mieszkałem, przywitał mnie syk patelni dobiegający z kuchni.
- Wróciłem! - wykrzyknąłem, z nadzieją, że ktoś się mną zainteresuje i mi pomoże.
- Gdzieś ty był?! - oznajmił na powitanie tata, który wychylił się z pokoju gościnnego. Przeniósł wzrok na moją kostkę. - Coś ty sobie zrobił?
- Taki mały wypadek...
- Jesteś cały brudny... Gosia!
- CO?! - wrzasnęła mama z kuchni. Zrozumiałem, że jednak nikt mi nie pomoże i zacząłem sam ściągać buta. Na nowo ból w barku dał się we znaki. Po chwili przyszła, ściskając w ręce drewnianą łyżkę. Uniosła brwi zaskoczona, gdy dostrzegła, jaki zmarnowany jestem.
- Pobili cię czy jak? - dopytywał tata.
- Powiedzmy. Idę się położyć. - mruknąłem i pokuśtykałem do salonu.
- Skąd masz ten bandaż? - zapytała mama.
- Byłem u lekarza. - Przypomniałem sobie o notatce, którą miałem w kieszeni bluzy. Wyjąłem ją z kieszeni i podałem jej - Recepta. Mam wypoczywać przez najbliższe dwa tygodnie.
- Michał! Michał! Michał! - do pokoju wpadł mój czteroletni brat. Dopiero kiedy mama powstrzymała przed stratowaniem mnie, zapytał się, co mi dolega. Jedynie moja siostra jak zwykle niezainteresowana światem siedziała w swoim pokoju i zaklinała ekran komputera.
- Za chwilę przyniosę ci placki ziemniaczane - oznajmiła moja mama, zostawiając mnie sam na sam z tatą i Jasiem, przed którymi nie obejdzie się bez przesłuchania.

<Julia?>
Średnie op.
100%
6

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz